Ciekawa rola dla dojrzałej aktorki to w polskim kinie nie lada gratka. *Katarzyna Herman, która w filmie „W sypialni” Tomasza Wasilewskiego zagrała doświadczoną kobietę na życiowym zakręcie, to wyjątek. Aktorka zauważa podobieństwo między rolą Edyty w „W sypialni” a postacią graną przez Juliette Binoche w „Sponsoringu” Małgośki Szumowskiej. Wkrótce Katarzyna Herman znów wejdzie na plan filmu Tomasza Wasilewskiego.*
* - Mówi się, że polskie kino kobiet nie rozpieszcza. Co widać było zresztą podczas tegorocznego festiwalu w Gdyni. W głównych rolach obsadzeni byli głównie mężczyźni. Edyta, którą zagrała Pani w „W sypialni” Tomasza Wasilewskiego, należała do wyjątków.*
Rzeczywiście, mało jest ról kobiecych, w których aktorka może rozwinąć skrzydła. Dlatego nie zastanawiałam się, czy przyjąć propozycję roli w tym filmie. Poza tym wydaje mi się, że aktor powinien być odważny i ryzykować. To, co widzimy na ekranie, jest wypadkową wizji reżysera, tego, co dała z siebie aktorka i jej filmowy partner. Poza tym atmosfery na planie, wydarzeń z naszego prywatnego życia, itd.
- Czy jest Pani zadowolona z tej roli?
Najważniejsze, żeby widz był zadowolony, żeby miał powód i ochotę, aby o tym filmie porozmawiać.
- Niektórzy, mniej wyrobieni widzowie, przyzwyczajeni są do tego, że film musi być zamkniętą całością. „W sypialni” taki nie jest. Nie ma wyraźnego zakończenia…
Nasz film nie ma początku, rozwinięcia, zakończenia. Istnieje teraz tendencja, żeby opowiadać w sposób nielinearny. Wdaje mi się, że przyszło to do nas od strony sztuk wizualnych. Wygląda to jakby obrazy wychodziły z galerii i zlepiały się w rodzaj filmu. Nasz film traktuję trochę jak eksperyment.
- Edyta to kobieta, która poznaje mężczyzn przez internet, a potem ich usypia i spędza noc w ich mieszkaniach. Nie wiadomo dlaczego to robi, czemu opuściła dom i jak zakończy się przygoda z Patrykiem, mężczyzną, który uśpić się nie dał. Z jaką wiedzą o swojej bohaterce wkraczała Pani na plan?
Znaliśmy historię od początku do końca. Wiedziałam o Edycie dużo więcej niż zostało w wersji końcowej. Wiedziałam dokąd odchodzi i dlaczego to wszystko się wydarzyło. Potem reżyser, za co go bardzo podziwiam, pewne sekwencje eliminował. Uważał, że lepiej, aby historia była niedopowiedziana. Podobnie z muzyką. Założył sobie minimalizm. Z fragmentów, które mu przyniósł Leszek Możdżer, świetny kompozytor, potrafił bardzo dużo odrzucić. Film jest przez to surowy, chropawy. Nie ma prawie dźwięku i muzyki. Aż by się prosiło, żeby w momencie, kiedy bohaterka coś przeżywa, podkreślić te emocje muzyką. To brawurowo odważne posunięcie.
- „W sypialni” to historia dojrzałej kobiety, która trochę życia ma już za sobą i musi je na nowo przemyśleć. Kiedy obejrzałam „Sponsoring”, który bardzo mi się podobał, stwierdziłam, że główna bohaterka, grana przez Juliette Binoche, miała trochę podobny temat. Tylko że tam zrobione jest to za duże pieniądze, w sposób bardziej dopowiedziany – z rozwinięciem i zakończeniem. Dojrzała kobieta na zakręcie, która troszeczkę się chwieje. Wydaje się, że zaraz wypadnie z torów. Jednak rodzinne śniadanie na końcu filmu świadczy co innego - żyjemy i dalej będziemy żyły. Wydało mi się to bardzo podobne do naszej historii.
