Kamera zarejestrowała ich "ostatnie chwile". Największy szwindel w historii kina
20 lat temu dwóch filmowców nabrało cały świat i zarobiło 250 mln dol. Wystarczył prosty zabieg i dobra reklama. Dalej sytuacja potoczyła się lawinowo. Zobaczcie, na czym polega fenomen "The Blair Witch Project".
"W październiku 1994 r. trójka studentów, którzy kręcili dokument, zaginęła w lasach niedaleko Burkittsville w stanie Maryland. Rok później odnaleziono ich nagranie". Takim komunikatem rozpoczyna się najgłośniejszy film lat 90. i jeden z największych marketingowych fenomenów w historii. Nie tylko kina.
Kupując bilety na "The Blair Witch Project", widzowie byli święcie przekonani, że idą oglądać autentyczne nagranie. Jedyny ślad, jaki został po trójce przyjaciół, którzy zniknęli bez śladu gdzieś na amerykańskiej prowincji.
To przekonanie było w nich podsycane na długo przed premierą filmu. W czasach, kiedy o ogólnodostępnym internecie można było pomarzyć, a o Facebooku i Twitterze nikomu się nie śniło.
"Blair Witch" powrócił w 2016 r. Obejrzyj zwiastun:
Taśmy prawdy
Wiedźmę z Blair wymyślili w 1993 r. dwaj debiutanci: Daniel Myrick i Eduardo Sánchez. Ich pomysł był w swojej prostocie genialny.
Oto trójka studentów udaje się w dzikie ostępy, aby nakręcić dokument zaliczeniowy o lokalnej legendzie. Mówi ona, że w lasach stanu Maryland grasuje wiedźma. Młodzi ludzie wchodzą w gęstwinę i przepadają bez śladu. Po roku ktoś odnajduje kasetę z niepokojącym nagraniem. I to właśnie ten zapis stanowi trzon filmu.
Aby osiągnąć jak największy autentyzm, Myrick i Sánchez zdecydowali się na użycie radykalnych środków formalnych.
Poczynania bohaterów rejestruje kamera z ręki. Ujęcia są rozedrgane, nieostre, oględnie mówiąc: amatorskie. Scenariusz liczył zaledwie 35 stron i nie zawierał dialogów. Były one improwizowane na planie, aby jeszcze mocniej wzmóc w widzach poczucie obcowania z "taśmami prawdy".
Na ogłoszenie zamieszczone w branżowym magazynie "Backstage" odpowiedziała trójka początkujących, nikomu nieznanych aktorów - Heather Donahue, Joshua Leonard i Michael C. Williams. Realizacja zdjęć zajęła zaledwie osiem dni. Zarejestrowano 20 godz. materiału, z czego wykorzystano w sumie 81 min.
Znawcy gatunku powiedzą, że autorzy "The Blair Witch Project" podążyli szlakiem wyznaczonym przez Ruggero Deodato, twórcy niesławnego "Cannibal Holocaust". Włoski reżyser też zdecydował się na niespotykane środki formalne, wplatając w swój film sekwencje quasi dokumentalne.
Jednak Amerykanie mieli do dyspozycji jeszcze jedno narzędzie, które pomogło im przekonać widzów: internet.
"Najprawdopodobniej martwi"
Decyzje realizacyjne to tylko połowa sukcesu "The Blair Witch Project". Prawdziwy geniusz twórców i studia objawił się w rewolucyjnej kampanii promocyjnej.
W raczkującej sieci pojawiła się strona internetowa. Zamieszczano na niej sfabrykowane raporty policyjne, fikcyjne zeznania, fotografie, wywiady i ogłoszenia o zaginięciu dzieciaków.
Na forach internatowych zaczęły pojawiać się prośby o pomoc w odszukaniu zaginionych bohaterów, którzy nosili imiona i nazwiska grających ich aktorów. Mało tego, przez pierwszy rok wyświetlania filmu w bazie IMDb.com cała trójka aktorów figurowała jako "zaginiona i najprawdopodobniej martwa".
Sukcesywnie podsycane plotki powoli zaczęły zbierać żniwo. W sieci toczyły się zażarte dyskusje. Nikt do końca nie był pewny, czy ma do czynienia z fikcją, czy z rzeczywistym dramatem.
Najbardziej dochodowy film wszech czasów
Twórcy poszli jeszcze dalej. Podczas pokazu na Sundance w styczniu 1999 r. robiono wszystko, aby przekonać, że film to autentyczny zapis strasznych wydarzeń. Rozdawano ulotki, wieszano plakaty z "zaginionymi". Publicznie apelowano o kontakt wszystkich, którzy mogli pomóc w rozwiązaniu sprawy tajemniczego zaginięcia.
Kampania wymyślona przez Stevena Rothenberga ze studia Artisan była strzałem w dziesiątkę. "The Blair Witch Project", które kosztowało zaledwie 60 tys. dol., w samych Stanach zarobiło 140 mln. Ogółem na koncie filmu znalazło się niemal 250 mln dol.
Dzięki temu niskobudżetowy horror przez lata okupywał pierwsze miejsce na liście najbardziej dochodowych produkcji wszech czasów. Po latach zdetronizował go inny straszak - "Paranormal Activity" z 2007 r.
Zanim to było modne
W 2016 r. "USA Today" napisało, że "The Blair Witch Project" było pierwszym internetowym viralem. Jeszcze na długo zanim ktoś spróbował zdefiniować to zjawisko, a branża reklamowa wykorzystywać w kampaniach. Wpływ na kolosalny sukces kampanii "The Blair Witch Project" miał z całą pewnością czas premiery.
O szerokopasmowym internecie nikt nie słyszał, sieci społecznościowe dopiero raczkowały, przez co przepływ informacji był mocno ograniczony. Sprzyjało to klimatowi niedomówień i tajemnicy. Dziś, w czasach internetowych "śledztw", podobny numer po prostu by nie przeszedł. Szwindel zostałby zdemaskowany jeszcze tego samego dnia.
Horror doczekał się dwóch sequeli, które nie odniosły nawet ułamka sukcesu oryginału. Jednak wkład "The Blair Witch Project" w kinematografię jest niepodważalny.
Myrick i Sánchez wypromowali modę na tzw. filmy found footage. Szał na paradokumentalne obrazy imitujące autentyczne nagrania zarejestrowane amatorską kamerą trwa nieprzerwalnie od wielu lat.
Co dalej?
Daniel Myrick wciąż pracuje w branży filmowej. Sprawdza się nie tylko w roli reżysera, ale również scenarzysty, producenta i montażysty. Za "Blair Witch Project" otrzymał kilka prestiżowych nagród m.in. na festiwalu filmowym w Cannes. W późniejszych latach z żadną inną produkcją nie udało mu się powtórzyć sukcesu hitowego horroru.
Eduardo Sánchez, podobnie jak jego kolega, pozostał w branży filmowej. W 2013 r., razem z Greggiem Halem, wyreżyserował segment filmu "V/H/S/2" zatytułowany "A Ride in the Park". W swojej karierze pracował też przy takich produkcjach jak "Od zmierzchu do świtu", "Nie z tego świata", "Lucyfer" czy "Queen of the South".