Kulej – pięściarz-legenda i kobieta w jego w cieniu. Kulisy powstawania wyczekiwanego filmu
Jerzy Kulej to nie tylko ikona polskiego boksu, ale także skomplikowany człowiek. W filmie "Kulej. Dwie strony medalu" w reżyserii Xawerego Żuławskiego poznajemy zarówno jego triumfy, jak i cienie życia prywatnego. Rafał Lipski, współscenarzysta filmu, opowiada o wyzwaniach związanych z przedstawieniem tej postaci oraz o wyjątkowych rozmowach z żoną mistrza, Heleną Kulej.
07.10.2024 | aktual.: 11.10.2024 10:04
"Kulej. Dwie strony medalu" trafi do kin 11 października. W rolach głównych – Jerzego Kuleja i Heleny Kulej – występują Tomasz Włosok i Michalina Olszańska. W roli legendarnego trenera, Feliksa Stamma, wcielił się Andrzej Chyra. W pozostałych rolach pojawią się Tomasz Kot, Bartosz Gelner, Konrad Eleryk i Monika Mikołajczak. Z Rafałem Lipskim, współscenarzystą filmu "Kulej. Dwie strony medalu", rozmawia Kuba Armata.
Kuba Armata: Jak to się stało, że trafiłeś do tego projektu jako współscenarzysta?
Rafał Lipski: Trafiłem do projektu jako scenarzysta. Xawery był jednak w rozmowach i decyzjach scenariuszowych cały czas aktywnym partnerem, a od pewnego momentu ustawiał film już pod swoją reżyserską wizję, więc staliśmy się naturalnym biegiem rzeczy współscenarzystami. Bardzo doceniam tę współpracę, wiele mi dała. Początki, czyli moment, kiedy syn Jerzego Kuleja, Waldemar, trafił do Watchout Studio z pomysłem realizacji filmu o swoim ojcu, znam tylko z opowieści. Kiedy zdecydowano, że film powstanie, reżyser Xawery Żuławski z producentem Krzysztofem Terejem zaczęli szukać scenarzysty. Akurat bywałem w Watchout Studio ze swoimi autorskimi projektami. Zaskoczyli mnie propozycją zmierzenia się z historią Jurka Kuleja. I tak to się zaczęło. Dołączyłem do nich na początku 2020 roku, krótko przed wybuchem pandemii. Dostałem zielone światło, żeby móc spotykać się z Waldemarem, a przez niego z panią Heleną.
Jak pani Helena zareagowała, kiedy się pojawiłeś?
Obawiałem się, że może mieć blokadę wynikającą z niechęci do rozgrzebywania trudnych tematów z przeszłości albo że części z nich zwyczajnie nie pamięta. Powszechnie znane fakty z życia Jerzego Kuleja znałem. Byłem też po lekturze sterty czasopism, takich jak: "Boks", "Ring", "Sportowiec". Nazwisko Kulej pojawiało się tam prawie w każdym numerze. Czasem w postaci wzmianek, kiedy indziej udzielał dużych wywiadów. O samej Helenie nie było tam nic, jakby nie istniała. Wtedy nie rozmawiało się o żonach znanych sportowców. Kiedy zapytałem ją, czy był jakiś dziennikarz, który w tamtych czasach przeprowadził z nią wywiad, wspomniała o jednym. Nie udało mi się dotrzeć do tej rozmowy, ale zaczerpnąłem inspirację z postaci dziennikarza zainteresowanego perspektywą pani Heleny.
Obawy, o których wspomniałeś, szybko ustąpiły?
Po zrobieniu kawy usiedliśmy i pani Helena zwróciła się do mnie: "No to co, panie Rafale, robimy film o tym draniu?". Wtedy już wiedziałem, że to nie będzie mozolne przebijanie się przez zasieki rodzinnych tajemnic, jedynie przez oczywiste ograniczenia związane z pamięcią. W kolejnych latach pani Helena udzielała już wywiadów o Jurku, ale kręciły się wokół tych samych anegdot, historii. Sztuką było przebić się przez to i odkryć coś nowego, głębszego, schowanego pod warstwą sławy. W dodatku coś, co jest filmowe. Było kilka takich momentów, kiedy poczułem, że to na pewno może stanowić część ekranowej historii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kulej. Dwie strony medalu | zwiastun #1
Jakie to były momenty?
