Kurt Russell i Dave Bautista o ''Strażnikach Galaktyki vol. 2'': fantastyka nie zna granic [WYWIAD]
5 maja do polskich kin weszli "Strażnicy Galaktyki vol. 2", kontynuacja jednego z największych przebojów 2014 roku. Mało kto przypuszczał, że ekranizacja niezbyt znanej serii Marvela może osiągnąć tak wielki sukces finansowy i zdobyć uznanie krytyków. Nasza hollywoodzka korespondentka Yola Czaderska-Hayek przepytała gwiazdy filmu - Kurta Russella i Dave'a Bautistę. Czemu odtwórca roli Draxa miał najbardziej uciążliwą charakteryzację? Dlaczego Russell nie jest przekonany do komputerowych efektów specjalnych i kiedy kariera Bautisty nabrała tempa? Odpowiedzi poniżej. Uwaga na spoilery!
Yola Czaderska-Hayek: 5 maja wchodzi do kin druga część "Strażników Galaktyki". Ciekawa jestem, czy lubicie grać w filmach science fiction. Jesteście w ogóle fanami fantastyki?
Kurt Russell: Owszem, lubię fantastykę, nie mam też nic przeciwko filmom science fiction. Choć prawdę mówiąc, szukam ról w najróżniejszych gatunkach, żeby zachować płodozmian. Wszystko zależy od postaci, którą mam zagrać. I od reżysera, bo w końcu w tej dziedzinie sztuki to reżyser ma ostatnie słowo. W fantastyce najbardziej podoba mi się, że ten rodzaj twórczości pozwala na stawianie pytań, które gdziekolwiek indziej nie byłyby możliwe. Weźmy chociażby ˮStrażników Galaktyki” – gram w tym filmie ojca głównego bohatera, żyjącą planetę imieniem Ego. To kosmiczna istota obdarzona nadzwyczajnymi, może nawet boskimi właściwościami. W tym miejscu pojawia się pytanie: jeśli Ego faktycznie jest bogiem, to kim w takim razie jest jego syn? W każdym innym gatunku filmowym tego rodzaju dociekania zabrzmiałyby śmiesznie, fałszywie. Natomiast w tym komiksowym, fantasmagorycznym świecie są jak najbardziej na miejscu. Fantastyka nie zna granic. Cały sekret polega na tym, aby trafić na reżysera, który świetnie porusza się w obrębie tego nurtu. Ja miałem to szczęście, że nakręciłem parę ładnych filmów chociażby z Johnem Carpenterem. Przypomniały mi się te dawne czasy, kiedy teraz pracowaliśmy na planie ˮStrażników Galaktyki”. Z Jamesem Gunnem czułem się podobnie komfortowo.
Dave Bautista: Dla mnie rola w ˮStrażnikach Galaktyki” to spełnienie fanowskich marzeń. Fantastykę uwielbiam od dawna, szczególnie opowieści o superbohaterach. Choć powiem szczerze, że moja ścieżka kariery nigdy jakoś nie szła akurat w tym kierunku. Nigdy nie zdecydowałem się przyjąć roli tylko dlatego, że to akurat film science fiction. Nie wszystkie produkcje z tego gatunku są sobie równe. Interesuje mnie przede wszystkim, czy mam do zagrania ciekawą postać. W przypadku ˮStrażników Galaktyki” nie zastanawiałem się długo. Raz, że to produkcja Marvela, więc już samo to zapewnia wysoki poziom. A dwa, że nawet jak na Marvela to rzecz wyjątkowa, bo jak dotąd w tym filmowym cyklu nie było zbyt wielu kosmicznych historii. No i zaciekawiło mnie to, że w ˮStrażnikach Galaktyki” pojawia się całe mnóstwo dziwacznych, malowniczych postaci. Bardzo chciałem dostać się do tej zbieraniny, no i udało się. Jestem z tego niezwykle dumny.
W jednej ze scen pojawiasz się na ekranie jako młody człowiek. Jak udało się osiągnąć ten efekt?
Kurt: W pierwszej chwili nastawiałem się na to, że upiększą mnie jakoś w komputerze. Ale mój charakteryzator, Dennis Liddiard – a to jest człowiek, do którego mam pełne zaufanie, bo pracowaliśmy razem już przy 28 filmach – przekonał realizatorów, żeby tego nie robili. Powiedział: ˮSłuchajcie, znam jego twarz na tyle dobrze, że mogę go odmłodzić bez komputera”. Posadził mnie na fotelu, dobrał odpowiednie włosy, nałożył tu i tam trochę makijażu – i gotowe! Potem i tak specjaliści od efektów cyfrowych wyretuszowali parę rzeczy, ale jak zapewniła mnie ich szefowa, mieli naprawdę niewiele roboty. Wszystko tak naprawdę udało się osiągnąć tradycyjnymi metodami, dzięki odpowiedniej charakteryzacji. I prawdę mówiąc, bardzo się z tego cieszę, ponieważ dzięki temu scena wypadła bardziej naturalnie. Jakoś nie mam przekonania do tych komputerowych cudów, zawsze mi się wydaje, że człowiek po takiej obróbce wygląda jak upiór. Ale może się nie znam.
