"Król Artur" zaczyna się od informacji, że dzięki naukowym badaniom zbliżyliśmy się ostatnimi laty do prawdy o Królu Arturze i ten oto obraz ma nam ową wiedzę zaprezentować. O jakie badania chodzi dokładnie nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że w przeciwieństwie do Króla Artura najnowszy film o nim długo pamiętany nie będzie.
Badania nad postacią Króla Artura doprowadziły twórców produkcji do nakręcenia... średniowiecznej wersji "Siedmiu wspaniałych". Legendarny dowódca i jego żołnierze gotowi są walczyć o z góry przegraną sprawę: wolność dla rdzennych mieszkańców Brytanii. Dodatkowo, aby poprawności politycznej stało się zadość, do dzielnych rycerzy dochodzi kobieta - Ginewra, która z bohaterki romansu dworskiego zmienia się w prawdziwą Amazonkę.
Realizatorzy projektu robią wiele, aby przekonać widza, iż Artur jest charyzmatyczną postacią, która jest wstanie odmienić bieg historii, ale wszystko kończy się na słowach. Ciągle słyszymy o jego wielkim męstwie, niemal boskiej aurze, ale przeczy temu portret rysowany w trakcie seansu. Król Artur w interpretacji Clive'a Owena jest niezdecydowany, żyje mrzonkami o silnym i sprawiedliwym Rzymie, a jego ewolucja zupełnie nie przekonuje.
Ten film miał potencjał ukazać postać doskonałego wodza. Pod takim mianem przecież Artur przeszedł do historii literatury, jako "król dawny i król przyszły", który powróci, gdy jego kraj będzie go potrzebował. Biorąc pod uwagę dzisiejszą sytuację polityczną, obraz Fuquy mógł nieść prawdziwe pokrzepienie. Zamiast tego jest ostrożną produkcją, której realizatorzy dbają, aby nie pokazać za dużo krwi i golizny, aby patos mieszał się z dowcipnymi uwagami, tak aby w końcu każdy bez względu na wiek znalazł coś dla siebie. Takie filmy nie przechodzą do legendy.