Katarzyna Sobczyk: popełniła wiele błędów
30.06.2016 | aktual.: 22.03.2017 20:13
Była jedną z największych gwiazd polskiej estrady. Świat leżał u jej stóp. Wykonywane przez Katarzynę Sobczyk szlagiery, które nucili niemal wszyscy, pobrzmiewały w wielu polskich filmach i serialach. „Nie bądź taki szybki Bill” wykorzystano w „Wojnie domowej”, „Trzynastego” można było usłyszeć w „Julii, Annie Genowefie” i „Kwartecie”, „Małego księcia” w „Spisie cudzołożnic” i „Pasożycie”, a „O mnie się nie martw” pojawiło się na ścieżce dźwiękowej między innymi w filmie „Mój Nikifor”. Lecz chociaż odnosiła wielkie sukcesy zawodowe, życie osobiste nie zawsze układało się po jej myśli.
Była jedną z największych gwiazd polskiej estrady. Świat leżał u jej stóp.
Wykonywane przez Katarzynę Sobczyk szlagiery, które nucili niemal wszyscy, pobrzmiewały w wielu polskich filmach i serialach.
„Nie bądź taki szybki Bill” wykorzystano w „Wojnie domowej”, „Trzynastego” można było usłyszeć w „Julii, Annie, Genowefie” i „Kwartecie”, „Małego księcia” w „Spisie cudzołożnic” i „Pasożycie”, a „O mnie się nie martw” pojawiło się na ścieżce dźwiękowej między innymi w filmie „Mój Nikifor”.
Lecz chociaż odnosiła wielkie sukcesy zawodowe, życie osobiste nie zawsze układało się po jej myśli. Popełniła wiele błędów, których później gorzko żałowała. Dla ukochanego zrezygnowała z szansy na zagraniczną karierę.* A gdy zaszła w ciążę, oddała dziecko na wychowanie znajomym. Syn długo nie mógł jej tego wybaczyć.*
href="http://film.wp.pl/katarzyna-sobczyk-popelnila-wiele-bledow-6025215108637825g">CZYTAJ DALEJ >>>
Jedyna miłość
− Śpiewanie jest moim życiem, moją pierwszą i jedyną miłością− mówiła.
Od dziecka wiedziała, że chce występować. Brała udział w szkolnych przedstawieniach, śpiewała, grała na gitarze. Miłością do muzyki zaraz ją ojciec, który zajmował się strojeniem instrumentów.
Wkrótce dołączyła do amatorskiego zespołu – i to był przełomowy moment w jej życiu. Na scenie dostrzegli ją bowiem członkowie zespołu Czerwono-Czarni, którzy właśnie poszukiwali nowej wokalistki. 16-latka tak ich zachwyciła, że namówili ją, by wzięła udział w Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie. Później zaś zaproponowali jej miejsce w zespole.
Stracona szansa
Sobczyk przybrała sceniczne imię, Kasia – tak naprawdę nazywała się Kazimiera – porzuciła liceum pedagogiczne (maturę zdała kilka lat później) i zaczęła występować na koncertach w całym kraju, odnosząc ogromne sukcesy.
Wkrótce też straciła głowę dla pewnego mężczyzny. Była tak zakochana, że popełniła błąd, którego później długo nie mogła sobie wybaczyć. Kiedy zaproponowano jej roczny kontrakt w paryskiej Olympii, odmówiła.
- Byłam bardzo młoda, zakochana. Myślałam, że jak wyjadę bez mojej miłości do Paryża, to świat się zawali – tłumaczyła swoją decyzję.
Druga miłość
Uczucie i tak nie przetrwało próby czasu. Sobczyk znalazła jednak pocieszenie w ramionach innego mężczyzny.
Gdy do Czerwono-Czarnych dołączył Henryk Fabian, piosenkarka szybko obdarzyła go uczuciem i niedługo potem stanęli przed ołtarzem.
W 1975 roku na świat przyszedł ich synek Sergiusz. Małżonkowie byli jednak tak pochłonięci koncertowaniem, że nie mieli czasu dla dziecka. Oddali je więc pod opiekę znajomym, a sami wyruszyli w trasę po kraju i po Stanach Zjednoczonych.
Koniec uczucia
Wyjazd do USA stał się jednak początkiem końca związku Sobczyk i Fabiana.
- Martwiłam się o mój związek– opowiadała – nie myślałam o nagraniach, lecz o tym, aby utrzymać małżeństwo. Niestety, rozsypało się podczas naszego pobytu w USA na początku lat 80.Ameryka źle wpłynęła na mojego Henryka. On jednak chodził swoimi ścieżkami. Zmienił się. Taki syndrom wolności samca.
Wrócili na chwilę do Polski, rozstali się – i w 1992 roku Sobczyk podjęła decyzję o wyjeździe do Stanów na stałe.
Okrutna rzeczywistość
Jednak jej dobra passa zawodowa dobiegła końca; przez jakiś czas dawna gwiazda musiała nawet pracować jako pokojówka. Ze względu na odległość niemal całkowicie straciła kontakt z synem. Zaczęła podupadać na zdrowiu; później lekarze wykryli u niej nowotwór piersi. I choć operacja się powiodła, z czasem pojawiły się przerzuty. Traciła głos, czuła się coraz gorzej. Wtedy podjęła decyzję o powrocie do kraju – zależało jej przede wszystkim na odnowieniu kontaktu z Sergiuszem.
- Kupiłem mamie wielki bukiet kwiatów – wspominał jej syn.* – W końcu mogliśmy się zobaczyć i usłyszeć, spojrzeć sobie w oczy. Płakaliśmy oboje. Miałem rodzinę Sitków, poczciwych, prawych ludzi, ale lubiłem przebywać u taty, byłem ulepiony z innej gliny, kochałem muzykę. I nagle pojawiła się mama.*
Bała się samotności
Sobczyk namówiła syna na wspólne koncerty, z których dochód został przeznaczony na jej leczenie. Potem znowu trafiła do szpitala, gdzie spędziła ostatnie miesiące. Bała się samotności.
- Bywało, że dzwoniła do mnie i płakała, że jest sama – opowiadał Super Expressowi Krzysztof Klimek, menedżer. - Miała żal do syna Sergiusza, że poświęca jej za mało czasu. To dla niego wróciła z Chicago do Koszalina. Choć jej stan stale się pogarszał, nie traciła nadziei. - Kasia do końca wierzyła, że wyjdzie z choroby, że wyzdrowieje – dodawał. - Nie poddawała się.
Zmarła 28 lipca 2010 roku. Jej syn Sergiusz zachorował i odszedł trzy lata później, niecały miesiąc po własnym ślubie.
(sm/gol.)