Jako jeden z nielicznych przeżył katastrofę. Opisał tragiczną noc
Jerzy Petruk jest jednym z dziewięciu osób, które ocalały w zatonięciu promu "Jan Heweliusz" w 1993 roku. Po premierze serialu Netfliksa o tej tragedii opowiedział, co działo się feralnej nocy na Morzu Bałtyckim. Odniósł się do teorii spiskowych, które krążyły po katastrofie.
5 listopada na Netfliksa trafił miniserial dramatyczno-historyczny "Heweliusz", w którym reżyser Jan Holoubek przedstawił swoją wizję zatonięcia polskiego promu na Morzu Bałtyckim w 1993 roku. Katastrofę przeżyło tylko dziewięć osób, w tym Jerzy Petruk, który był wówczas najmłodszym członkiem załogi statku. Po premierze produkcji udzielił wywiadu w Kanale Zero, w którym wrócił wspomnieniami do tragicznej nocy.
Tak Netflix kręci swój wielki hit. Kulisy planu "Heweliusza"
Przeżył zatonięcie "Heweliusza". Opisał, co wydarzyło się tragicznej nocy
Jerzy Petruk w styczniu 1993 roku miał 28 lat. W rozmowie z Waldemarem Stankiewiczem z Kanału Zero podkreślił, że "niestety pamięta dosyć wyraźnie", co wydarzyło się podczas tragedii na "Janie Heweliuszu". Opowiedział, że o tym, że chyba dzieje się coś niepokojącego, zaczął zdawać sobie sprawę, kiedy na statku usłyszał alarm. "Jeszcze nie do końca byłem przekonany, że coś rzeczywiście się dzieje i że jest realne zagrożenie. (...) Dopiero przy drugim przechyle, na lewą burtę, w momencie drugiego alarmu musiałem działać" – opisał przed kamerami.
Jerzy Petruk w dalszej części historii opowiedział o tym, że w zasadzie miał dużo szczęścia podczas rejsu. "Przez to, że szarpałem się z drzwiami, to jak w końcu udało mi się je zamknąć, to na korytarzu widziałem sporo ludzi przede mną. (…) Wszyscy wyszli, a ja zostałem na końcu. I może właśnie dzięki temu żyję? (...) Okazało się, że gdybym był w innym miejscu, to może nie miałbym szansy się uratować. Nie byliśmy już w stanie sami się wydostać z nadbudówki na zewnątrz" – powiedział, wskazując przy tym, że wydostanie się uniemożliwiał duży przechył promu.
Uczestnik feralnego rejsu opisał, że drugi oficer w pewnym momencie ogłosił otwarcie tratew ratunkowych. "Mniej więcej w tym momencie było słuchać olbrzymi łoskot spod pokładu" – opisał Jerzy Petruk. Dodał, że niedługo później zerwały się łańcuchy utrzymujące samochody i wagony kolejowe na pokładzie. "Wtedy do mnie dotarło, że to chyba będzie koniec i że nie ma możliwości ratunku na promie. Statek bardzo szybko zaczął się kłaść na podbudówkę. Chwila moment i już nie było kontaktu z promem, który szedł na dno. Kogo się dało, to wciągaliśmy do tratwy" – opowiedział mężczyzna.
Ocalał z tonącego "Jana Heweliusza". Opowiedział, co się działo
Mężczyzna następnie opisał, że z daleka zobaczył "jakieś światło" na wodzie, a po świcie dojrzał statek ratowniczy. "Raz byliśmy na dole [fali – red. ], a statek był u góry, a później było odwrotnie. (...) W niektórych momentach byliśmy twarzą w twarz z ratownikami. Krzyczałem i pokazywałem, żeby zrzucono nam linki do pomocy, żeby się asekurować. Miałem wówczas 28 lat, byłem w miarę wysportowany, że myślałem, że w momencie, jak byliśmy u góry, dam radę przeskoczyć do nich na pokład. Ale że już zaczęło się rozwidniać i zobaczyłem wokół pływające zwłoki, to troszkę się wystraszyłem" – opisał rozbitek z "Jana Heweliusza".
Jerzy Petruk dobrze pamięta też chwilę uratowania go przez ekipę śmigłowca. "Było tak, że brali jedną czy dwie osoby i śmigłowiec odlatywał. Czułem, że siły mnie opuszczają i że nie wiadomo, czy doczekam następnego śmigłowca. Opuszczono linę z pasem. W końcu udało mi się zapiąć (...) i wciągnęli mnie na pokład śmigłowca. Zrzuciłem kombinezon, popatrzyłem na zegarek i zobaczyłem, że jest godzina 9:05. To pamiętam i będę pamiętał to do końca życia. (…) Byliśmy w tratwie około czterech godzin. Później się okazało, że już nikogo więcej nie udało się uratować" – opowiedział.
Mężczyzna po ocaleniu z pokładu tonącego "Jana Heweliusza" został przewieziony do szpitala w Stralsundzie, gdzie kwiaty wszystkim rozbitkom wręczył ówczesny minister spraw wewnętrznych, Andrzej Milczanowski. "Trochę byliśmy zdziwieni, dlaczego. Później chodziły sensacje, że w tej katastrofie mogło być jakieś drugie dno, że przemycali broń, nie wiadomo, co tam... Takie różne były historie, aż strach się bać" – wyznał. Na koniec dodał, że nie zgadza się z oskarżaniem kapitana promu o tragedię.
Jerzy Petruk został też zapytany o netfliksowy serial "Heweliusz" o tragedii z 1993 roku. "Po pierwszych dwóch odcinkach mam mieszane odczucia. Pod względem techniki i wykonania jestem pod wrażeniem, jak zostało to zrobione i że wyglądało to naturalnie" – powiedział. Z wywiadu nie dowiadujemy się jednak, co nie spodobało mu się w produkcji.