Michalina Wisłocka w życiowym negliżu
Pierwsza dama polskiej seksuologii. Kobieta odpowiedzialna za rewolucję seksualną w PRL-u. Popularyzatorka wyszukanych pozycji seksualnych. Autorka najpopularniejszego polskiego poradnika seksualnego. Seks, seks i jeszcze raz seks. Tak kojarzyła się i ciągle się kojarzy Polkom i Polakom. Kim jednak była naprawdę Michalina Wisłocka, o której opowiada wchodzący właśnie na ekrany film fabularny "Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej" w reżyserii Marii Sadowskiej z Magdaleną Boczarską w roli głównej?
Trudno polemizować z osiągnięciami Wisłockiej na polu seksuologii, bowiem faktem jest, że wydany przez nią w drugiej połowie lat 70. i sprzedany ostatecznie w nakładzie siedmiu milionów egzemplarzy poradnik „Sztuka kochania” wywrócił do góry nogami wiele utartych zwyczajów łóżkowych Polek i Polaków (a także przedstawicieli innych środkowoeuropejskich nacji).
Przede wszystkim zmienił nastawienie wielu kobiet, bowiem Wisłocka postulowała, że seks powinien być przyjemnością i spełnieniem, uzupełnieniem łączącego dwoje ludzi uczucia i wyniesieniem go na wyższy poziom, a nie tylko erotycznym pojedynkiem siłowym czy mechanicznym odbębnianiem zapisanych w genach ewolucyjnych popędów (bądź boskich przykazań, jak kto woli). W ten sposób znacząco przyspieszyła nadejście napierającej nieubłaganie z zachodu fali nowej mentalności społecznej i dała wielu kobietom narzędzia do walki o swoje.
Wywołana przez Wisłocką rewolucja podejścia nie była jednak wyłącznie seksualna i sprowadzanie jej do takiego mianownika jest dla uznanej polskiej lekarki, ginekolog i cytolog dość krzywdzące. Wisłocka stała się także swoistym symbolem kobiety sukcesu, której udało przebić się w męskim świecie i wytrwać ataki męskiej z reguły cenzury. A ta – jak nietrudno się domyślić – nie sprzyjała publikacji „Sztuki kochania”. Co oczywiste, lekarka zapłaciła za to dość wysoką cenę, sama zresztą aniołem nie była, lecz okazała się jednocześnie symbolem nad wyraz działającym na wyobraźnię. Tym bardziej, że nie chodziło jej wyłącznie o łóżkowe urozmaicenia – rozpowszechniała również seks bezpieczny, antykoncepcję, planowanie, świadome macierzyństwo, inspirując kobiety do traktowania siebie oraz własnego ciała z większym szacunkiem.
Mimo że wielu z nich szczerze kochała, w pewnym sensie nie wierzyła w mężczyzn, w ich szczytne intencje. Sugerowała, że lepiej nie poddawać się bezmyślnie magii chwili, żeby później zostawać na lodzie z niemowlakiem, z którym nie wiadomo jak sobie radzić. Tysiące kobiet skorzystały z jej rad, oszczędzając sobie wielu lat cierpień. O tym między innymi opowiada wchodząca do kin „Sztuka kochania” Marii Sadowskiej, która ma niejako odczarować utrwalony w kulturze wizerunek Wisłockiej. Film powstał zresztą w pewnej mierze na skutek sukcesu (i związanych z tym kontrowersji) literackiej biografii „Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki” autorstwa Violetty Ozminkowski. W książce znalazły się fragmenty intymnych pamiętników lekarki, które pisarka zamieściła dzięki współpracy z córką Wisłockiej, Krystyną Bielewicz, a które rzuciły nowe światło na koleje życia słynnej polskiej seksuolog.
Trójkąt ze złych boków
A życie Wisłocka (z domu Braun) miała naprawdę trudne, chwilami wręcz traumatyczne, nie tylko ze względu na fakt bycia odważną i otwartą kobietą, która musiała przepychać się łokciami w PRL-owskiej Polsce. Urodziła się w Łodzi w 1921 roku i miała zaledwie osiemnaście lat, gdy została wraz z rodzicami wysiedlona i zmuszona do rozpoczęcia tułaczki po Polsce, która zaprowadziła ją ostatecznie do Warszawy czasów II wojny światowej. Pojechała tam za rozpoczynającym karierę chemikiem Stanisławem Wisłockim, swą wielką miłością od dwunastego roku życia, którego poślubiła w wieku osiemnastu lat, we wrześniu 1939 roku, gdy kraj stawał w ogniu. Małżeństwo to okazało się być dla niej ostatecznie absolutnym koszmarem, który pozwolił jej jednakże przejść przemianę z ambitnej, acz naiwnej i lekkomyślnej Michaliny Wisłockiej w Michalinę Wisłocką, która potrafiła wstrząsnąć całą Polską.