Zadałem pani Helenie pytanie, w jakich okolicznościach oglądała walki Jurka. Czy z przyjaciółką, rodziną, Alusiem i Witusiem, czyli warszawskimi kompanami Jerzego. Okazało się, że ona w ogóle ich nie oglądała. Kiedy walczył na Gwardii, czyli de facto pod domem, chodziła tam, a po walce razem gdzieś szli. Ale na przykład tej kluczowej olimpijskiej walki Jurka w Meksyku nie oglądała. Było w niej za dużo było, nie tylko sportowych. Ta walka rozgrywała się w nocy polskiego czasu i pani Helena opowiadała mi, że wyszła wtedy na spacer, oglądała wystawy sklepowe w świeżo wybudowanych domach towarowych, podczas gdy cała Polska, a właściwie cały świat oglądał walkę jej męża. Próbowała od tego uciec, ale były pootwierane okna i dochodził komentarz. Samo wyobrażenie, że ona nie ogląda walki, idzie nocną pustą Warszawą, ale miasto nie śpi, bo skupione jest na zmaganiach jej męża, porusza wyobraźnię. Ten moment został ze mną.
Co jeszcze?
Drugim takim momentem było to, kiedy na jednym ze spotkań pani Helena pokazała mi listy, które Jurek wysyłał jej z różnych turniejów, w tym z olimpiady. Wcześniej wydawało jej się, że już ich nie ma. Z listów rysowała się dość uniwersalna figura, że miłość Jurka jest tym mocniejsza, im większy dystans ich dzieli. Wspomniała, że często był zagubiony w celebryckości i swojej karierze. Kiedy byli blisko, nie odczuwała jego miłości tak mocno. W listach dało się to momentalnie wyczuć. Może też dlatego, że był tam sam. Nie miał swoich kompanów, Alusia i Witusia. Udzielały mu się emocje i stres przed walkami i potrzebował jej. W tych listach widać, że on się czuje samotny, pogubiony. Ciekawie było na ich podstawie próbować zrozumieć tę relację. Jaki on jest, gdy jest blisko, jaki, kiedy jest na zwykłych turniejach, a jaki, gdy jest daleko i czuje się sam. I w których momentach i dlaczego ta miłość zaczyna znowu iskrzyć. Tego szukaliśmy też w filmie.
A o niej samej czego się dowiedziałeś?
Ciekawe było odkrycie, bo to nie była powszechna wiedza, że od pewnego momentu pani Helena również była zatrudniona w MSW. Zaskoczyło mnie to i pomyślałem, że to filmowa figura napędzająca scenariusz, zwłaszcza że Jurek miał w partii zarówno przyjaciół, jak i wrogów. Jeżeli oboje uwikłani są w resortowe meandry, a on przecież boksował dla milicyjnej Gwardii, to robi się ciekawie. Jedno czy dwa spotkania z panią Heleną poświęciliśmy na wyjaśnienie, jak ona tam trafiła, co tam robiła. Trafiła do wydziału dla nieletnich kryminalistów – kieszonkowców i doliniarzy, których wtedy było sporo. Historia tego, jak państwo Kulejowie odnajdywali się w systemie i w relacjach z władzą, stanowi jedną z warstw filmu.
Wspomniałeś, że na początku pani Helena powiedziała: "Zróbmy film o tym draniu". Zakładam, że była w tym też czułość, ale z jakimi emocjami ona do tego podchodziła?
Wydaje się, że z takimi jak w podtytule filmu – dwie strony medalu. To jest chyba życiowe, zwłaszcza z perspektywy czasu. Pani Helena wspominała, że dużo wycierpiała, ale z drugiej strony Jurek był fascynującym człowiekiem i zakładam, że bez niego jej życie nie miałoby takiego rozmachu. Tyle że częścią tego jest pewna cena, jaką musiała zapłacić. Pani Helena uznała, że pokaże mi obie strony medalu. Nawet bardziej tę drugą, bo pierwsza jest przecież bardzo dobrze znana. Ale nie czułem w tym chęci zrewanżowania się, tylko silną potrzebę uzupełnienia obrazu. I świetnie, bo tym samym byłem zainteresowany.
Jak często się spotykaliście?
