"Jednym głosem". Bo prawda jest najważniejsza. To one ujawniły aferę Harveya Weinsteina
Ta sprawa wstrząsnęła opinią publiczną i zapoczątkowała światowy ruch #MeToo. Ale wcześniej przez ponad 20 lat hollywoodzki producent filmowy nagminnie wykorzystywał seksualnie swoje pracownice i aktorki, pozostając bezkarnym. Gdy jego ofiary przerwały zmowę milczenia, wiele osób powtarzało i do dziś tak mówi (!), że mogły zrobić coś z tym wcześniej. Próbowały, ale nie mogły i o tym właśnie opowiada film Marii Schrader "Jednym głosem", odsłaniający kulisy pracy reporterek "New York Timesa".
12.11.2022 | aktual.: 13.11.2022 17:05
Dziennikarka Meghan Twohey w 2016 r. tuż przed wyborami prezydenckimi w serii artykułów dla "New York Times" ujawniła obsceniczne zachowania Donalda Trumpa wobec kobiet, które dotykał i całował bez ich zgody. Nie przeszkodziło mu to w zdobyciu fotela prezydenta USA. Można się załamać, gdy twoja praca nie przynosi zamierzonego skutku, za to pozostawia za sobą hejt i groźby śmierci, o których nie zapominasz przystępując do kolejnego tematu.
Kilka miesięcy później reporterka została zaproszona do współpracy z Jodi Kantor, która rozpracowywała systemowy seksizm w Hollywood. Trop wiódł do jednego z najbardziej znanych i cenionych producentów filmowych, lecz gdy padało jego nazwisko, wszyscy odmawiali dalszej rozmowy.
Czy warto poświęcać miesiące pracy na sprawę, która być może nigdy nie ujrzy światła dziennego z powodu braku dowodów? Czy warto nakłaniać dziesiątki kobiet, aby wracały pamięcią do swoich traumatycznych przeżyć i narażać je na prawny spór z ich oprawcą? Na te pytania wielokrotnie musiały odpowiadać sobie dziennikarki śledcze i choć ich przekonanie o konieczności ujawnienia faktów było niepodważalne, jako kobiety, żony i matki zdawały sobie sprawę, z jak delikatną materią mają do czynienia.
W głośnych sprawach dotyczących wykorzystania seksualnego, które wychodzą na jaw po latach, wciąż pojawiają się zarzuty postronnych osób: "Dlaczego teraz? Czemu od razu tego nie zgłosiły i o tym nie mówiły? Robią to dla sławy i pieniędzy". Nic bardziej mylnego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Jednym głosem" precyzyjnie objaśnia funkcjonowanie całego systemu zamykania ust ofiarom wpływowych osób. Kobiety napastowane przez Weinsteina miały zwykle 21-24 lata, były u progu kariery zawodowej, pełne zapału i wiary, że właśnie złapały Pana Boga za nogi, skoro pracują w Miramaxie, jednej z największych firm produkcyjnej na świecie. Ich niezgoda na propozycje producenta nie miała dla niego i jego ludzi żadnego znaczenia, sprawy zgłaszane wewnątrz firmy czy na policji kończyły się ugodami i rygorystycznymi klauzulami poufności. Jedna z asystentek Weinsteina przyznaje, że nie otrzymała nawet kopii tego dokumentu, a zakazywał on nawet szukania pomocy u terapeuty. Ofiary czy świadkowie tych zdarzeń po odejściu z firmy już nigdy nie znajdywali pracy w branży filmowej.
Spośród 82 kobiet, które po publikacji "New York Timesa" i "New Yorkera" ujawniły się jako ofiary Weinsteina, nie brakowało znanych nazwisk. W filmie Marii Schrader występuje tylko jedna (choć wielokrotnie pada nazwisko Gwyneth Paltrow, która miała odmówić Harveyowi masażu), za to kluczowa postać - aktorka Ashley Judd, która jako pierwsza opowiedziała ze szczegółami o molestowaniu przez producenta. Jednak "Jednym głosem" nie skupia się na szokujących detalach spotkań Weinsteina z młodymi kobietami, a wysiłku dziennikarek, aby ujawnić tę sprawę.
Kreacje aktorskie Carey Mulligan i Zoe Kazan mogą przypominać role reporterów z oscarowego "Spotlight", jednak jest między nimi zasadnicza różnica. Filmowy reporter śledczy to zwykle jednostka w pełni oddana sprawie, przemawia przez nią złość, stres, frustracja. Ciągle krzyczy, biega, a cały świat jest przeciwko nim (co w jakimś stopniu pokrywa się z rzeczywistością tego zawodu). Tymczasem bohaterki "Jednym głosem" widzimy jako pełnokrwiste postaci: kobiety, które mają do ogarnięcia też dom, dzieci, mogą liczyć na wsparcie partnerów, kolegów z pracy. Mówią o tym, co je boli, czego się boją, o co chcą walczyć, ale niekiedy czują się bezsilne.
Ich obraz początkowo kontrastuje z kobietami, które były ofiarami producenta. Większości z nich wciąż towarzyszy paraliżujący strach, choć niektóre przyznają, że czekały aż w końcu ktoś odkryje ich historie i będzie chciał ich wysłuchać.
Nie da się oprzeć wrażeniu, że wydźwięk "Jednym głosem" to widoczny efekt ruchu #MeToo, który sprawił, że wiele kobiet z całego świata zaczęło mówić o swoich krzywdach, aby coś zmienić. Chociażby to, aby kolejne pokolenie nie przyzwalało już na zmowy milczenia, nie było obojętne na czyjąś krzywdę i aby wiedziało, że nawet jeśli spotka ich coś bardzo złego, to zawsze znajdzie się ktoś, kto je wysłucha i postara się pomóc.
Ostatecznie publikacja "New York Timesa" przyczyniła się do wszczęcia procesów przeciwko Harveyowi Weinsteinowi. Choć skazano go na 23 lata więzienia za molestowanie i napaść seksualną, trwają kolejne rozprawy. Producent filmowy wciąż nie przyznaje się do winy.
Czy Hollywood uczyni dzieło Marii Schreder najważniejszym filmem sezonu i obsypie go Oscarami? Jest to prawdopodobne, jeśli środowisko w końcu będzie chciało posypać głowy popiołem i przyznać, że przykładało się do zmowy milczenia w sprawie Weinsteina, o którego czynach huczało od lat. Choć pewne jest, że ta produkcja nie została skrojona pod nagrody, a powstała po to, aby oddać sprawiedliwość zmuszonym do milczenia ofiarom i podkreślić wciąż ważną rolę dziennikarstwa.
"Jednym głosem" miał polską premierę na 13. American Film Festival we Wrocławiu, do kin trafi 25 listopada
Marta Ossowska, dziennikarka Wirtualnej Polski