''Moje rzeczy'': Nagi zakupoholik na ulicach Helsinek

''Moje rzeczy'': Nagi zakupoholik na ulicach Helsinek
Źródło zdjęć: © mat. dystrybutora
Grzegorz Kłos

04.11.2013 | aktual.: 22.03.2017 09:42

Zamiast korzystać z dóbr pozwalamy, aby zawładnęła nami polityka nieugaszonego pragnienia. A im bogatszy kraj, tym łatwiej wpaść w sidła konsumpcji. Przekonał się o tym reżyser Petri Luukkainen z Helsinek. U niego jednego rozsądek wygrał jednak z emocjami. Jak 26-letni chłopak wyrwał się ze szponów zakupoholizmu?

Składowanie niepotrzebnych rzeczy jest w Polsce pokłosiem byłego systemu, kolejek ciągnących się po horyzont i wiecznie pustych półek sklepowych. Dziś wyrzuca się wszystko, bo łatwiej i taniej kupić nowy produkt niż naprawić stary. Łatwość posiadania jest jednak często pułapką. Przekonał się o tym Petri Luukkainen, 26-letni Fin, który postanowił opowiedzieć o walce z nałogiem gromadzenia przedmiotów w dokumencie „Moje rzeczy”.

Zamiast korzystać z dóbr pozwalamy, aby zawładnęła nami polityka nieugaszonego pragnienia. A im bogatszy kraj, tym łatwiej wpaść w sidła konsumpcji. Jednak u młodego Fina rozsądek wygrał z emocjami.

Jak 26-letni chłopak wyrwał się ze szponów zakupoholizmu? Czy przestał określać swoją tożsamość poprzez sterty kompulsywnie kupowanych produktów?


1 / 6

Problem to posiadanie wszystkiego

Obraz
© mat. dystrybutora

Wszystko zaczęło się, kiedy młodego mieszkańca Helsinek zostawiła dziewczyna. Od tamtego momentu mężczyzna próbował zapełnić pustkę w swoim życiu zagracając je kolejnymi przedmiotami.

Reżyser dokumentu „Moje rzeczy” w niemal każdym wywiadzie przyznaje, że jego problemem była możliwość posiadania wszystkiego(zobacz wywiad wideo z reżyserem)
. Potwierdzają to wypowiedzi socjologów twierdzących, że nawet spora liczba samobójstw w krajach skandynawskich jest spowodowana nadmiarem wygód.

Dobrze sytuowani młodzi ludzie nie muszą o nic zabiegać, bo wszystko dostają od ręki. Gubią się więc gdzieś po drodze między pragnieniem a prawdziwym spełnieniem. I o tym właśnie są „Moje rzeczy”.

2 / 6

Postanowił powalczyć o swoje życie

Obraz
© mat. dystrybutora

Jednak zanim Petri Luukkainen utonął w morzu zbędnych przedmiotów (nie)codziennego użytku, postanowił powalczyć o swoje życie. Poczuł, że emocjonalna pustka, którą odczuwa, jest jak worek bez dna.

Wrzucanie w niego kolejnych rzeczy mija się z celem. Fin postanowił ogołocić swoje mieszkanie do cna i sprawdzić, czego istotnie potrzebuje.

- Nie myślałem o tym, żeby kręcić dokument. Wpadliśmy na ten pomysł wspólnie z przyjaciółmi, bo uznaliśmy, że ten projekt trzeba zarejestrować na taśmie – przyznał reżyser podczas Warszawskiego Festiwalu Filmowego, gdzie jego produkcja miała swoją polską premierę.

3 / 6

Pękł po kilkunastu dniach

Obraz
© mat. dystrybutora

Ideą eksperymentu było rozebranie się do naga, przeniesienie wszystkich domowych sprzętów do pobliskiego magazynu i zabieranie ich z powrotem – po jednym dziennie przez rok. Listę priorytetów miała ustalić potrzeba.

Do rangi pierwszej z nich urosło jednak przebiegnięcie się w negliżu zasypanymi śniegiem ulicami Helsinek. Zabawa była przednia, a i ekstremalne przeżycia zapewnione – reżyserowi i widzom jednocześnie.

Jednak zabieranie z magazynu po jednej rzeczy dziennie szybko okazało się zbyt nudne i męczące dla kogoś, kto chce przeżywać, a nie analizować swoje przeżycia.

4 / 6

Zawalił test na cierpliwość

Obraz
© mat. dystrybutora

Luukkainen szybko zmienił zasady gry, zaczął czekać kilkanaście dni, by móc zabrać kilkanaście przedmiotów naraz. Chciał nie tylko stołu, ale i krzeseł. Bo jak można mieć jedną rzecz bez drugiej?

Twórca nieświadomie udowodnił sobie, że nie umie się cieszyć drobiazgami i przede wszystkim brak mu cierpliwości.

I o ile pod względem formalnym „Moje rzeczy” są sprawnie zrealizowanym filmem, o tyle z Luukkainena żaden wielki eksperymentator. Finowi brakuje dyscypliny i pomysłu na przeprowadzenie badania na samym sobie. Wymyśla reguły i łamie je już kilkanaście dni po rozpoczęciu eksperymentu. Choć rzeczywiście dzięki temu ujawnia realne problemy, z którymi zmaga się jego pokolenie.

5 / 6

Wielki banał

Obraz
© mat. dystrybutora

Jakie jeszcze smutne refleksje rodzą się w czasie oglądania dokumentu Luukkainena?

Po pierwsze odbieranie sobie wszystkiego owocuje przekonaniem, że posiadanie nowego płaszcza czy kolejnej koszuli jest najprzyjemniejszym uczuciem, jakie można sobie wyobrazić. Nagi człowiek-dzikus dzięki ciuchom staje się też człowiekiem w pełni ucywilizowanym.

Po drugie funkcjonowanie bez telefonu komórkowego i komputera łatwo kończy się dziś rozpadem relacji ze znajomymi, dla których powyższe środki komunikacji są często jedynym sposobem na utrzymanie kontaktu.

A po trzecie – czy to nie ludzie są najważniejsi w życiu i czy to o uświadomienie sobie tej prawdy nie chodzi skandynawskiemu eksperymentatorowi? Jej wielkość jest jednak równa banałowi, o jaki ociera się Petri Luukkainen w swoich nieco zbyt pretensjonalnych pozach, ideach i życiowych odkryciach.

6 / 6

Nie odkrył nic nowego

Obraz
© mat. dystrybutora

Finalnie dokument, który porusza jątrzący temat, jakim jest współcześnie konsumpcja, pozwala wyłącznie na zadanie pytania, czy te idiotyczne zabawy i nagi maraton po Helsinkach był naprawdę potrzebny?

Bo przecież konkluzja jest prosta. Życie to relacje z innymi ludźmi, a jeśli te są dobre i zdrowe, nie przygniecie go nawet sterta niepotrzebnie kupionych rzeczy.

(ab/gk)

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (8)