Michał Koterski: "Siałem zniszczenie, udawałem, że mam wszystko w d.... Ale tak naprawdę cierpiałem"
- Mnie to dotykało. Te wszystkie wypowiedzi w internecie... Nie tylko obraźliwe komentarze, ale bardzo brutalne hasła w stylu "niech ten narkoman zdechnie" - mówi Misiek Koterski, który zagrał rolę Adasia Miauczyńskiego w filmie "7 uczuć".
Karolina Stankiewicz: "7 uczuć" to film, który burzy mit dzieciństwa jako beztroskiego okresu. We mnie wzbudził taką refleksję, że mimo iż moje dzieciństwo było w porządku, to pamiętam z niego więcej złych emocji i wydarzeń niż dobrych. Zastanawiam się, jak pan wspomina ten okres swojego życia.
Misiek Koterski: Ile ludzi, tyle wspomnień. Ten film ma to do siebie, że uruchamia w nas takie emocje, o których na co dzień nie myślimy. Dla mnie praca już na etapie scenariusza była ciężka, bo moja narzeczona była wtedy w ciąży, więc kiedy to czytałem, to myślałem: "Kurczę, zaraz mój syn się urodzi i będzie musiał przychodzić na taki świat, będzie musiał przeżywać te złamane serca, te upokorzenia w szkole, w zetknięciu ze światem, z ocenianiem", z tymi wszystkimi przeżyciami, o których wspomnienia wracały do mnie podczas pracy nad tym filmem. Szkoła mnie zawsze przerażała i zawsze chciałem od niej uciec. Dużo wagarowałem.
W podstawówce się dobrze uczyłem, ale nie lubiłem szkoły, bo bałem się oceny i sama myśl o tym, że będę wywołany do odpowiedzi, powodowała u mnie tak traumatyczne reakcje, że nie byłem w stanie słowa z siebie wydusić. Przeżywałem straszne męki, bo wydawało mi się, że wszyscy na mnie patrzą, że mnie oceniają, że się naśmiewają. To mnie paraliżowało przez całe dzieciństwo. A z drugiej strony uwielbiałem przebywać na korytarzach i na przerwach z rówieśnikami. Pracując nad tym scenariuszem myślałem o tym, jak zrobić, żeby mój syn umiał przeżywać swoje emocje, i żeby miał jak najmniej tych złych.
Myślę, że ten film u wielu rodziców wywołuje podobne refleksje. A jaki wpływ ma twoja współpraca z ojcem na waszą relację?
U ojca pracuje mi się komfortowo. Już pół roku przed zdjęciami wszyscy się spotykamy i omawiamy nasze role. Marek napisał każdej z postaci osobny życiorys, wyjaśnił, jakie są ich relacje z rodziną i otoczeniem. To rzadko się zdarza w dzisiejszym kinie. Wszystko robi się szybko, na nic nie ma czasu. A tutaj czas był i dzięki temu na plan przychodziliśmy przygotowani. Taka praca jest niesamowita i daje duże poczucie pewności.
Co do mojej relacji z ojcem – ona jest generalnie bardzo dobra. Ale na planie pracowało mi się chyba tak, jak każdemu. Choć oczywiście gdzieś tam myślałem sobie, że to jest mój ojciec i mógłby mnie więcej chwalić. Nie spodziewałem się tego, że takie uczucia we mnie będą – że chciałbym, by zauważał każdą moją pracę i każdy mój postęp. No i on zauważał, ale i tak myślę, że ile by rodzice nie zauważali, i tak będziemy tej akceptacji potrzebowali więcej.
Ale przecież twój ojciec okazał ci największe zaufanie, dając ci tę ikoniczną rolę. Wszyscy znają Adasia Miauczyńskiego. Wcześniej wcielali się w niego wspaniali aktorzy. Czy miałeś obawy związane z zagraniem tej postaci?
Ogromne. Mój ojciec długo nie wiedział, kto ma być tym Adasiem – z każdym Adasiem tak było. Pamiętam, że jak pisał poszczególne postacie, to widział konkretnych aktorów w ich rolach. A z Miauczyńskim zawsze był dylemat. Ja już wcześniej podejrzewałem, że zagram w "7 uczuciach", ale myślałem, że inną postać. Ku mojemu zaskoczeniu ojciec zaproponował mi główną rolę. Dodał, że "7 uczuć" to jego najważniejszy film, co mnie jeszcze bardziej dobiło. Bo z jednej strony całe życie o tym marzyłem, ale myślałem, znając podejście do pracy mojego ojca, że nigdy mnie to nie spotka. I nawet teraz, kiedy wykonałem dużą pracę – i nad sobą, jako człowiekiem, i nad sobą, jako aktorem – to nawet przez myśl by mi to nie przeszło, że on by mógł mi powierzyć tak ogromną odpowiedzialność.