Zaczęliśmy dość intensywnie w lutym 2020 roku. Odwiedzałem ją w mieszkaniu na Królewskiej – tym, które dostają w filmie od Sikorskiego – w zasadzie co tydzień. Byłem też w kontakcie z Waldkiem, który był przy pierwszych spotkaniach i informował mnie, że proces ten bardzo panią Helenę ożywia, ale też trochę wyczerpuje. Później wybuchła pandemia i wiadomo było, że spotkania na żywo ze starszą osobą nie wchodzą w grę. Zorganizowaliśmy jeszcze kilka spotkań na Zoomie, kilkakrotnie dzwoniłem, żeby o coś dopytać. W międzyczasie miało miejsce spotkanie z Alusiem, innym ważnym świadkiem, ale też bohaterem, który wciąż żyje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kulej. Dwie strony medalu | zwiastun #2
Czyli jednym z dwóch obok Witusia szemranych stołecznych przyjaciół Jurka. To było ciekawe spotkanie?
Tylko je nagrać, bo osiemdziesięcioletni Aluś cały czas jest tym Alusiem, którego tak świetnie zagrał Konrad Eleryk. Z jednej strony niezwykle barwnie i anegdotycznie opowiada o tym, jak było, z drugiej to wciąż facet z zasadami. Na samym początku zaznaczył: "Panie Rafale, ja złego słowa o Jureczku nie powiem, żeby było jasne". I tak rzeczywiście było. Opowiadał historie, które już poniekąd znałem, ale kiedy zaczynało się robić naprawdę ciekawie, włączał hamulec. Czuł, że zdradzi za dużo, a chciał zachować tajemnice swojego przyjaciela do końca. Może by się to udało, gdybym miał na to więcej czasu i zdobył jego zaufanie, ale nie dostałem tego przez pandemię. To niezwykle barwna postać, takich gości, warszawiaków starej daty, trzymających fason, jest już niewielu. Aluś zasługuje w moich oczach na swój prequel.
Trudno było uchwycić atmosferę Warszawy lat 60.?
Zawsze bardzo lubiłem twórczość Stanisława Grzesiuka, przypomniałem sobie także te historie. Oglądaliśmy z Xawerym filmy Jerzego Skolimowskiego z lat 60., który w bardzo naturalny sposób oddawał tamte czasy. Najciekawsze jednak było dla nas pokazanie miasta z perspektywy boksu. Świetnym źródłem okazały się te wszystkie magazyny bokserskie, o których wspomniałem. Tam były opisywane sportowe aspekty, to, jak przebiegały walki, ale w którymś z nich zawsze na ostatniej stronie pojawiały się anegdoty bokserskie. Chodziło o to, żeby zrozumieć, czym wtedy była ta dyscyplina. Tysiące ludzi chodziło na boks. Ci z dalszych rzędów na trybunach ledwo widzieli ring, bo wszyscy palili. Każde miasto miało klub bokserski, a Warszawa, Łódź czy Wrocław po kilka i rozgrywały derby. Mecze odbywały się w niedziele. Jak walczył Kulej, to było na tyle duże wydarzenie, że należało się tam pokazać.
Sporo tych tematów, ale Jerzy Kulej był niezwykle barwną postacią.
Na tym też polega problem z filmem o Jurku. Bo jest sfera olimpijska, bokserska, towarzyska, rodzinna, polityczna, resortowa, warszawska... Prawdziwe bogactwo. Dużą zagwozdkę mieliśmy z Xawerym w pewnym momencie, ile czego ma być w tej historii. Jak to wszystko zapleść, żeby z niczego atrakcyjnego nie rezygnować, ale żebyśmy się też w tym nie pogubili. Xawery pięknie o tym mówi, że bokser, który w dodatku ma cel, jakim jest mistrzostwo olimpijskie, to już jest materiał na film. Bokser jest świetnym bohaterem, w dodatku taki, który uwikłany jest w relacje systemowe, bo przecież do tego dochodzą chociażby wydarzenia 1968 roku. To też było coś, co wyróżniało historię polskiego pięściarza, bo filmów bokserskich na świecie powstało przecież sporo. Ale ilu z nich było warszawskim milicjantem w marcu 1968 roku?
Ciekawy jest ten balans, ponieważ to nie jest tylko film o nim, ale także o niej. Takie mieliście założenie od początku?
