Magazyn WP FilmJamie Dornan uczył się seksualnej dominacji od specjalisty. Gwiazdor "Nowego oblicza Greya" opowiada o pracy na planie [TYLKO U NAS]

Jamie Dornan uczył się seksualnej dominacji od specjalisty. Gwiazdor "Nowego oblicza Greya" opowiada o pracy na planie [TYLKO U NAS]

Jamie Dornan, niegrzeczny amant z filmu "Nowe oblicze Greya", stał się współczesnym symbolem seksu. W czym tkwi jego fenomen? - Mieliśmy na planie specjalnego konsultanta do spraw seksu. Pokazywał mi, jak działają rozmaite akcesoria sado-maso, żebym na ekranie umiał się nimi posługiwać - wyznał w rozmowie z naszą korespondentką, Yolą Czaderską-Hayek.

Jamie Dornan uczył się seksualnej dominacji od specjalisty. Gwiazdor "Nowego oblicza Greya" opowiada o pracy na planie [TYLKO U NAS]
Źródło zdjęć: © HFPA
Yola Czaderska-Hayek

Yola Czaderska-Hayek: W filmie "Nowe oblicze Greya" po raz ostatni wcielasz się w tytułowego bohatera. Będzie ci brakowało tej postaci?
Jamie Dornan: Bardziej będzie mi brakowało tych wszystkich wspaniałych ludzi, których poznałem na planie. Podczas realizacji każdego filmu tworzy się taka mała rodzina. A tym bardziej podczas kręcenia trylogii z tą samą ekipą i z grubsza tą samą obsadą. Będzie mi ich brakowało, będzie mi brakowało Dakoty, no i przede wszystkim będzie mi brak tego niesamowitego uczucia, że robimy coś wyjątkowego.

Jesteś młodym tatusiem. Jak reagują inne mamy i panie nauczycielki, kiedy przyprowadzasz dzieci do szkoły?
Nasza starsza córka idzie do szkoły we wrześniu, więc dopiero wtedy będę mógł ci odpowiedzieć (śmiech). Ale nawet teraz, w przedszkolu, patrzą na mnie jakoś dziwnie i trochę chichoczą. Mnie też bawi cała ta sytuacja, więc chichoczę razem z nimi. Chyba kiedyś już o tym mówiłem, ale nadal trochę nie dowierzam, że zagrałem w tych filmach (śmiech). A także, skoro już przy tym jesteśmy, nie chce mi się wierzyć, że w ogóle ktoś przeniósł te książki na ekran. Ale nie da się zaprzeczyć, że te filmy istnieją i ja w nich jestem.

Czy podczas kręcenia trylogii o Greyu dowiedziałeś się o seksie czegoś, o czym nie miałeś pojęcia? Dokształcałeś się z technik sado-maso?
Mieliśmy na planie specjalnego konsultanta do spraw seksu (śmiech). Naprawdę! Pokazywał mi, jak działają rozmaite akcesoria sado-maso, żebym na ekranie umiał się nimi posługiwać. Mieliśmy kilka spotkań. Nie powiem, to było bardzo inspirujące doświadczenie. A jeśli chodzi o dokształcanie, to najwięcej w tym kierunku zrobiłem przed nakręceniem pierwszego filmu. Oglądałem nawet z bliska, jak wygląda sesja osoby dominującej z podporządkowaną. Chciałem wiedzieć, co się wówczas dzieje, jaka jest relacja między nimi. I to mi otworzyło oczy.

Boję się zapytać, na co.
W relacjach między osobą dominującą a podległą najważniejsze jest to, że każdy taki związek wygląda inaczej. Każda para tworzy sobie własny świat, z własnymi zasadami. Niektórzy podchodzą do tego ze śmiertelną powagą i mają naprawdę niebezpieczne pomysły, a inni z kolei mają luźniejsze podejście, z dystansem. To mnie najbardziej zaskoczyło: spodziewałem się jakiegoś pokazu przemocy, a zobaczyłem ludzi, którzy po prostu doskonale się bawią. Śmieją się, żartują i wbrew nazwie nie ma w tym żadnego sadyzmu. Mnie co prawda takie rzeczy zupełnie nie kręcą, ale jeśli komuś jest z tym dobrze, mi to nie przeszkadza. Skoro nikomu nie dzieje się krzywda, na pewno nie będę takich zabaw potępiał.