Otóż Stanisław Wisłocki był przystojnym, czarującym i nienasyconym seksualnie mężczyzną, wychowanym w przeświadczeniu o własnej wyjątkowości jedynakiem, który zdradzał żonę na prawo i lewo. Ba, przyznawał jej się do tego, argumentując, że jego skoki w bok w zasadzie nic nie znaczą, bo to żonę naprawdę kocha. Musi po prostu wyładowywać gdzieś nadmiar energii. A ona się na to godziła, bo go szczerze kochała i podziwiała, a także – jak wyznała w jednym z wywiadów jej córka – gdy w kimś się zadurzała, przestawała logicznie myśleć. Wisłocka w wieku dwudziestu kilku lat nie była zresztą zbytnio zainteresowana seksem, pragnęła raczej małżeńskiego ciepła i wsparcia. Oraz wielkiej kariery naukowej, na której głównie się skupiała, mimo że mąż robił wiele, by wszyscy postrzegali ją jako jego prostą asystentkę, która nie ma nic do gadania.
Co więcej, Wisłoccy żyli przez wiele lat w trójkącie z najlepszą przyjaciółką Michaliny jeszcze z czasów szkolnych, Wandą, która bardzo im pomogła w trakcie wojny. Zaczęło się niewinnie, od wzajemnego wspierania się w trudnych chwilach. Później, za namową samej Wisłockiej, która czuła, że nie umie męża zaspokoić seksualnie, Wanda stała się kimś więcej. Z początku układ się sprawdzał, ale od pewnego momentu kobiety zaczęły ze sobą rywalizować. Zyskiwał na tym wyłącznie Wisłocki, który jednocześnie uwodził kolejne tabuny kobiet. Pewnego dnia, gdy było już i tak za późno na jakiekolwiek naprawianie związku, Michalina znalazła dodatkowo pornograficzne zdjęcia swego jeszcze aktualnego męża w objęciach różnych kobiet, którymi ten najwyraźniej się szczycił. Doświadczenia te, choć niezwykle obciążające dla psychiki Wisłockiej, stały się w pewnym sensie kamieniem węgielnym jej późniejszej walki o prawa i obowiązki kobiet.
Rodzina niemal zastępcza
Drugim kluczowym ogniwem przemiany Wisłockiej, punktem zapalnym jej własnej seksualności, stał się niejaki Jerzy, tajemniczy marynarz, którego poznała na wczasach nad morzem, a który pokazał jej, co można tak naprawdę robić w łóżku i poza nim. Ich romans trwał podobno zaledwie miesiąc, ale pozwolił rozwiedzionej już Wisłockiej uwierzyć w siebie i zacząć poszukiwać różnego rodzaju empirycznych doświadczeń z innymi mężczyznami. Było ich wielu. Tyle, że córka przyszłej autorki „Sztuki kochania”, która wielu z amantów matki poznała osobiście, wspominała w wywiadach, że nie dało rady wszystkich spamiętać. Efektem tego były trzy aborcje, których Wisłocka dokonała poniekąd wbrew sobie, z przymusu, a do których przyznała się córce dopiero po wielu latach. Jak widać, miała wszelkie podstawy, by namawiać później kobiety do bardziej trzeźwego myślenia o zabezpieczaniu się w trakcie seksu – zupełnie nieświadomie uczyniła własne życie jednym wielkim eksperymentem, który pomógł jej zrozumieć różne sprawy.