Poczułem z jednej strony wielką radość, a z drugiej – złość. Tak naprawdę się bałem. Wyobraziłem sobie tych wszystkich Adasiów i to, jak ważną postacią w polskiej kinematografii i kulturze jest ta postać. Wiem, że on reprezentuje lęki i traumy wielu ludzi i wielu się z nim identyfikuje. Sam się z nim identyfikowałem. Miesiąc się do ojca nie odzywałem, bo chciałem to wyprzeć. Bałem się, że znowu będą mówić: "to ten syn, ten oszołom" – i ja wiedziałem, że tego nie oszukam, że tak będzie. Zastanawiałem się też, co sobie pomyślą ci wszyscy wspaniali aktorzy. I gdy opowiedziałem ojcu o tych lękach, on powiedział, że wie, że ja sobie dam radę. Uwierzyłem mu. Teraz się czuję szczęśliwym i spełnionym człowiekiem.
Mam wrażenie, że ta rola jest dodatkowo trudna przez to, że gracie dzieci. Pewnie dla wszystkich było to duże wyzwanie. Ale z drugiej strony mam wrażenie, że się świetnie bawiliście na planie.
Wiele osób ma takie wrażenie. A mi ojciec powiedział kiedyś jedno: jak jest zabawa na planie, to potem ludzie wychodzą z kina. Nam na planie nie było do śmiechu. Nikt nie pozwalał sobie na to, by odpuścić.
Wróćmy do hejtu, o którym napomknąłeś wcześniej. Ja uważam, że twój udział w filmach Marka Koterskiego dodaje im dodatkowego wymiaru. Ale wiele osób zarzuca ci, że robisz karierę, bo jesteś synem swojego ojca. Jak to odbierasz?
Kiedyś to bardzo przeżywałem i chciałem za wszelką cenę udowodnić swoją wartość, ale jak się okazało, że nie mogę jej udowodnić, bo ludzie wiedzą swoje, no to założyłem maskę człowieka, który wszystko olewa i na niczym mu nie zależy. Siałem dookoła zniszczenie. Wydawało mi się, że to będzie forma manifestu, jeśli będę miał wszystko w dupie. Ale mnie to dotykało. Te wszystkie wypowiedzi w internecie... Nie tylko obraźliwe komentarze, ale bardzo brutalne hasła w stylu "niech ten narkoman zdechnie".
A z drugiej strony, gdy szedłem ulicą, to wszyscy chcieli sobie ze mną zrobić zdjęcie, pogadać i napić się. Nie mogłem się w tym odnaleźć. Między innymi dlatego uciekałem od tego świata w różne używki. Ale myślę, że to też było po coś, bym zrozumiał, że nie mam na wszystko wpływu. Teraz jestem już w innej sytuacji. Nie mówię, że jestem święty, ale już nie jestem pożywką dla mediów plotkarskich. Mam z tego satysfakcję. A co do hejtu: w tej chwili uważam, że to jest wspaniałe, że ojciec może mi dać takie możliwości. Że ja, mimo różnych zakrętów w moim życiu, mogłem z tych szans skorzystać. Że możemy pracować razem. Na pokazie "7 uczuć" ojciec cały czas się wzruszał i mówił: "ty uwierzysz, że my razem ten film zrobiliśmy?". Teraz uważam, że to jest super sprawa, a nie, jak mi kiedyś wmówiono, coś złego.
Nie odcinasz się od swojej przeszłości. Czy uważasz, że to jest część ciebie?
Nie da się niczego wymazać, zwłaszcza że jest internet. Nie wiem, jak do tego doszło, ale chyba pogodziłem się z przeszłością w momencie, gdy stanąłem na nogi. Teraz mam szczęśliwą rodzinę, układa mi się zawodowo. Jak zaczynałem prostować moje życie, to wstydziłem się tego, że teraz żyję normalnie, że rzuciłem używki i jestem trzeźwy. Ale dobry znajomy uświadomił mi, że to bez sensu, że wstydzę się, że żyję normalnie, a gdy odwalałem te wszystkie numery, to mi nie było wstyd. I pomyślałem, że rzeczywiście, ja wygrałem życie. To we mnie dojrzewało i teraz daje mi poczucie wartości i pewności siebie, bo kawał ciężkiej pracy wykonałem. Nie odcinam się od tego, co było, bo widocznie musiałem przejść taką drogę, by zrozumieć, co jest w życiu ważne.
