Marta Lipińska: zawsze wracałam do Teatru Współczesnego
05.03.2013 11:46
W niedzielę w Teatrze Współczesnym w Warszawie będzie pani obchodzić jubileusz 50-lecia pracy artystycznej. Od 1963 roku jest pani wierna tej scenie, co się przyczyniło do tego, że od lat występuje pani właśnie tutaj?
Na pewno przyczynił się do tego wieloletni dyrektor Współczesnego Erwin Axer, który zaangażował mnie do swojego teatru. Axer to mój mentor, ukształtował mnie jako aktorkę, pomógł płynnie wejść w zawód, wprowadził w arkana sztuki, w zwyczaje aktorskie. Jego rola jest nie do przecenienia. Życzyłabym każdemu młodemu aktorowi, żeby miał takie szczęście, jakie ja miałam na początku swojej drogi teatralnej.
Czego Erwin Axer panią nauczył?
Przede wszystkim - poszanowania utworu literackiego. Dramatu, sztuki nad którymi się pracuje. Należy więc wydobyć przesłanie tekstu, a nie - zmieniać go, coś skracać czy dodawać. Inaczej robi się krzywdę utworom literackim.
Wszystko, co działo się w teatrze i wokół Teatru Współczesnego było zasługą Erwina Axera. Pracując z nim cieszyłam się, że - dzięki wyniesionej z domu kindersztubie, dzięki moim rodzicom - nie odstaję od tego, czego wymagano w Teatrze Współczesnym, a wymagano również kultury w życiu na co dzień. Obecny dyrektor Teatru Współczesnego Maciej Englert jest kontynuatorem Axera. To, jak ten teatr wygląda, że trzyma poziom, że ma klasę i wyróżnia się na teatralnej mapie Warszawy, to wszystko jego zasługa. Debiutowała pani w 1963 roku w "Trzech siostrach", właśnie w reżyserii Erwina Axera. Grała pani obok Haliny Mikołajskiej i Tadeusza Łomnickiego, a pani rola została uznana za jeden z najciekawszych debiutów lat powojennych. Jak pani wspomina tamten moment?
To było coś czarownego. Choć byłam wtedy bardzo młoda i nie zdawałam sobie precyzyjnie sprawy z tego, co się dzieje. Uznałam za normalne, że gram jedną z trzech sióstr, że przedstawienie nam się udało, że mamy wielki aplauz publiczności. Teraz - kiedy wspominam tamte chwile, czytam recenzje sprzed lat i opinie, że to był nadzwyczajny debiut teatralny - widzę, że to rzeczywiście było wyjątkowe.
Czy Irina z "Trzech sióstr" Czechowa to dobra rola dla debiutantki?
Wspaniała, naprawdę trudno sobie wyobrazić lepszą. Użyczyłam Irinie swojej młodości, a ponieważ sama miałam w sobie wtedy dużo naiwności - bardzo mi ona pomogła w zagraniu tej postaci. Miałam małe trudności z etapem życia bohaterki, który jest pokazany w trzecim akcie sztuki. Irina - na skutek różnych przeżyć - gwałtownie dojrzewa, może nawet zbyt szybko.
Ale zagranie młodości i wszystkiego, co niesie ze sobą naiwna i buńczuczna młodość, było naturalne. Wiara w coś nadzwyczajnego, na co się czeka, co się powinno zdarzyć, marzenie o tym, żeby było pięknie - to wszystko mnie samej było bliskie. Axer nie miał ze mną trudności, reżyserując to przedstawienie.
A co z następnymi pani rolami? Czy jest wśród nich szczególna, która sprawiła pani wyjątkową przyjemność, najbardziej zapadła pani w pamięć?
Na swoje role patrzę trochę jak matka na dzieci, dlatego nie umiem wskazać, którą lubię najbardziej. Na pewno z ogromną czułością wspominam ostatnią - w "Namiętnej kobiecie". Koledzy z teatru żartowali, że autorka sztuki Kay Mellor musiała mnie znać i specjalnie dla mnie napisała tę rolę. Grałam duszą i ciałem, wszystko się w tej kreacji zgadzało, spotkałam się z niezwykłym aplauzem widowni. Ten sukces był niezwykły.
Grałam też w przedstawieniach, których nie lubiłam i byłam szczęśliwa, że się kończą. Ale były i takie, które sprawiały, że czułam się jakbym miała skrzydła i tęskniłam do każdego kolejnego spektaklu.
Czy po latach spędzonych razem z zespołem, Teatr Współczesny jest czymś więcej dla pani, niż tylko miejscem pracy?
Na pewno. Po tylu latach jesteśmy jedną wielką rodziną, skupiskiem ludzi, którzy mają podobne poglądy na sztukę, podobnie myślimy. Jedno z moich szczęść na tym właśnie polega: mogę wchodzić do tego teatru, uśmiechając się do wszystkich bez wyjątku, a ludzie - poczynając od pracowników obsługi sceny, garderobiane przez pracowników bufetu czy sekretariatu - też się do mnie też uśmiechają. To o czymś świadczy.
W swoim życiu grałam gościnnie też w innych teatrach, ale zawsze z przyjemnością wracałam do swojego Teatru Współczesnego. Moje miejsce jest na Mokotowskiej 13.
Jak będzie zorganizowany pani niedzielny jubileusz?
Będzie nietypowy. Bardzo nie chciałam, żeby był taki jak to czasem się ogląda: w fotelu na scenie siedzi szanowny jubilat i słucha wygłaszanych na jego temat laudacji. Chciałam, żeby to było dużo wspomnień, i będą - uratowało się trochę materiałów archiwalnych, kronik filmowych. Mamy nadzieję, że będzie nostalgicznie i wesoło.
Czego pani życzyć z okazji tego święta?
Zdrowia, sił witalnych, żeby była we mnie ochota do grania i żebym miała w sobie niesłabnącą ciekawość tego, co się dzieje dookoła.
Rozmawiała Agata Zbieg