Skoro najzabawniejsi komicy bywają często w skrytości serca najbardziej zdołowanymi ludźmi, nie powinno w zasadzie dziwić, iż prekursorka współczesnego polskiego myślenia o seksie miała problemy z miłością, którą propagowała innym. Ale jednak dziwi. Być może nawet szokuje. Szczególnie, że kolejnym efektem „kochliwości” Wisłockiej było zaniedbywanie własnej rodziny. Jej córka, która matkę bardzo kochała, i z wzajemnością, przeszła w dzieciństwie wiele różnych przykrych doświadczeń: gdy matka podrzucała ją na dłuższe okresy swoim przyjaciółkom, gdy praktycznie jej nie odwiedzała przez dwa lata pobytu w sanatorium, gdy uczyła ją niechlujstwa w domu, ponieważ nie przejmowała się takimi błahostkami jak regularne sprzątanie czy zmywanie. Młoda dziewczynka nie wiedziała także, o co chodzi dorosłym w szkole, którzy byli zaszokowani jej wyniesioną z domu maksymalną otwartością w sprawach seksualnych. Dzisiaj może by to przeszło, w PRL-u, jeszcze sprzed „Sztuki kochania”, zakrawało to na skandal.
Inna sprawa, że jak na ironię Wisłocka miała szczęście, że jej najbardziej znane dzieło – a napisała także kilka innych książek, w tym kontynuacje „Sztuki kochania” – powstało w czasach sprzed rewolucji technologicznej i wirtualnej. Można bowiem dość rozsądnie zakładać, że gdyby publikowała swój poradnik dzisiaj, w dobie internetu oraz zalewającej go żółci i różnych odmian mowy nienawiści, nawet tak silna psychicznie kobieta jak ona mogłaby dać za wygraną. Z drugiej strony w PRL-u nie miała łatwo – kontrowersje wywołane przez „Sztukę kochania” były tak ogromne, że wielu ludzi posuwało się do wysuwania gróźb pod adresem autorki. „Obiecywano” jej między innymi oblewanie twarzy kwasem solnym. Tylko dlatego, że odważyła się mówić to, co myśli, a co godziło w skostniałe tradycje, których trzymano się kurczowo w obawie przed zmianami społecznymi. Jakże niewiele zmieniło się w tym kontekście w Polsce od tamtych czasów.
Współczesna pornografia intymności
Również w przypadku seksu i wszystkiego, co z nim związane. „Polacy czerpią wiedzę na temat seksu z pornoli. Za zasłoną, po ciemku, w ukryciu. Nie potrafią i nie chcą rozmawiać o intymności”, wyjaśniała Wirtualnej Polsce w wywiadzie Magdalena Boczarska, która wciela się w Wisłocką w „Sztuce kochania”. Wygląda to zresztą tak nie tylko w Polsce. Potwierdzają to przeprowadzone na świecie badania, które wykazują, że obecnie młodzi ludzie uprawiają seks rzadziej niż kiedyś, między innymi ze względu na zalewające ich w mediach sztuczne obrazy romantycznej miłości, która w prawdziwym życiu tak nie wygląda. „Lepiej, żeby dziecko wyniosło tę wiedzę od rodzica czy nauczyciela niż z filmu pornograficznego w sieci. Co do szkół, osobiście uważam za skandal, że w XXI wieku wciąż nie ma edukacji seksualnej z prawdziwego zdarzenia”, kontynuuje w wywiadzie polska aktorka, która jako jedna z wielu kobiet wzięła sobie do serca lekcje, które najsłynniejsza polska seksuolog zaczęła nauczać w swoich czasach.
Sama Wisłocka dożyła czasów internetu i przemian w sposobie kochania oraz kochania się, ale mimo że była ciągle bardzo kochliwa, na starość nie zajmowały jej już raczej problemy łóżkowe Polek i Polaków czy ich zaskakujące uwstecznianie się w kwestiach cielesności oraz fizycznej intymności. Lekarka zmarła w 2005 roku w dosyć smutnych okolicznościach, nie panując już nad własną wyobraźnią i wyzywając córkę od najgorszych, mimo że ta robiła wszystko, by ulżyć starej rodzicielce i jednocześnie nie zaniedbać przy tym własnej rodziny. Michalina Wisłocka miała burzliwe życie, które zakończyło się w burzliwy sposób, widocznie nie mogło być inaczej. Dlatego warto pamiętać o niej zarówno w kontekście mitów i legend, którymi przez lata obrosła, jak i normalnej osoby, którą była – odnoszącej małe sukcesy i popełniającej błędy kobiety, być może nie do końca przystosowanej do życia, ale próbującej czerpać z niego jednocześnie pełnymi garściami.