Domyślam się, że taka charakteryzacja zajmuje dobrych kilka godzin, zwłaszcza w twoim przypadku, Dave. Co wtedy robicie? Patrzycie w telewizor? Czytacie wiersze?
Dave: Moja odpowiedź nie będzie ciekawa. Po prostu odpływam. Dosłownie. Medytuję i bujam w obłokach. Zresztą moja charakteryzacja wcale nie trwała tak długo, najwyżej jakąś godzinę, półtorej. To jest nic w porównaniu z tym, co musiały przejść dziewczyny – Zoe i Karen [Zoe Saldana i Karen Gillan, odtwórczynie ról Gamory i Nebuli – Y. Cz.-H.]. Codziennie wstawały o drugiej czy trzeciej nad ranem, żeby pojawić się na planie o czasie. Więc mówiąc krótko: myślę wtedy o wszystkim i o niczym. Odlatuję w kosmos.
Kurt: Coś do tego dopowiem. Dave może nie siedział w fotelu tyle, co inni, ale w ciągu dnia miał zdecydowanie najgorzej. Jakoś tak po trzech tygodniach zdjęć zorientowałem się, że za każdym razem, kiedy mamy przerwę, Dave odpoczywa w jakiejś dziwnej pozycji. Niby siedzi, ale jakoś tak nienaturalnie, sztywno. Zadziwiło mnie to i kiedy następnym razem przyjrzałem mu się, okazało się, że siedział na odwróconym stołku barowym. Chciałem zapytać, dlaczego, ale w tej samej chwili zrozumiałem. On po prostu nie mógł się o nic oprzeć. Pokryty był tą sztuczną skórą i nie mógł niczego dotknąć plecami, bo całą charakteryzację trzeba by było zaczynać od początku. Musiał siedzieć w tej niewygodnej pozycji. Ja bym od razu powiedział: dziękuję bardzo. A Dave to wytrzymał! Nie mam pojęcia, jak to zrobiłeś, bo czasami dzień zdjęciowy trwał bardzo długo. Nie miałeś ani razu okazji, aby odpocząć.
Dave: Podejrzewam, że gdybym wreszcie usiadł na normalnym krześle, to od razu bym usnął. A wiesz, że ludzie lubią robić kawały – pewnie od razu ktoś by mi cyknął zdjęcie i wrzucił do internetu.
Kurt: Pewnie tak.
Dave: Ale mówiąc poważnie, nie było tak źle. Jakoś się przyzwyczaiłem.
Słyszałam od innych aktorów peany na cześć Jamesa Gunna: to człowiek, który podczas pracy na planie zaraża pozytywną energią i entuzjazmem. To prawda?
Kurt: Z reżyserami jest tak, że wszyscy są do siebie trochę podobni, ale każdy ma tak naprawdę swój styl. Coś, co go wyróżnia spośród innych. Tym czymś jest na ogół sposób, w jaki komunikują się z aktorami i atmosfera, jaką tworzą na planie. James podchodzi do swojej pracy z uśmiechem, z niekłamaną pasją i radością. I stara się przekazać tę radość wszystkim wokół. I co ważniejsze, potrafi tak dobrać sobie ludzi, by dzielili ten entuzjazm razem z nim. Pamiętam, że kiedyś zapytałem Mike’a Nicholsa, co jest najtrudniejsze w zawodzie reżysera. Zastanowił się chwilę i odpowiedział: 95 proc. sukcesu to odpowiednia obsada, reszta robi się sama. James postępuje właśnie według tej zasady. Perfekcyjnie obsadził wszystkie role w "Strażnikach Galaktyki" i dzięki temu film właściwie nakręcił się sam.
Dave: Zgadzam się całkowicie co do tej pozytywnej energii. James dosłownie nią tryska. Wszyscy na tym korzystamy.
Kurt: A do tego, co jest jeszcze ważne, praca z Jamesem pozwala na ciągłe eksperymentowanie. Tu nie ma mowy o rutynie. Wiele razy patrzyłem na was z podziwem – na ciebie, Dave i na Chrisa [Pratta – Y. Cz.-H.] – jak staraliście się wzbogacać wasze role o coś nowego, niestandardowego. Wielu aktorów ma opory przed łamaniem schematów. Wielu lubi iść na łatwiznę, a tego u was nie widziałem. Zawsze potrafiliście czymś mnie zaskoczyć. Czy to na planie, czy to podczas prób scenariuszowych. Wystarczyło przeczytać jakąś kwestię w nowy sposób, aby nagle zrobiła się z tego perełka.
Dave: Ale czasem wychodziło okropnie.
Kurt: Czasem tak. To jednak nie zmienia faktu, że przyjemnie było się z wami bawić w jednej piaskownicy.
Dave: To my się cieszymy, że byłeś z nami w ekipie. Gdy dowiedzieliśmy się, że dołączysz do obsady, nie mieliśmy pojęcia, na co się nastawiać. Należysz w końcu do czegoś w rodzaju hollywoodzkiej arystokracji. Nie sądziliśmy, że tak szybko się dogadamy. A tymczasem okazało się, że jesteś po prostu jednym z nas. Prawdziwym Strażnikiem Galaktyki.