- Jak przebiegała na planie współpraca między Panią a jej filmowym partnerem, *Tomaszem Tyndykiem?*
Świetnie. Pracowałam już z nim w teatrze. Bardzo go cenię, uważam, że jest twórczym aktorem – otwartym, pomysłowym i zaskakującym. To wymarzony partner. Nie mogę powiedzieć o nim nawet pół złego słowa.
- *„W sypialni” to film stworzony wspólnymi siłami przyjaciół, którzy się bardzo zaangażowali w tę produkcję.*
Na ten film nie było żadnych pieniędzy. Uważam, że pewne ograniczenia zawsze robią dobrze, jeśli chodzi o artystyczne wybory. Dotyczy to nie tylko urządzania mieszkania czy wyboru stroju. Ograniczenia zmuszają do pomysłowości. Słyszałam jak była robiona jazda kamery w „Gorączce” Agnieszki Holland. Operator leżał na kocu, który ciągnęło korytarzem dwóch pomocników.
- W waszym filmie też tak pomysłowo było?
Nasz operator jechał bardzo szybko z kamerą tyłem na rolkach. A ja przed nim biegłam. Proszę sobie wyobrazić jaką miałam frajdę. To była przygoda. Wszystko takie wariackie i harcerskie. Ale dzięki temu, że reżyser ma talent wodza i charyzmę, mieliśmy poczucie, że jesteśmy bezpieczni, bo on wie, gdzie nas prowadzi. To jego wybór, jego droga. My za nim idziemy. Ciekawe doświadczenie.
- Czy szczupły budżet filmu przekładał się na niedogodności podczas kręcenia?
Nie. Jedyną niedogodnością było to, że kręciliśmy w nocy, bo wtedy było taniej. Musiałam więc spać potem w dzień, a mam dwójkę dzieci. Byłam trochę rozbita tymi nocnymi zdjęciami. Ale to bolączka czysto fizyczna, biologiczna. Poza tym Tomek nie jest reżyserem, który by się ze mną wykłócał o to jaką mam mieć bluzkę czy fryzurę. Wcześniej powiedzieliśmy sobie jaka to postać. Zastanawialiśmy się jak to najlepiej skonstruować. Miał bardzo precyzyjnie wymyślone sceny i kadry, ale nie powstrzymywał mnie w mojej ekspresji, emocjonalności.
- Reżyser wspominał, że zafascynowany jest *Ozonem i kinem francuskim oraz Almodovarem. Czy Pani również ma swoje skojarzenia a propos „W sypialni”?*
Film kojarzy mi się bardziej z „brudnymi” skandynawskimi filmami. Kamera bardzo zimno mi się przygląda. Na pewno nie jest po francusku przegadany. Prawie przez pół filmu nic się nie mówi.
- Czy brak dialogu był dla Pani atutem czy utrudnieniem?
Uważam, że w większości polskich filmów pada za dużo słów. Zawsze lepiej mniej niż więcej. Nie wspominając o tym, że jako aktorka zawsze marzyłam o tym, żeby moja bohaterka mówiła mało. Całym organizmem, twarzą, można sporo wyrazić. Ludzie w życiu, może z wyjątkiem wywiadów, tyle nie paplają. Większość dzieje się między słowami.
- Jakie plany zawodowe przed Panią?
Przede mną dwa projekty. Jeden jeszcze nie dopięty, więc nie będę o nim mówić. Kolejny - w sierpniu Tomek Wasilewski będzie kręcił swój drugi film, do którego mnie zaprosił. Rola jest trochę mniejsza. Za kamerą stanie Michał Englert, z którym pracowałam we „Wszystko, co kocham”, i który jest autorem zdjęć do „Sponsoringu”.
Rozmawiała Ewa Jaśkiewicz/AKPA