TOP 13: najciekawsze filmy w stylu ''Blair Witch Project''
Pierwsze filmy z gatunku found footage, czyli paradokumentalne obrazy imitujące autentyczne nagrania zarejestrowane amatorską kamerą, powstały już w latach 70. Jednak dopiero nagrane niskim kosztem „Blair Witch Project” z 1999 roku zapoczątkowało szał na tego typu produkcje.
Moda na found footage ciągle nie przemija, o czym świadczą premiery kolejnych odsłon takich serii jak „[Rec]” czy „Paranormal Activity”. Ostatnie chwile głównych bohaterów, uwiecznione pseudoamatorskim nagraniem „z ręki”, są jednym z ulubionych motywów fanów horroru, z czego filmowcy doskonale zdają sobie sprawę.
Nic więc dziwnego, że po latach od premiery rewolucyjnego „Blair Witch Project” podjęto decyzję o wskrzeszeniu tej marki. Film „Blair Witch” (znany początkowo pod tytułem „The Woods”), który 16 września wkroczył do polskich kin, to kolejna opowieść o grupie nastolatków wyruszających do lasu, gdzie znajdą się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Z okazji premiery „Blair Witch” prezentujemy kilkanaście mniej znanych filmów wykorzystujących estetykę found footage, które powinniście obejrzeć. W końcu „Blair Witch Project”, „[REC]” i „Paranormal Activity” to zaledwie czubek góry lodowej.
„Apollo 18”, reż. Gonzalo Lopez-Gallego, 2011
Debiutancki scenariusz Briana Millera nawiązuje do popularnej teorii spiskowej dotyczącej amerykańskich lotów na Księżyc. Oficjalnie ostatnia wyprawa odbyła się w 1972 roku. Istnieje jednak przeświadczenie, że NASA kontynuowała badania, wysyłając kolejne załogi w kosmos. Film Lópeza-Gallego opowiada o jednej z takich tajnych operacji.
Obsada Apollo 18 ma za zadanie przywiezienie na Ziemię próbek podłoża. Jednak prawdziwy cel misji jest zgoła inny. Ben i Nate zostają wysłani na pewną śmierć, a ich dramatyczną walkę o życie potajemnie rejestrują obiektywy kamer.
Gonzalo Lópeza-Gallego zadbał o jak największy realizm i każdy szczegół. Jak przystało na film z gatunku „autentycznych”, obraz jest ziarnisty i prześwietlony, co rusz pojawiają się charakterystyczne "paprochy" i zakłócenia. „Apollo 18” został zmontowany tak, aby dawał złudzenie kręcenia różnymi technikami.
„Atrocious”, reż. Fernando Barreda Luna, 2010
Hiszpanie mają nosa do kręcenia horrorów. Pierwszą częścią "[Rec]" udowodnili, że wiedzą jak zrobić dobry found footage, zaś "Atrocious" tylko potwierdza tę tezę.
Film przedstawia ostatnie pięć dni z życia rodziny, która badała legendę dotyczącą tajemniczej dziewczyny żyjącej w lasie Garraf. Policja odnajduje mroczne nagrania przedstawiające mrożące krew w żyłach wydarzenia.
Czuć tutaj atmosferę kultowego już "Blair Witch Project". Szalone ucieczki, opuszczone domostwo – niby schemat goni schemat, ale wykonanie poraża realizmem. Emocje gwarantowane!
„Bogowie ulicy”, reż. David Ayer, 2011
Dzieło Davida Ayera to dowód na to, że filmy tego gatunku nie muszą być horrorami czy produkcjami science fiction.
"Bogowie ulicy" są „autentycznym zapisem” z życia dwóch gliniarzy – funkcjonariuszy Taylora i Zavala, którzy przekraczają uprawnienia, gdy postanawiają zająć się sprawą narkotykowego kartelu. Nim się zorientują, sami staną się celem ataku.
Obraz Ayera został zrealizowany jako miks zdjęć z monitoringu oraz nagrań prywatnych kamer policjantów i gangsterów, a także przypadkowych świadków wydarzeń.
„Lake Mungo”, reż. Joel Anderson, 2008
Oficjalnie Alice Palmer utonęła pod tamą w Jeziorze Mungo. Nieoficjalnie wiadomo, że przed tym tragicznym wydarzeniem dochodziło do wielu niewyjaśnionych zdarzeń, które ciężko wytłumaczyć lokalnej policji.
Australijska produkcja wyróżnia się na tle innych produkcji tego typu bardziej obyczajowym podejściem do stylistyki found footage.
Nie znajdziemy tu krwawych i gwałtownych scen, lecz minuta po minucie odkryjemy zagadkę tajemniczej śmierci młodej dziewczyny. A prawda jest znacznie bardziej przerażająca, niż mogłoby się nam z początku wydawać.
„Tropiciele mogił 1 i 2”, 2011, 2012
W pierwszej części kanadyjskich „Tropicieli grobów” („Grave Encounters”) grupa filmowców zamyka się w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym, aby sprawdzić na własnej skórze, czy plotki o rzekomym nawiedzeniu tego miejsca są prawdziwe. Członkowie ekipy realizującej reality show wkrótce dochodzą do wniosku, że nie był to najlepszy pomysł.
Rok później do kin trafił amerykański sequel, opowiadający o losach studenta ze szkoły filmowej, który obejrzał „Tropicieli grobów” i chciał się przekonać czy to tylko fikcja.
Scenarzyści „jedynki” wpadli tym samym na świetny pomysł, który wyważał czwartą ścianę i dodawał porcję autentyczności, stanowiącej podstawę dobrych filmów found footage.