Twoja narzeczona zagrała epizod w filmie. Wiem, że związana jest z tym ciekawa anegdota. Czy mógłbyś ją przytoczyć?
Jak pracowałem nad scenariuszem to przeczytałem jej scenę z panną Krysią, którą mały Adaś całuje w pupę. Marcelę to zaniepokoiło. Myślę, że też bym przeżywał, gdyby ona miała całować jakiegoś faceta po tyłku. Śmiałem się, że nie drażni się kobiety w ciąży, ale prawda jest taka, że chciałem jej po prostu zapewnić poczucie bezpieczeństwa.
Spotkałem się z ojcem na próbie i pytam, kto będzie grać pannę Krysię? Ojciec na to, że nie wie, bo miał na oku jedną młodą aktorkę, ale gdy do niej zadzwonił, to kazała z menadżerem rozmawiać, co nie bardzo ojcu pasowało. Opowiedziałem mu, że Marcelę ta scena niepokoi, a on na to: "no to niech ona to zagra!" I tak się stało. Mam poczucie, że wszyscy w tym filmie są obsadzeni idealnie i że czuwała nad tym jakaś ręka siły wyższej.
Jesteście z Marcelą parą, która sprawia wrażenie bardzo zakochanej.
Myślałem sobie, że już mnie w dorosłym życiu coś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia nie czeka. Ale wtedy producentka "Mayday 2" przedstawiła mnie w przerwie spektaklu swojej koleżance - Marceli. Jak ją zobaczyłem, to zaniemówiłem, a nie jest to sytuacja, która zdarza mi się często. Staliśmy przez dłuższą chwilę i nic nie mówiliśmy, aż w końcu wezwano mnie na scenę. I przez pół spektaklu zastanawiałem się, gdzie ta kobieta siedzi. Aż w końcu ją zauważyłem. W piątym rzędzie. Dalej się jakoś potoczyło.
Po spektaklu poproszono mnie, bym wygłosił toast - bo gaduła jestem - ale oczywiście bez kieliszka. Podeszła do mnie Marcela i pyta: A ty nie pijesz? Ja mówię, że nie. Ona też, że nie. Mi w moim spaczonym mózgu się nie mieściło, że człowiek po prostu może nie pić, bo wydawało mi się, że tylko alkoholicy nie piją, więc pytam: Od ilu? A ona, że po prostu nie pije, bo u niej w domu się nigdy nie piło. I wtedy pomyślałem: "To jest ta jedyna!". Już po 10 dniach miałem pierścionek zaręczynowy. A wkrótce potem się okazało, że Fryderyk idzie na świat. I tak to do dziś się układa. Dopiero z czasem się dowiedziałem, że miłość to nie jest jakieś zauroczenie, ale ciężka praca, wyrzeczenie się siebie i swojego egoizmu. Praca, która trwa całe życie.
Wydaje mi się, że twój ojciec nie jest specjalnie religijną osobą. A ty z kolei jesteś wierzący. Czy rozmawiacie ze sobą o Bogu?
Nie jestem specjalistą w sprawach dogmatów kościelnych. Wierzę, że jest Bóg, i że był w moim życiu zawsze. Zwłaszcza w tych najtrudniejszych momentach. To nie on był daleko ode mnie, ale ja daleko od niego. Moi rodzice nie prowadzali mnie do kościoła, ale w podstawówce zakochałem się w dziewczynie, która chodziła co niedzielę na mszę i ja chodziłem tam za nią. Lubiłem ten kościół. I czułem się tam wyjątkowo bezpiecznie.
Teraz, kiedy moje życie się zmieniło, jestem bliżej Boga. Lubię rozmawiać z ojcem, ale nie zagłębiamy się zbytnio w ten temat. Przyjmujemy, że jest jakaś siła większa od nas samych, która nas kocha i chce dla nas dobrze, tylko my musimy się nauczyć tę dobroć i miłość przyjmować. Jak ojciec zrobił "7 uczuć", to powiedział mi, że ma wrażenie, że to nie on wymyślił ten film, a po prostu spłynęło to na niego z góry.