Kurt: Dziękuję, to miłe. (śmiech)
Dave: To dla nas naprawdę ważne, bo jakoś nie sądzę, żeby wiele osób stojących równie wysoko, co ty, miało równie przyjacielskie nastawienie.
Kurt: Wiesz co, różne rzeczy zdarzyło mi się w życiu robić, ale zawsze kierowałem się jedną zasadą: najważniejsze jest dobro całej drużyny. Bo w końcu pracujemy w drużynie, prawda?
Dave: Mentalność sportowca. Nie każdy to ma.
Kurt, podobnie mówił o tobie Vin Diesel. Rozmawialiśmy niedawno przed premierą "Szybkich i wściekłych 8" i powiedział mi: "Kurt Russell na planie to prawdziwy anioł".
Kurt: Być może najtrudniejszą rzeczą w zawodzie aktora jest uzmysłowienie sobie, że to nie jest tylko i wyłącznie praca. Trzeba pamiętać o tym, że człowiek zajmuje się tą profesją także dla przyjemności. Gdy idziesz na plan z nastawieniem, że będziesz rywalizować z innymi aktorami, że będziesz ich próbować nagiąć do swojego stylu gry, wtedy robi się niebezpiecznie. I o przyjemności nie ma mowy. Natomiast jeśli otwierasz się na współpracę, to zupełnie co innego. Jest miejsce i na pracę, i na zabawę. Z doświadczenia wiem, że najlepiej wychodzą sceny odgrywane na kompletnym luzie, kiedy człowiek niemal zapomina o tym, że gdzieś jest kamera. I kiedy trafi się na zespół takich właśnie zapaleńców, którzy chcą dać z siebie wszystko i przy okazji dobrze się bawić, to na plan idzie się jak na skrzydłach. Tak właśnie było podczas kręcenia "Szybkich i wściekłych" – a także przy "Strażnikach Galaktyki".
Pytanie do Dave’a. Przyszedłeś do filmu ze świata sportu. Kiedy poczułeś, że twoja kariera aktorska nabrała rozpędu?
Dave: Po pierwszych "Strażnikach". Wcześniej ledwo udawało mi się dostać na przesłuchania. Wszyscy kojarzyli mnie wyłącznie z wizerunkiem zapaśnika na ringu. Uważali, że potrafię zagrać tylko mięśniaka, który patrzy spode łba i szczerzy groźnie zęby. A to przecież była tylko kreacja na użytek telewizji – nie ma nic wspólnego z tym, kim jestem naprawdę. James Gunn dał mi szansę na to, by zagrać w kontrze do tego stereotypu. Dzięki temu rola Draxa otworzyła przede mną wiele drzwi. Nadal oczywiście chodzę na przesłuchania, ale przynajmniej nie mam już kłopotów z wejściem.
Kurt: W naszej pracy warunki fizyczne stanowią zarówno atut, jak i utrudnienie. Bardzo często jesteśmy obsadzani według tego, jak wyglądamy, a pewne role są z kolei poza naszym zasięgiem. Dave na przykład to kawał chłopa, więc na pewno producenci będą mu chcieli dawać role wielkoludów. Ale – i to jest z kolei w naszym zawodzie piękne – aktor może walczyć z fizycznymi ograniczeniami. Znasz na pewno wszyscy Olivera Platta, prawda? A uwierzysz, że ten facet ma metr dziewięćdziesiąt wzrostu? Nigdy bym na to nie wpadł, gdybym nie zobaczył go na żywo. On ma jakąś cudowną właściwość, że przed kamerą potrafi się skurczyć. Aż nie do uwierzenia. Więc myślę, że i Dave może spokojnie popracować nad tym, by na ekranie nie wyglądać na olbrzyma.
Dave: Jest wyzwanie! To mi się podoba. Lubię wyzwania.
W ˮStrażnikach Galaktyki” dużą rolę odgrywa muzyka. Próbowaliście kiedyś stworzyć własne kasety z ulubionymi piosenkami?
Kurt: Ja raz. Ale dałem sobie spokój.
Dave: Kiedyś nagrywałem sporo takich kaset, ale nigdy na prezent – robiłem je tylko dla siebie. Dzisiaj trudno uwierzyć, jak to wyglądało: siedziało się przy radiu godzinami, czekając, aż puszczą ten konkretny kawałek. (śmiech) Jakość była tragiczna, ale chętnie potem tego słuchałem.
Na koniec muszę o to zapytać: marzyliście o tym, by kiedyś polecieć w kosmos?
Kurt: Raczej nie.
Dave: Ja raczej też nie. (śmiech)
Kurt: Tu mi dobrze. Jestem pilotem i naprawdę nie muszę być do tego jeszcze astronautą. Poza tym kosmos to obce, nieprzyjazne miejsce. Naprawdę nie ciągnie mnie do tego, żeby samemu dryfować w próżni.
Dave: Ja też podziękuję. Wolę podryfować u siebie w domu na kanapę. Wystarczy.