Nie nudziło cię, że po raz trzeci odgrywasz perwersyjny seks?
Nie, ponieważ za każdym razem staraliśmy się, by wyglądało to inaczej. Włożyliśmy dużo wysiłku w to, by uniknąć wrażenia, że to wszystko już było. A przy okazji z każdą kolejną częścią pracowało nam się z Dakotą coraz lepiej. Osiągnęliśmy już taki etap, że mogliśmy czerpać z tego zabawę. Odgrywanie tych wszystkich sytuacji na planie z pewnością nieraz wyglądało śmiesznie. Przy drugiej i trzeciej części było nam o wiele łatwiej. Podczas kręcenia pierwszego "Greya" jeszcze się za dobrze nie znaliśmy. Dopiero uczyliśmy się siebie nawzajem. Ale pod koniec szło nam na tyle dobrze, że bez problemu odkrywaliśmy nie tylko dla siebie coś nowego, ale i mogliśmy czuć się swobodnie. Na pewno z nudą nie miało to nic wspólnego.

Obraz
© Materiały prasowe

Pamiętasz jakiś wyjątkowy moment podczas kręcenia trylogii? Coś, co najbardziej utkwiło ci w pamięci?
Sceny z miesiąca miodowego bohaterów. Kręciliśmy je na samym końcu. Spędziliśmy wówczas dwa urocze tygodnie we Francji. Dakota i ja mieliśmy do wygłoszenia jakieś osiem zdań, a oprócz tego mieliśmy do nakręcenia sekwencję montażową, podczas której głównie pływaliśmy na skuterach wodnych albo kąpaliśmy się w morzu. To było wyjątkowo przyjemne, taki miły odpoczynek w trakcie pracy (śmiech). Przepraszam, jeżeli liczyłaś na jakąś opowieść o seksie. Ale wiem, że dla fanów "Greya" ta sekwencja była bardzo ważna. Dlatego musiała znaleźć się w filmie. Takie romantyczne, szczęśliwe zakończenie. Wspaniały miesiąc miodowy.

Masz w domu czerwony pokój, jak na Christiana Greya przystało?
O, Jezu! (śmiech) Nie uwierzysz, ale jakiś czas temu przerabiałem jeden z pokojów na swój gabinet. Gdy wybierałem kolor ścian, spodobał mi się jeden, konkretny odcień czerwieni. Chciałem pomalować jedną ze ścian, ale dekorator, który urządzał mi wnętrze, a właściwie bardziej nawet złota rączka, zapytał: "Panie, na pewno chcesz pan to na czerwono? Bo będzie wyglądać jak w tych filmach, wiesz pan" (śmiech). Dopóki się nie odezwał, nawet mi to nie przyszło do głowy! Ale na wszelki wypadek zamiast tego wybrałem zieleń. Więc nie mam w domu czerwonego pokoju. Niepotrzebny mi.

Dzięki roli Christiana Greya zostałeś współczesnym symbolem seksu. A czy w ogóle czujesz się sexy?
Aż mi głupio o tym mówić, ale nie. W ogóle nie uważam się za seksownego. Jeśli mam wystąpić rozebrany, to czuję się bardzo niezręcznie. Wszyscy się na mnie gapią i to jest dziwne. Sam nie wiem, być może powinienem zmienić zawód? (śmiech)

Obraz
© Materiały prasowe

No właśnie, jak to było z woim wyborem profesji? Od dziecka wiedziałeś, że będziesz aktorem?
Nie, prawdę powiedziawszy, w ogóle nie miałem pojęcia, kim chciałbym zostać – może sportowcem? Zresztą nie sądzę, żeby ktokolwiek już w dzieciństwie wiedział, do jakiej pracy chce iść. Mnie dość długo aktorstwo nie pociągało wcale i nawet kiedy zacząłem występować przed kamerą, nie traktowałem tego zajęcia poważnie. Dopiero kiedy nakręciłem "Upadek", dotarło do mnie, że to się dzieje już na serio. Pamiętam, że jeszcze jako dwudziestolatek nie wiedziałem zupełnie, co zrobić ze swoim życiem. Snułem się po mieście, trochę grałem w zespole, pozowałem do zdjęć i jakoś to się kręciło. Najbardziej odpowiadało mi, że nie byłem do niczego uwiązany, robiłem to, na co w danej chwili miałem ochotę. Dzisiaj oczywiście jest zupełnie inaczej – jako aktor i przede wszystkim jako mąż i ojciec poświęcam się wszystkiemu, co robię, w stu procentach. Ale wtedy, jako wolny duch, byłem zadowolony. I teraz, kiedy patrzę na siebie z perspektywy czasu, nic bym nie zmienił, nawet gdybym mógł. Moi znajomi z tamtych czasów mieli bardzo konkretne plany na życie. Wiedzieli, gdzie chcą pracować, poszli na studia, żeby zdobyć zawód i rzeczywiście wszystko im się udało. Wszyscy pracują dokładnie tam, gdzie zamierzali. I żaden nie jest z tego powodu szczęśliwy. Więc myślę, że ze swoim beztroskim podejściem wyszedłem na tym lepiej.

