Łukasz Simlat, jeden z najzdolniejszych aktorów młodego pokolenia
Po razy pierwszy zrobiło się o nim głośno 11 lat temu, gdy Łukasz Simlat został nominowany do Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego za rolę w "Kochankach z Marony".
Krytycy byli zachwyceni i chociaż nagrody ostatecznie nie dostał, wróżono mu wielką karierę. Teraz cieszy się opinią jednego z najzdolniejszych aktorów młodego pokolenia, jednak, jak sam przyznaje, nie może sobie pozwolić na "przebieranie w scenariuszach", bo propozycji wcale nie dostaje tak wiele.
Na planie filmowym i w teatrze jest perfekcjonistą, przez co dorobił się już etykietki aktora trudnego we współpracy. Ale nie przejmuje się tym i robi swoje. Z powodzeniem. Publiczność zachwyciła się jego kreacjami w "Belfrze" czy "Pakcie", a za występ w "Zjednoczonych Stanach Miłości” otrzymał nagrodę na festiwalu filmowym w Gdyni.
Dorastał bez ojca
Pochodzący z Sosnowca Simlat dorastał po opieką matki, która starała się zapewnić mu jak najlepsze warunki do życia i wspierać go w jego dążeniach.
- Nie znam swojego ojca i myślę, ze świadomość, że musi mnie sama wychować, wiązała się u niej z dużym lękiem - wspominał w "Elle Man", dodając, że sam już od najmłodszych lat starał się odciążyć rodzicielkę. - Jako 10-latek naprawiałem matce malucha. Gdy byłem w wieku podstawówkowym, wiele spraw na mnie spadło. Nie robiłem tego z musu, po prostu chciałem. Jak się jest jedynym facetem w domu, to czasem trzeba ogarniać sytuację w wieku do tego nieadekwatnym.
Kiedy po ukończeniu liceum stwierdził, że chciałby zostać aktorem, matka nie protestowała i "robiła wszystko, by mu pomóc".
Młodzieńcze wprawki
Jego decyzja o zdawaniu do szkoły teatralnej - do której dostał się za pierwszym razem - raczej nikogo nie zdziwiła; Simlat już od dawna fascynował się filmem. Jako młody chłopak odłożył pieniądze na kamerę i nagrywał swoje pierwsze aktorskie wprawki.
- Później z kumplami z liceum prowokowaliśmy różne sytuacje, kręciliśmy różne filmy, inscenizowaliśmy sceny. Czasami totalnie popie...ne, abstrakcyjne - śmiał się w magazynie "Prestiż". - Pamiętam też czasy, gdy kamery nie było, a moja dalsza rodzina, która czasami do nas wpadała, ją miała. Ja wtedy jako dwunastoletni chłopak przebierałem się i wyczyniałem różne rzeczy. To mnie kręciło. Wiesz, jakiś rodzaj powiązania z tym szklanym okiem.
Marzenia a rzeczywistość
Lecz tak jak i wielu innych młodych aktorów, po ukończeniu szkoły Simlat musiał skonfrontować marzenia z realiami.
- Szkoła aktorska zupełnie nie przygotowuje do spotkania z rzeczywistością, z którą trzeba się zmierzyć po zakończeniu studiów - mówił później w radiowej Czwórce.
Przyznawał, że po studiach miał niewiele zawodowych propozycji i borykał się z problemami finansowymi.
Żeby móc się utrzymać, musiał szukać sobie innych zajęć.
- Prowadziłem Dni Garwolina, rozdawałem w metrze krówki, reklamując w stroju mikołaja sieć kablową - wspominał w "Elle Man".
Uznanie krytyki
Dopiero z czasem jego sytuacja zawodowa się poprawiła i Simlat zaczął regularnie występować na scenie i na ekranie. Pojawił się chociażby w "Warszawie", "Ludziach wśród ludzi", "Vinci", "Kochankach z Marony", "Statystach", "Królach śródmieścia", "Brzyduli", "Bez tajemnic", "Jezioraku", "Zjednoczonych Stanach Miłości", "Pakcie", "Belfrze" czy "Amoku". Na swoją premierę czeka kolejny film z jego udziałem - "Kamerdyner".
Krytycy zachwycają się tym, że Simlat z każdej, najmniejszej nawet roli potrafi zrobić coś interesującego, jego postanie są niejednoznaczne, "rozedrgane", doskonale przemyślane i dopracowane.
- Szczerze mówiąc, często dostaję rolę napisaną w dość jednoznaczny sposób. Moja praca polega na tym, żeby ją jakoś rozedrgać - mówił aktor w "To&Owo TV". - Staram się tę jednoznaczność i jednokierunkowość tak połamać, żeby mój bohater był ciekawy dla widza.
Trudny charakter
Ludzie, którzy z nim pracują, twierdzą, że jest perfekcjonistą i ma trudny charakter. On sam przyznaje, że często prosi o duble i próby, co nie wszystkim przypada do gustu.
- Łatwo mnie zirytować - mówił w "Elle Man". - Zwykle brakuje pieniędzy na produkcję, więc w ciągu jednego dnia zdjęciowego wyrabiamy na planie normę dwóch i pół. Pracujemy po 15 godzin, a słyszę, że nie ma czasu na próbę. Mówię: "K..., ludzie, robimy film. Jak to nie ma czasu na próbę?!”. Pojawiają się komentarze: "O, już się w głowie poprzewracało...”, "Trudny jest”. A przecież chyba wszystkim zależy na efekcie".
A w magazynie "To&Owo TV" dodawał:
- Jeśli ktoś, tak jak ja, czasem mówi prawdę, to znaczy, że jest trudny. Mówienie prawdy nie musi być związane z nerwowością czy wybuchowością. Ale tak jest odbierane, bo mówi się wprost, a nie ogólnikami.
Aktorskie decyzje
W stosunku do siebie jest bardzo krytyczny - nie przepada za oglądaniem filmów ze swoim udziałem, bo wciąż ma wrażenie, że wiele rzeczy powinien poprawiać. Przyznaje, że zdarza mu się przyjmować role głównie ze względu na zarobki - nie jest na tyle popularny, by mógł stać się wybredny przy wyborze propozycji.
- Nie należę do tych aktorów, którzy mogą sobie pozwolić na odmawianie ról i przebieranie w scenariuszach - mówił w magazynie "Prestiż".
- One nie leżą na moim biurku w jakichś ogromnych ilościach, że mogę sobie czytać i wybierać. Aczkolwiek odmawiam rzeczy, z których wymową się nie zgadzam, kompletnie nie rozumiem, nie mam nic do powiedzenia w danym materiale, albo mnie nie ciekawi ten bohater - dodawał. - Odmawiam ról związanych z pedofilią. Wiem, że to mnie kompletnie nie interesuje. Odmawiałem i będę odmawiać. Nie zagrałbym takich scen. Poza tym zdarzają się filmy, gdzie jest świetna postać, ale scenariusz jest na tyle niedobry, że ja nie widzę szansy zbudowania bohatera. Po jakimś czasie okazuje się, że jakiś inny kolega to zagrał, film będzie skończony i pokazywany w kinach. I jeszcze będzie dobry.