Jan Prochyra: Do końca snuł ambitne plany
02.12.2015 | aktual.: 22.03.2017 19:11
Był aktorem charakterystycznym, który dzielił swój czas między teatr, radio a plan filmowy. I nawet jeśli widzowie nie znali jego nazwiska, z pewnością kojarzyli twarz Jana Prochyry – albo chociaż jego głos, którego użyczał Kłapouchemu w popularnej kreskówce o przygodach Kubusia Puchatka i Obelixowi w filmach o Asteriksie.
Był aktorem charakterystycznym, który dzielił swój czas między teatr, radio a plan filmowy. I nawet jeśli widzowie nie znali jego nazwiska, z pewnością kojarzyli twarz Jana Prochyry – albo chociaż jego głos, którego użyczał Kłapouchemu w popularnej kreskówce o przygodach Kubusia Puchatka i Obeliksowi w filmach o Asteriksie.
Odszedł przedwcześnie, w maju tego roku – gdyby żył, 2 grudnia świętowałby swoje 67. urodziny. Zawsze trzymał się na uboczu i stronił od prasy. Prawdziwy obraz aktora wyłonił się w zasadzie dopiero ze wspomnień jego przyjaciół i bliskich.
On sam jeszcze w lutym 2015 roku mówił ze smutkiem, że nie wie, ile pożyje – ale mimo to snuł wielkie plany zawodowe. Ich realizację przerwała jego nagła i niespodziewana śmierć.
Studia z przygodami
Jan Prochyra urodził się 2 grudnia 1948 roku w Krakowie, tam też poszedł na studia, choć niewiele brakowało, a nie otrzymałby wymarzonego dyplomu.
- Szkołę teatralną ukończył "z przygodami". Założył bowiem na uczelni swój własny zespół teatralny, a gdy nie zgodził się, by szkoła go przejęła, został z Wydziału Aktorskiego relegowany – czytamy w „Gazecie Wyborczej”.
Czasu jednak nie marnował. Od razu znalazł zatrudnienie w teatrze, a kilka lat później wrócił na uczelnię. Ukończył ją ostatecznie w 1974 roku.
Filmowe dokonania
Na ekranie zadebiutował w 1971 roku, niewielką rólką w filmie „Milion za Laurę”. Później na ekranie pojawił się regularnie, choć często na drugim planie.
Grywał u najlepszych polskich reżyserów, wystąpił na przykład w "Mniejszym niebie" Janusza Morgensterna, "Nad Niemnem" Zbigniewa Kuźmińskiego, "Korczaku" Andrzeja Wajdy, "Cwale" Krzysztofa Zanussiego, "Starej baśni" Jerzego Hoffmana.
Ostatni raz na planie filmowym pojawił się przy okazji kręcenia „Obywatela” Jerzego Stuhra, jako kierownik Towarzystwa Krzewienia Kultury Żydowskiej.
Zagłobowskie warunki
Marzyło mu się, by zagrać Zagłobę w „Ogniem i mieczem”, ale angażu nie otrzymał. Musiał zadowolić się kreacją w adaptacji „Trylogii” Teatru Polskiego Radia.
A szkoda, bo wydawał się do tej roli stworzony, on sam zapewniał, że uwielbiał wcielać się w pełnokrwiste postacie.
I choć nazywano go aktorem charakterystycznym, nie czuł się nigdy zaszufladkowany.
- Miał do swoich "zagłobowskich" warunków aktorskich duży dystans, nieraz powtarzał, że jest z niego "kawał aktora" oraz "tęgi aktor" – wspominał na łamach „Gazety Wyborczej” Rafał Dajbor.
Nie tylko Kłapouchy
Nie ograniczał się wyłącznie do aktorstwa. Lubił użyczać swojego głosu bohaterom kreskówek – był Kłapouchym, Obelixem, Małym Johnem w „Robin Hoodzie” czy niedźwiedziem Baloo w „Księdze dżungli”.
Najbardziej jednak pasjonował go teatr. Wiele reżyserował, udowadniając, że i na tym polu jest wyjątkowo utalentowany.
W branży był ceniony. Zaproponowano mu stołek dyrektora najpierw we Wrocławiu, później w Krakowie, Zabrzu, a wreszcie w Warszawie, gdzie zarządzał Teatrem Rampa.
''Był w nim tragizm''
W 2011 roku przeszedł na emeryturę, choć wciąż ciągnęło go na scenę. Po dwóch latach wrócił do teatru, by zagrać w „Marienbadzie” w reżyserii Macieja Wojtyszki. Spełniał się też jako wykładowca, rozpalając w młodych ludziach miłość do aktorstwa.
Nie żałował tego, jak potoczyła się jego kariera, choć inni twierdzili, że pozostawał aktorem nieco niedocenianym, a z pewnością niewykorzystanym.
- Obsadzany był najczęściej w rolach komediowych, bo miał ogromny dar komediowy, ale również był w nim tragizm – mówił dyrektor radiowej sceny, Janusz Kukuła.
- Był zwyczajnie dobrym, acz nie świętym, człowiekiem, uroczym kompanem i birbantem zawołanym. A możliwości miał spore: 186 cm wzrostu, waga 120 kilo wzwyż ("nadal tyję, ale już nie rosnę", śmiał się dawno temu. Bo i poczucie humoru miał ogromne, które niegdyś ujawniał i w "Spotkaniach z balladą") – wspominał Prochyrę w „Dzienniku Polskim” Wacław Krupiński.
Niespełnione marzenia
Do końca pozostał też Prochyra artystą pełnym pasji, snującym kolejne ambitne plany. Chciał wrócić do Krakowa i otworzyć tam prywatny teatr.
- Pisał o swych planach do prezydenta Jacka Majchrowskiego, przedstawiał swą wizję. "Gdyby mi się udało powrócić na stałe do Krakowa..." - pisał Krupiński w „Dzienniku Polskim”.
Ale nie zdążył. Choć nikt się nie mógł przewidzieć jego śmierci, sam Prochyra chyba spodziewał się, że nie zostało mu już wiele czasu.
Zmarł 20 maja 2015 roku. Miał 66 lat. (sm/gk)