Powiedziałeś, że jedną z możliwości była kariera sportowca. Jaka dyscyplina cię interesowała?
Rugby. Ale to było kiedyś. Fascynacja sportem pozostała mi do dziś, tyle że teraz przerzuciłem się na golf. Nawet dzisiaj rano, przed naszym spotkaniem, poszedłem zagrać, żeby się wyciszyć. Ale wyszło odwrotnie niż zamierzałem. Grałem beznadziejnie (śmiech). Mam zresztą taką teorię, że większość aktorów to niespełnieni sportowcy. Marzyli o występie na zawodach, ale nie nadawali się i przez to wylądowali na scenie. Wydaje mi się, że o większości aktorów można to powiedzieć.

Zdarza ci się jeszcze zaszaleć jak za dawnych czasów?
O Boże, (śmiech). Teraz, kiedy mam w domu dwie małe córeczki? Dobrze, jeśli od wielkiego dzwonu uda mi się dokądś wyjść z domu. Ale kiedyś, owszem, nie powiem, zdarzało się. Kiedy miałem dwadzieścia parę lat, przeprowadziłem się z Belfastu do Londynu. A tam o imprezy nie było trudno. Najbardziej lubiłem wychodzić w miasto bez planu. Wszystko działo się spontanicznie, co krok trafiała się jakaś knajpa, człowiek mógł się sponiewierać… aż więcej już nie mógł (śmiech), a potem zamawiało się taksówkę i do domu. Raczej nie odwiedzałem barów ze striptizem, nie ciągnęło mnie tam. Wolałem się raczej porządnie napić.

Obraz
© Materiały prasowe

Twój następny film to nowa wersja przygód Robin Hooda. Nie jestem nawet w stanie wyliczyć, która.
Ja też. Ale tak już jest, że niektóre postacie, prawdziwe czy fikcyjne, powracają wciąż i wciąż w nowych wcieleniach. Weźmy na przykład Winstona Churchilla – ostatnio zagrał go rewelacyjnie Gary Oldman w "Czasie mroku". Ale czy to znaczy, że nikt już więcej nie zrobi filmów o Churchillu? Oczywiście, że nie. Jeśli komuś wydaje się inaczej, to chyba oszalał. Podobnie jest z Robin Hoodem. Jeśli dobrze pamiętam, ostatni film o nim pojawił się w 2010 roku, nakręcił go Ridley Scott. Na pewno nie chcemy, by nasza wersja utrzymana była w podobnym stylu, bo to nie miałoby sensu. Chcemy postawić na głowie legendę o rozbójniku, który okradał bogatych i pomagał biednym. Jeśli dobrze pójdzie, to razem z wytwórnią Lionsgate mamy w planach cały cykl filmów. Ten projekt wyjątkowo mnie cieszy, bo jako mały chłopak zawsze lubiłem opowieści o Robin Hoodzie, w takiej czy innej wersji. Marzyłem o tym, by dołączyć do jego bandy i teraz to się spełniło! Gram Szkarłatnego Willa.

Robin Hoodów było rzeczywiście wielu. Masz swojego ulubionego?
Mam, to animowany "Robin Hood" Disneya. Ten ze zwierzakami. Robin Hood jest lisem, a Marion lisiczką, zresztą wyjątkowo piękną. Oglądam tę bajkę często z córkami. Bardzo ją lubią. A ja próbuję im wytłumaczyć, że tata też zagra w filmie o Robin Hoodzie. Dobrych historii nigdy dość, a to właśnie jedna z nich.

Wspominasz co chwila o swoich córeczkach. Prędzej czy później dowiedzą się, że ich tata zagrał Christiana Greya. Co im wtedy powiesz?
Na pewno będą świadome tego, że tata jest aktorem i wciela się w różne postacie. A to, co widać na ekranie, nie dzieje się naprawdę. Podejrzewam, że minie jeszcze wiele czasu, zanim zobaczą na przykład "Upadek", a "50 twarzy Greya" być może nie obejrzą wcale, i nie będę miał do nich o to żalu. Być może uznają, że trochę wstyd, że tatuś zagrał coś takiego. Nie wiem. I prawdę mówiąc, szkoda mi życia na to, żeby zamartwiać się na zapas cholera wie o co.

Przejmujesz się opiniami na swój temat?
Nie mam nawet okazji. Nie siedzę w Internecie, nie mam profilu na żadnym portalu społecznościowym. Nie śledzę, co o mnie piszą. Zresztą nie sądzę, żeby było mi to do czegoś potrzebne. Mam prostą zasadę: jeśli moja żona, moje dzieci i najlepsi przyjaciele – czyli osoby, na których naprawdę mi zależy – lubią mnie i są w stanie ze mną wytrzymać, to wszystko jest porządku. A co myślą inni, to już mnie nie obchodzi.

"Nowe oblicze Greya" już w kinach!

Obraz
© Materiały prasowe
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (75)