Pamiętam, że kiedy przyszedłem do Watchoutu, Xawery i Krzysiek powiedzieli mi o kilku punktach ramowych tej produkcji. Poza tym, że robimy duży film biograficzny w konwencji kina rozrywkowego, było także to, że wyciągamy Helenę z cienia. Wcześniej zbyt dużo nie było o niej wiadomo. Okazało się to wyzwaniem, bo początkowo należało w ogóle sprawdzić, czy to jest temat do pociągnięcia. Jednym z punktów zwrotnych w rozmowach z panią Heleną stał się taniec. Wiadomo było, że oni świetnie i dużo tańczyli – ona to bardzo podkreślała i cały czas do tego wracała. Tam były niespełnione marzenia. Pani Helena bardzo interesowała się tańcem w młodości, marzyła o szkole baletowej, ale po przeprowadzce do Warszawy kompletnie porzuciła ten pomysł. Wtedy pojawił się Jurek, który lubił i potrafił tańczyć. W chwilach wolnych od walk wychodzili na parkiety Warszawy, zdobywali nawet jakieś nagrody i ona w pewnym sensie spełniła swoje marzenie.
Powiedziałeś też kiedyś, że dla ciebie to jest opowieść o samotności i że to stan, którego doświadcza każdy z bohaterów.
Tak to czułem, pracując nad scenariuszem. Z jednej strony Jurek piszący z daleka listy do żony, pogubiony nieco na tych wydarzeniach sportowych, z drugiej ona, która na niego nieustannie czeka. Ale dotyczy to też postaci "Papy" Stamma, odpowiedzialnego za tych wszystkich niepokornych bokserów. Poświęca im przecież całe swoje życie. On sam kontra same trudne charaktery. W tej poetyce stworzyłem także postać przedstawiciela partii Sikorskiego, który jest fikcyjnym bohaterem. On również odczuwa jakiś brak, stąd przykleja się do Kulejów. Jest też Żorżeta i jej "marcowe wyobcowanie". Każdy z bohaterów zabija tę samotność na swój sposób. Choć nie jestem pewien, ile tych zmagań samotnych wilków zostało na ekranie. Każdy oceni sam.
Jaką rolę w tym wszystkim odegrał syn Jerzego Kuleja – Waldemar, który wtedy, kiedy rozgrywa się akcja filmu, był kilkuletnim chłopcem?
Bez Waldka nie byłoby pewnie tego filmu, a na pewno byłoby dużo trudniej. Zorganizował spotkania z panią Heleną, sprawiał, że ona się otwierała. Przekonał też Alusia, żeby się ze mną spotkał. Okazał się świetnym łącznikiem, bo również był niezwykle otwarty i pozytywnie do tego nastawiony. Na nic nie naciskał. Pamiętam, jak pokazaliśmy któryś draft scenariusza rodzinie Kulejów, żeby dali nam znać, jak się z tym czują, to mieli tylko jedną małą uwagę. A przecież nie stawialiśmy tam rodzinie Kulejów pomnika. Nikomu! Trochę się z nimi zżyłem i poruszyło mnie, że przyjęli mnie z otwartymi ramionami. Nie poczułem też ani razu, że coś próbują ukryć.
Jak Kulejowie zareagowali na gotowy już film?
To było bardzo ciekawe doświadczenie, bo na projekcję, którą dla nich zorganizowaliśmy, przyszły trzy pokolenia. Żona Jerzego – Helena Kulej, jego syn Waldemar i jego córka Karolina. Najwięcej o filmie wiedział Waldek, zresztą jego marzeniem po śmierci ojca było, żeby ta produkcja powstała. Czytał scenariusz, pojawiał się na planie. Większe obawy były związane z reakcją pani Heleny. Zastanawiałem się, jak to odbierze, bo to wcale nie musiało być dla niej łatwe przeżycie. Także z perspektywy tego, że obok Jerzego jest główną bohaterką opowieści. Zastanawiałem się, czy emocjonalnie to wytrzyma. Mimo że film jest długi, ani razu nie poprosiła o przerwę. Wzruszała się, śmiała, kiedy zobaczyła w jednej z pierwszych scen Andrzeja Chyrę, od razu powiedziała: "O, Felek!" [Chyra wciela się w rolę Feliksa "Papy" Stamma – przyp. aut.]. Bardzo chwaliła też Tomka w roli Jurka, mówiła, że nawet sposób mówienia jest jego. Kiedy skończył się film, zapytaliśmy, jak się czuje. Pojawiły się łzy. Wydaje mi się, że film zadziałał i odżyły wspomnienia.