Magdalena Boczarska: Polacy czerpią wiedzę na temat seksu z pornoli [WYWIAD]
O tym filmie i o tej roli będzie mówiło się długo po premierze. Magdalena Boczarska przeszła samą siebie jako Michalina Wisłocka, pierwsza powojenna edukatorka seksualna. W rozmowie z WP opowiada na czym polegała rewolucyjność "Sztuki kochania", jak wyglądała jej edukacja seksualna i czego wciąż dziś możemy się uczyć od Michaliny Wisłockiej. Film wchodzi do kin 27 stycznia.
Łukasz Knap: Michalina Wisłocka jest nazywana nauczycielką seksu Polaków. Pani się czegoś od niej nauczyła?
Magdalena Boczarska: Córka Michaliny Krystyna Bilewicz powiedziała mi na początku pracy nad rolą, że jej mama ułoży mi życie. I tak się stało. Wcielając się w rolę Wisłockiej otworzyłam naprawdę dobry etap. Uspokoiłam swoje wnętrze, nabrałam pewności siebie i poczucia kobiecości. Mam wrażenie, że Michalina nade mną czuwa.
Niektórzy zarzucają jej, że świetnie opanowała teorię miłości, ale niezbyt dobrze szła jej praktyka.
To, czy była szczęśliwa w miłości czy nie, było wyłącznie jej osobistą sprawą i nie widzę żadnego powodu, żeby jej życie uczuciowe łączyć z praktyką lekarską. Nie od dziś wiadomo, że szewc bez butów chodzi. Co do zarzutów o jej pracę, to pamiętajmy, że Wisłocka żyła w czasach, w których kobieta, lekarka nie była traktowana poważnie przez kolegów lekarzy. A zwłaszcza taka, która w nosie miała opinie innych i zajmowała się takim, a nie innym tematem. Taka postać jak ona musiała gorszyć, i przede wszystkim – wzbudzać niezdrową zazdrość i zawiść, specjalność polskiego społeczeństwa.
Wisłocka w filmie mówi o sobie, że jest rewolucją seksualną. Na czym według pani polega rewolucyjność “Sztuki kochania”?
Na tym, że Wisłocka jako pierwsza otwarcie powiedziała, że ludzie uprawiają seks nie tylko po to, żeby się rozmnażać, ale przede wszystkim po to, żeby sprawić przyjemność sobie i partnerowi. Michalina włączyła światło w polskich sypialniach, pokazała kobietom, że seks to nie małżeński obowiązek, który ma na celu zaspokojenie tylko męskich potrzeb. Wytłumaczyła Polakom, że podstawą udanego związku jest płynna komunikacja między partnerami. To cenna i pozornie oczywista wiedza, o której niestety zapomnieliśmy.
Ale czy nauki Wisłockiej są w ogóle aktualne? Ona miała jednak staroświecki pogląd na role kobiet i mężczyzn.
Owszem, lektura „Sztuki kochania” może momentami śmieszyć. Archaiczny język, patriarchalne naleciałości. Wisłocka nie przepadała za feministkami, ale sama zrobiła więcej dobrego niż niejedna aktywistka. Mimo tych archaizmów treść książki jest zaskakująco aktualna. Wciąż wstydzimy się i nie potrafimy swobodnie rozmawiać o swoich potrzebach seksualnych. Nie słuchamy drugiej strony, a później dziwimy się, co poszło nie tak. Posłuchajmy w końcu Wisłockiej i nauczmy się mądrze kochać.
W Polsce do dziś brakuje sensownej edukacji seksualnej. Jak to wyglądało u pani w domu?
Seksualność nie stanowiła w moim domu rodzinnym tematu tabu. Pamiętam, że kiedy weszłam w okres dojrzewania moja mama odbyła ze mną poważną rozmowę, wprowadzając mnie w sprawy kobiece. Moi rodzice mieli zdrowe i rozsądne podejście do tych sfer. Kupno pierwszego stanika stało się prawdziwym rodzinnym wydarzeniem, w którym uczestniczył również mój tato (śmiech).
