Najdroższy film w historii Netfliksa. Nie róbcie sobie nadziei
Netflix pielęgnuje swoją tradycję robienia słabych filmów, w które wkłada masę pieniędzy i zatrudnia do nich największe gwiazdy. Jeśli ktoś spodziewa się porywającego kina po "Gray Manie", to srogo się rozczaruje.
Netflix od kilku lat ma sprawdzone przepisy na robienie megahitów. Część z nich potrafi wybitnie zaskoczyć nie tylko widzów, ale i krytyków, organizatorów międzynarodowych festiwali czy członków Akademii Filmowej, która Netfliksowi nie skąpi nominacji do Oscarów. Można wymienić choćby "Romę" czy "Psie pazury". Netflix kocha też filmy akcji z gwiazdorską obsadą i tu już zaczynają się schody. Miliony dolarów pakowane w produkcje takie jak "Czerwona nota" przynosiły Netfliksowi super oglądalność, ale i okrutne recenzje krytyków, którzy miażdżyli film. Teraz, zdaje się, mamy powtórkę z rozrywki.
Już dwa lata temu gruchnęła wiadomość, że Netflix przeznacza największy budżet w historii na "Gray Mana" z Ryanem Goslingiem i Chrisem Evansem, a za kamerą stawia braci Russo, którzy serwowali nam m.in. "Avengers: Koniec gry" czy filmy o Kapitanie Ameryce. Gosling? Evans? Bracia Russo? 200 mln dolarów? Przecież brzmi to jak prawdziwa bomba, prawda? Tyle że nad podobnymi produkcjami giganta ciąży jakaś niezrozumiała klątwa.
Zobacz: Gorące premiery 2022. Na te produkcje czekamy
Tytułowy "Gray Man" to Court Gentry (w tej roli Ryan Gosling), który trafił do więzienia za morderstwo. Dostaje nowe życie, bo CIA zwerbowało go do swojej tajnej grupy agentów, którzy nie cofną się przed niczym, by wypełnić narzucone im rozkazy. Court staje się maszyną do zabijania na smyczy CIA - Sierra Six. Pewnego rozświetlonego fajerwerkami wieczora ma zabić mężczyznę, który okazuje się być dawnym agentem CIA, działającym kiedyś na tych samych zasadach co Court. Kolega po fachu przekazuje mu pewien przedmiot z danymi obciążającymi szefa z CIA (Rege-Jean Page). Tu zaczyna się wyścig po świecie.
Sierra Six staje się celem globalnej obławy, którą prowadzi psychopatyczny Lloyd Hansen (Chris Evans). Panowie ścigają się od Stanów po Turcję, demolując miasta i zabijając po drodze mnóstwo ludzi. Court ma nieoczekiwaną sojuszniczkę w postaci jednej z agentek CIA, Dani Mirandy, którą w filmie gra Ana de Armas.
Film napakowany jest gwiazdami. Poza tymi wymienionymi mamy tu Billy'ego Boba Thorntona czy Jessicę Henwick. Przede wszystkim najważniejszą wizytówką tej produkcji powinni być bracia Russo, którzy zjedli zęby w Hollywood na robieniu efektów specjalnych i potężnych, porywających scen akcji. Doświadczenie zdobyte dzięki hitom Marvela sprawia, że poprzeczka była zawieszona bardzo, bardzo wysoko. A oni ledwo odbijają się od dna. W filmie jest więcej absurdów niż ciekawych rozwiązań. Scenariusz jest tak samo podziurawiony jak kamienica, do której strzelają uzbrojone po zęby szwadrony próbujące schwytać Goslinga.
O "Gray Manie" przeczytacie, że to jak połączenie filmów o Jamesie Bondzie z "Szybkimi i wściekłymi". Dorzucić tu można jeszcze "Johna Wicka" (podobny motyw z obławą płatnych zabójców na płatnego zabójcę). Gosling momentami sprawia wrażenie, jakby dalej grał w "Drive", Ana de Armas w "Nie czas umierać", a Chris Evans w "Na noże". Jedynie Rege-Jeana Page'a trudno do czegoś porównać, bo gra tak niesamowicie źle, że ciężko o drugą taką produkcję.
Te piętrzące się porównania do różnych innych hitów najmocniej świadczą na niekorzyść filmu braci Russo, bo pokazują, że "Gray Man" nie ma własnego DNA. Nie ma tu nic oryginalnego, ciekawego, wybijającego się na tle innych akcyjniaków. A mówi się, że Gosling mógłby dostać swoje własne małe uniwersum w Netfliksie i wrócić w kolejnych filmach o byłym więźniu/płatnym zabójcy.
Film braci Russo to czysta rozrywka (i fajnie), ale nic poza tym. Nawet scena z tramwajem, która w założeniu powinna robić wrażenie, wydaje się jakby przyklejona na siłę, żeby tylko pokazać, na co wydało się pieniądze. Ten rekordowy budżet, o którym wszyscy się rozpisują, poszedł zdaje się na kompletnie niepotrzebne sceny z różnych części świata.
To niestety pozbawiony oryginalności, dobrych dialogów i bardzo przewidywalny film. Dla tych, którzy kochają filmy akcji, będzie to rozczarowanie. Jak i dla tych, którzy oczekują w końcu dobrego filmu Netfliksa z takimi gwiazdami. "Gray Man" trwa dwie godziny i tylko na tyle zostaje w naszym życiu, bo za moment wszyscy o tym zapomną. Pieniądze wydane, miliony godzin spędzone przez widzów na oglądaniu, kolejne części pewnie już zaplanowane. Wszystko jest tu starannie wykalkulowane, a widz jak pelikan może już tylko połknąć "Gray Mana" jak małą rybkę na piątkową kolację.
Słuchasz podcastów? Jeśli tak, spróbuj nowej produkcji WP Kultura o filmach, netfliksach, książkach i telewizji. "Clickbait. Podcast o popkulturze" dostępny jest na Spotify, w Google Podcasts oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach. A co, jeśli nie słuchasz? Po prostu zacznij.