„The Dinosaur Project”, reż. Sid Bennett, 2012
Niektórzy twórcy wpadają na naprawdę szalone pomysły. Bo kto by pomyślał, żeby połączyć klimat "Parku jurajskiego" z "Blair Witch Project" ?
"The Dinosaur Project" przedstawia losy grupki badaczy, którzy wyruszają na wyprawę do afrykańskiej dżungli w poszukiwaniu mitycznego wodnego stworzenia. Jak nietrudno się domyślić, natrafiają na... dinozaury! Genialny w swej prostocie pomysł, który dodatkowo jest naprawdę nieźle wykonany.
„Projekt: Monster”, reż. Matt Reeves, 2008
Produkcja cenionego J.J. Abramsa dowodzi, że filmy z pogranicza found footage czy mockumentary (fałszywego dokumentu) nie muszą być produkcjami za grosze.
Kosztujący 25 mln dolarów „Cloverfield” opowiada o kilku ostatnich godzinach z życia grupki młodych nowojorczyków, będących świadkami ataku wielkiego, siejącego zniszczenie potwora.
Całość została nakręcona w formie imitującej zapis z cyfrowej kamery, która towarzyszy im na każdym kroku, aż do samego końca.
"Klątwa", reż. Koji Shiraishi, 2005
Jeśli myślicie, że nic nie jest w stanie was przerazić, to japońska produkcja zatytułowana "Noroi" ("Klątwa") udowodni wam, jak bardziej jesteście w błędzie.
Pozornie mamy tutaj wszystkie klasyczne chwyty znane z innych filmów found footage, jednak egzotyczny klimat potęguje w widzu poczucie olbrzymiego strachu, bo sama Japonia jest równie obca, co przerażająca.
Większość elementów, która ma nas straszyć i budować napięcie, przewinęła się w ogromnej ilości japońskich horrorów (z "Kręgiem" na czele), jednak dzięki nagrywaniu "z ręki", atmosfera jest tak gęsta, że można kroić ją nożem.
„The Poughkeepsie Tapes”, reż. John Erick Dowdle, 2007
Najbardziej przerażające nie są wcale wymyślne filmowe kreatury, lecz prawdziwi ludzie. A gdy mamy do czynienia z maniakalnym mordercą, który lubi rejestrować swoje "wyczyny" na taśmach wideo, to aż ciarki przechodzą po plecach.
Bo w "The Poughkeepsie Tapes" obserwujemy filmy ostatniego tchnienia, które wyglądają naprawdę realistycznie. Zapewne wiele osób, które trafiłyby na ten film przypadkowo, zgłosiłyby wideo na policję, jako dowód rzeczowy w sprawie popełnienia zbrodni.
Ale przecież o to chodzi, prawda?
„Safari”, reż. Darrell James Roodt, 2013
Wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do walki z duchami, demonami, zombie i innymi straszydłami, jakimi raczą nas filmowcy.
W inną stronę poszli twórcy produkcji zatytułowanej dość jednoznacznie - "Safari". Wielkie połacie terenu w Republice Południowej Afryki to miejsce, gdzie grasują dzikie zwierzęta. Pozostawieni tam śmiałkowie, muszą stawić czoła nieokiełznanej naturze, która jest zdecydowanie bardziej niebezpieczna niż to, co widzieli wcześniej na kanale National Geographic.
„Łowca trolli”, reż. Andre Ovredal, 2010
Tytułowy łowca trolli jest częścią spisku rządu Norwegii, który dwoi się i troi, aby ochronić obywateli przed kreaturami rodem z rodzimego folkloru. Okazuje się, że trolle żyją, mają wiele ras, są nerwowe i ogólnie dość niechętnie usposobione do ludzi. Dlatego ministerstwo robi wszystko, co w jego mocy, aby zachować ich istnienie w tajemnicy i uniknąć zbędnego wybuchu paniki.
Andre Ovredal wykorzystał formę z pogranicza found footage i mockumentary, stylizując swój film na materiały nakręcone kamerą przez grupę studentów, podążających krok w krok za brodatym myśliwym. Mężczyzna z narażeniem życia eliminuje nadpobudliwe jednostki, pozorując przejawy ich obecności na katastrofy naturalne czy skutki grasowania niedźwiedzi.
Absurdalny pomysł do tego stopnia spodobał się międzynarodowej widowni, że „Łowca trolli” błyskawicznie dorobił się statusu filmu kultowego.
„V/H/S”, 2012, 2013
Twórcy dwóch części "V/H/S" poszli na całość i zabawili się nieco już wysłużoną konwencją found footage.
Wpierw oglądamy ekipę rabusiów włamującą się do mieszkania. Znajdują tam tajemnicze taśmy. Nagrania, które oglądamy wspólnie z nimi, przenoszą nas w świat makabrycznych, a zarazem fascynujących epizodów, które łączy jedno - brutalne morderstwa.
Jeśli myślicie, że widzieliście już wszystko, to nastawcie się na ostrą jazdę bez trzymanki, bo prawdziwy horror dopiero przed wami. Trzy części „V/H/S” okazały się jednymi z większych zaskoczeń w świecie filmowej grozy.
„Wizyta”, reż. M. Night Shyamalan, 2015
Mroczny, pełen zaskakujących wydarzeń film w reżyserii M. Nighta Shyamalana („Szósty zmysł”, „Znaki”) opowiada historię wizyty dwojga nastolatków, którzy spędzają kilka dni u dziadków. Dziadków, których nigdy wcześniej nie widzieli. Niezrozumiałe, dziwne, niepokojące zachowanie członków rodziny jest wynikiem przerażającej tajemnicy...
Za produkcję filmu odpowiadał nagrodzony Oscarem za film „Whiplash” Jason Blum, który na koncie ma także produkcję popularnej serii „Naznaczony” oraz obrazu „Lektor”.