Gdzie dzieciaki powinny dowiadywać się o życiu seksualnym: w szkole, od rodziców, w salce katechetycznej?
Przede wszystkim w domu. Naturalną rolą rodzica jest wprowadzenie swojego dziecka w te sfery. Nie rozumiem, dlaczego sprawia to taką trudność, przecież dojrzewanie dotyczy każdego z nas. Lepiej, żeby dziecko wyniosło tę wiedzę od rodzica czy nauczyciela niż z filmu pornograficznego w sieci. Co do szkół, osobiście uważam za skandal, że w XXI wieku wciąż nie ma edukacji seksualnej z prawdziwego zdarzenia. Izolując nastolatków od seksu szkodzimy im, zamiast pomóc. Najwyższa pora w końcu to sobie uświadomić.
No właśnie. O seksie dużo się mówi, co drugi polski internauta odwiedza strony pornograficzne, co druga reklama posługuje się nagością, żeby sprzedać towar. Ale wciąż brakuje nam języka, żeby mówić o seksie i intymności.
Żyjemy w nieco schizofrenicznym świecie, w którym z jednej strony o seksie wiemy już wszystko, a z drugiej niebezpiecznie skręcamy w prawo, próbując przy okazji decydować za kobiety. Polacy czerpią wiedzę na temat seksu z pornoli. Za zasłoną, po ciemku, w ukryciu. Nie potrafią i nie chcą rozmawiać o intymności. Język polski jest niezwykle bogaty, ale nie w tych sferach. Jak na przykład bez obciachu i nie wulgarnie nazwać waginę? Cipa? Cipka? Muszelka? Srom? To trudny temat, ale musimy sobie z nim poradzić, żeby żyć zdrowo. I szczęśliwie.
Niektóre sceny erotyczne w filmie wyglądają dość karkołomnie. Jak wyglądały próby i zdjęcia? Czuję, że musi tu być jakaś anegdota...
Szczególnie pamiętam jedną ze scen miłosnych z moim filmowym mężem, czyli Piotrem Adamczykiem. Zaczęliśmy dosyć niewinnie, bo w ubraniach. Dubel odbył się w bieliźnie, a za trzecim podejściem wyzwoliliśmy się z konwenansów i zagraliśmy nago. A potem szło już z górki (śmiech).
Jeśli nie sceny erotyczne, to co było najtrudniejsze w roli Wisłockiej?
Bez wątpienia wielka odpowiedzialność, jaka na mnie spoczywała. Sytuacja, w której gra się rolę prawdziwej osoby, której bliscy i przyjaciele są wciąż obecni, kiedy tę postać pamiętają rzesze ludzi, nie należy do najłatwiejszych. Cały czas myślałam o tym, żeby dobrze wyważyć tę rolę. Aby nie przekłamać tej postaci, nie stworzyć karykatury, nie urazić jej bliskich, dla których ten film, podejrzewam, że znaczy równie wiele, a może nawet więcej, niż dla mnie. Przez 1/3 filmu gram Wisłocką w podeszłym wieku, więc ryzyko przekroczenia granicy między realizmem a groteską było spore.
“Sztuka kochania” jest filmem o kobiecie i o kobietach, nakręciła go także kobieta. Czy z pani perspektywy praca nad filmem wyglądała inaczej niż w przypadku filmów kręconych przez mężczyzn?
Nie wyobrażam sobie, żeby film o tak silnej kobiecie nakręcił mężczyzna. Tylko kobieta może dobrze zrozumieć drugą kobietę. Zwłaszcza, kiedy za reżyserie zabiera się Marysia Sadowska, która jest spełnioną artystką, matką i partnerką. „Sztuka kochania” kręcona przez mężczyznę byłaby zupełnie innym filmem i raczej nie chciałabym go zobaczyć (śmiech).
Rozmawiał Łukasz Knap