Zamiast korzystać z dóbr pozwalamy, aby zawładnęła nami polityka nieugaszonego pragnienia. A im bogatszy kraj, tym łatwiej wpaść w sidła konsumpcji. Przekonał się o tym reżyser Petri Luukkainen z Helsinek. U niego jednego rozsądek wygrał jednak z emocjami. Jak 26-letni chłopak wyrwał się ze szponów zakupoholizmu?
Składowanie niepotrzebnych rzeczy jest w Polsce pokłosiem byłego systemu, kolejek ciągnących się po horyzont i wiecznie pustych półek sklepowych. Dziś wyrzuca się wszystko, bo łatwiej i taniej kupić nowy produkt niż naprawić stary. Łatwość posiadania jest jednak często pułapką. Przekonał się o tym Petri Luukkainen, 26-letni Fin, który postanowił opowiedzieć o walce z nałogiem gromadzenia przedmiotów w dokumencie „Moje rzeczy”.
Zamiast korzystać z dóbr pozwalamy, aby zawładnęła nami polityka nieugaszonego pragnienia. A im bogatszy kraj, tym łatwiej wpaść w sidła konsumpcji. Jednak u młodego Fina rozsądek wygrał z emocjami.
Jak 26-letni chłopak wyrwał się ze szponów zakupoholizmu? Czy przestał określać swoją tożsamość poprzez sterty kompulsywnie kupowanych produktów?
Problem to posiadanie wszystkiego
Wszystko zaczęło się, kiedy młodego mieszkańca Helsinek zostawiła dziewczyna. Od tamtego momentu mężczyzna próbował zapełnić pustkę w swoim życiu zagracając je kolejnymi przedmiotami.
Reżyser dokumentu „Moje rzeczy” w niemal każdym wywiadzie przyznaje, że jego problemem była możliwość posiadania wszystkiego(zobacz wywiad wideo z reżyserem)
. Potwierdzają to wypowiedzi socjologów twierdzących, że nawet spora liczba samobójstw w krajach skandynawskich jest spowodowana nadmiarem wygód.
Dobrze sytuowani młodzi ludzie nie muszą o nic zabiegać, bo wszystko dostają od ręki. Gubią się więc gdzieś po drodze między pragnieniem a prawdziwym spełnieniem. I o tym właśnie są „Moje rzeczy”.
Postanowił powalczyć o swoje życie
Jednak zanim Petri Luukkainen utonął w morzu zbędnych przedmiotów (nie)codziennego użytku, postanowił powalczyć o swoje życie. Poczuł, że emocjonalna pustka, którą odczuwa, jest jak worek bez dna.
Wrzucanie w niego kolejnych rzeczy mija się z celem. Fin postanowił ogołocić swoje mieszkanie do cna i sprawdzić, czego istotnie potrzebuje.
- Nie myślałem o tym, żeby kręcić dokument. Wpadliśmy na ten pomysł wspólnie z przyjaciółmi, bo uznaliśmy, że ten projekt trzeba zarejestrować na taśmie – przyznał reżyser podczas Warszawskiego Festiwalu Filmowego, gdzie jego produkcja miała swoją polską premierę.
Pękł po kilkunastu dniach
Ideą eksperymentu było rozebranie się do naga, przeniesienie wszystkich domowych sprzętów do pobliskiego magazynu i zabieranie ich z powrotem – po jednym dziennie przez rok. Listę priorytetów miała ustalić potrzeba.
Do rangi pierwszej z nich urosło jednak przebiegnięcie się w negliżu zasypanymi śniegiem ulicami Helsinek. Zabawa była przednia, a i ekstremalne przeżycia zapewnione – reżyserowi i widzom jednocześnie.
Jednak zabieranie z magazynu po jednej rzeczy dziennie szybko okazało się zbyt nudne i męczące dla kogoś, kto chce przeżywać, a nie analizować swoje przeżycia.
Zawalił test na cierpliwość
Luukkainen szybko zmienił zasady gry, zaczął czekać kilkanaście dni, by móc zabrać kilkanaście przedmiotów naraz. Chciał nie tylko stołu, ale i krzeseł. Bo jak można mieć jedną rzecz bez drugiej?
Twórca nieświadomie udowodnił sobie, że nie umie się cieszyć drobiazgami i przede wszystkim brak mu cierpliwości.
I o ile pod względem formalnym „Moje rzeczy” są sprawnie zrealizowanym filmem, o tyle z Luukkainena żaden wielki eksperymentator. Finowi brakuje dyscypliny i pomysłu na przeprowadzenie badania na samym sobie. Wymyśla reguły i łamie je już kilkanaście dni po rozpoczęciu eksperymentu. Choć rzeczywiście dzięki temu ujawnia realne problemy, z którymi zmaga się jego pokolenie.
Wielki banał
Jakie jeszcze smutne refleksje rodzą się w czasie oglądania dokumentu Luukkainena?
Po pierwsze odbieranie sobie wszystkiego owocuje przekonaniem, że posiadanie nowego płaszcza czy kolejnej koszuli jest najprzyjemniejszym uczuciem, jakie można sobie wyobrazić. Nagi człowiek-dzikus dzięki ciuchom staje się też człowiekiem w pełni ucywilizowanym.
Po drugie funkcjonowanie bez telefonu komórkowego i komputera łatwo kończy się dziś rozpadem relacji ze znajomymi, dla których powyższe środki komunikacji są często jedynym sposobem na utrzymanie kontaktu.
A po trzecie – czy to nie ludzie są najważniejsi w życiu i czy to o uświadomienie sobie tej prawdy nie chodzi skandynawskiemu eksperymentatorowi? Jej wielkość jest jednak równa banałowi, o jaki ociera się Petri Luukkainen w swoich nieco zbyt pretensjonalnych pozach, ideach i życiowych odkryciach.
Nie odkrył nic nowego
Finalnie dokument, który porusza jątrzący temat, jakim jest współcześnie konsumpcja, pozwala wyłącznie na zadanie pytania, czy te idiotyczne zabawy i nagi maraton po Helsinkach był naprawdę potrzebny?
Bo przecież konkluzja jest prosta. Życie to relacje z innymi ludźmi, a jeśli te są dobre i zdrowe, nie przygniecie go nawet sterta niepotrzebnie kupionych rzeczy.
(ab/gk)