Nie bez powodu „Casanovę po przejściach“ nazywa się nowym filmem Woody’ego Allena. Mamy w nim wszystko, co dla twórcy „Manhattanu“ (1979) charakterystyczne – malowniczy Nowy Jork pełen Chasydów i przepięknie sfotografowane kobiety, które doprowadzają mężczyzn na skraj szaleństwa. Są też niepolityczne dowcipy wszelkiej maści i niekończące się monologi gwiazdy wieczoru, samego Woody’ego. Jeśli jednak istotnie jest to film spod znaku Allena, niewątpliwie należy do grona tych słabszych, późnych, średnio zabawnych i trochę nudnych.
„Casanova po przejściach” to film napisany i wyreżyserowany przez Johna Torturro. Przypomina trochę typową kopię mistrza, w której kształt pierwowzoru został zachowany, ale barwy są jakby nie te i pociągnięcia pędzlem mniej sprawne. Zostajemy jednak wrzuceni w świat, który dobrze znamy, więc nikt tu się nie trudzi, żeby naszkicować ramy opowieści. Z butami wchodzimy w sam środek intymnej historii już w pierwszej scenie. Czy poczynione wówczas przez Murraya (Allen) wyznanie o dojrzałej znudzonej pani dermatolog, która szuka seksualnych podniet w spotkaniach z żigolakami, miało zaszokować? A może trochę rozśmieszyć? Zapewne reakcja miała wynikać z połączenia obu tych elementów.
Niestety nie pojawiła się wcale. Pierwszym problemem filmu Torturro jest poczucie, że to produkcja OBLICZONA na sukces, dobrą zabawę i beztroską rozrywkę. Widać jak na dłoni, w których momentach powinniśmy się śmiać, kiedy wzruszyć i przestraszyć. Grubymi nićmi szyta jest jednak ta historia i prawdziwe emocje nie pojawiają się wraz z sytuacjami, jakie powinny je wywołać. Brniemy jednak dalej, w głąb opowieści o przystojnym pracowniku nowojorskiej kwiaciarni, który poddaje się namowom kolegi i zostaje „dojrzałym, czułym, seksownym i niepowtarzalnym mężczyzną do wynajęcia”. Filmowym kobietom, które namiętnie korzystają z jego usług, niczego nie można zarzucić. Co więcej, wolno je określać za pomocą dokładnie tych samych przymiotników.
W ramiona Fioravantego (Torturro) wpada osamotniona pani doktor, o której wspominano w inicjalnej rozmowie. Grana przez Sharon-Nagi-Instynkt-Stone lekarka jest ewidentnym symbolem seksu pierwszej klasy. Do zabawy szybko dołącza jej pełnokrwista przyjaciółka, gotowa na trójkąty i perwersyjne zabawy Selima (Sofia Vergara). Ukłonem wobec Woody’ego Allena i jego żydowskich fascynacji jest trzecia z bohaterek owej nowojorskiej komedii romantycznej, wdowa po rabinie, urokliwa i nieśmiała Avigal (Vanessa Paradis). Nudne są jednak te kobiety, jeśli porównamy je do bohaterek dawnych filmów Allena. Autor „Annie Hall” (1977) wiedział, że kobieca uroda nie jest wyłącznie kwestią fizyczności, a czar skrywa się w słabościach, niegroźnych neurozach, osobliwych cechach.
Nie ma w filmie wielkich intryg, prawdziwego romansu, mocnych zwrotów dramaturgicznych. Akcja nie rozwija się dynamicznie. W takiej sytuacji miło zanurzyć się w świat, z którego będziemy czerpać autentyczną przyjemność. W „Casanovie…” nie ma jednak głębi; przez powierzchnię nie da się przebić, można się po niej tylko ślizgać. I jeśli sami nie zaczniemy wykonywać piruetów, będzie to niegroźna, ale bardzo nudna jazda.