Natalie Portman: W Ameryce toczy się wojna domowa
Przemoc zyskała status celebryty. Kiedy włączasz wiadomości, w tym samym serwisie – może nawet w jednym zdaniu – mówi się o rozwodzie jakiejś gwiazdorskiej pary i o tym, że gdzieś doszło do zamachu. Żyjemy w stanie ciągłej wojny - uważa Natalie Portman, gwiazda wchodzącego do polskich kin filmu "Vox Lux".
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Yola Czaderska-Hayek: Muszę przyznać, że Twój najnowszy film, "Vox Lux", bardzo mnie zaskoczył. Skąd taki tytuł?
Natalie Portman: Po łacinie oznacza to "głos światła". Moja bohaterka, która zostaje gwiazdą muzyki pop, stwierdza w jednej ze scen, że ludziom potrzebny jest taki właśnie kojący głos, by dzięki piosenkom nie myśleli za dużo, ale za to przeżyli coś przyjemnego, mieli dobry nastrój. To dość przewrotna deklaracja, ponieważ film zestawia sceny widowiskowego koncertu z drastycznymi tematami, jak strzelanina w szkole czy terroryzm. Widzowie w kinie muszą zadać sobie pytanie, czy w ich przypadku rzeczywiście "głos światła" sprawi, że zapomną o ofiarach przemocy i będą się dobrze bawić.
No właśnie, to trochę szokujące zestawienie: z jednej strony koncert, wielki show, z drugiej – śmierć, krew i przerażenie. Rozmawiałaś z reżyserem o tym, jak to pogodzić?
Brady [Corbet – Y. Cz.-H.] powiedział, że chciałby nakręcić "Vox Lux" jako film wojenny.
Słucham?
Według niego strzelaniny w szkołach to współczesna postać wojny domowej rozdzierającej Amerykę. A terroryzm to już wojna na skalę światową. Te dwie śmiercionośne plagi mają olbrzymi wpływ na to, jak dziś wygląda nasze życie. Obecne są też w naszej kulturze. Kiedy włączasz wiadomości, w tym samym serwisie – może nawet w jednym zdaniu – mówi się o rozwodzie jakiejś gwiazdorskiej pary i o tym, że gdzieś doszło do zamachu. Te informacje mają jednakową wagę. Doszło do całkowitego pomieszania popkultury z przemocą. W jednej ze scen filmu dziennikarz pyta bohaterkę: czy według niej coś łączy ją z terrorystami, którzy inspirowali się jej twórczością. Ona odpowiada, że absolutnie nic poza jedną rzeczą: "Jeśli przestaniecie o mnie mówić, ja przestanę istnieć". Terrorystom tak samo zależy na tym, by media ich dostrzegały, by poświęcały im uwagę. I by udostępniały im miejsce do wyrażania swoich poglądów. Czasem nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy, jak wielką władzę dajemy komuś, pozwalając mu zaistnieć w publicznej świadomości. To dotyczy także mojej bohaterki, której wydaje się, że może mówić co tylko się jej podoba i nie poniesie z tego powodu konsekwencji.
Czy miałaś okazję rozmawiać z osobami, które przeżyły zamach terrorystyczny lub strzelaninę w miejscu publicznym?
Tak się składa, nad czym bardzo ubolewam, że w moim bezpośrednim otoczeniu są takie osoby. Znam je doskonale, są mi bardzo bliskie. Wiele razy miałam okazję posłuchać o ich przejściach. Mam świadomość, że to są doświadczenia, które zostają w człowieku na resztę życia. Mam zresztą takie wrażenie, że zdecydowanie za mało uwagi poświęcamy osobom, które przeżyły taki koszmar. Skupiamy się na tych, którzy zginęli, co zrozumiałe, ale ci, którzy pozostali przy życiu, potrzebują naszej pomocy. Nie można ich ignorować, spychać w cień. Do dziś mam w pamięci tę okładkę "New York Magazine" sprzed paru tygodni, z chłopakiem, który przeżył tragedię w Parkland [strzelanina w szkole, do której doszło w marcu 2018 roku – Y. Cz.-H.]. To nie do wyobrażenia, z czym ci ludzie muszą się mierzyć na co dzień.
Twoją bohaterkę, Celeste, widzimy na dwóch etapach życia. Najpierw jako młodą, niewinną dziewczynę, którą gra Raffey Cassidy, a potem już jako weterankę sceny. Wydaje się, że to dwie różne osoby.
To efekt zamierzony. W życiu bohaterki mija dwadzieścia lat. Gdy widzimy ją po tej przerwie, jest już kimś zupełnie innym. W pierwszej chwili zadajemy sobie pytanie, jak to się stało, że ta urocza dziewczyna stała się potworem. Brady postanowił nie pokazywać tej przemiany i to był moim zdaniem dobry ruch. Wszyscy widzieliśmy całe mnóstwo filmów o narodzinach gwiazdy, nie mówiąc już o prawdziwych historiach tego typu: najpierw jest gwałtowny wzlot ku sławie, potem pojawiają się problemy, alkohol, narkotyki, a w końcu przychodzi upadek. Znamy to doskonale, więc możemy sami sobie dopowiedzieć, co się wydarzyło w życiu bohaterki. Nie ma potrzeby się nad tym rozwodzić. Ciekawym pomysłem było też obsadzenie Raffey także w roli córki mojej bohaterki. Na początku nie byłam do tego przekonana, ale w sumie wyszło świetnie. Bohaterka widzi we własnej córce swoje lustrzane odbicie z przeszłości. Wszyscy zresztą patrzymy na nasze dzieci jak na młodsze wersje nas samych – to, jak się do nich odnosimy, świadczy o tym, co tak naprawdę czujemy do samych siebie.
Część piosenek do filmu napisała Sia. Miałaś okazję ją poznać?
Tak, to wspaniała osoba. No i oczywiście wyjątkowa, genialna artystka, która rzeczywiście zasługuje na miano gwiazdy. Być może jako jedyna w dzisiejszych czasach. Bardzo się cieszę, że to właśnie ona stworzyła dla nas piosenki, ponieważ od nich w dużej mierze zależała wiarygodność całego filmu. Te piosenki musiały wpadać w ucho, musiały mieć taneczny rytm, musiały być po prostu dobre. Sia nam to zapewniła. Nawet nie trzeba było jej długo namawiać. Po prostu przekazała nam kawałki, nad którymi akurat pracowała. I wystarczyło.
Użyczyła ci głosu w filmie?
Nie, sama wszystko zaśpiewałam. Miałam okazję przyjrzeć się temu, co się dzieje w studiu nagrań, jak wygląda obróbka dźwięku. Byłam pod wrażeniem, jakie można osiągnąć efekty dzięki odpowiedniemu sprzętowi. Słuchałam własnego głosu i nie poznawałam go: to naprawdę brzmiało jak śpiew gwiazdy pop! Jestem pełna uznania dla producentów muzycznych. Na własne oczy widziałam, co potrafią.
Lubisz śpiewać, chociażby w domu?
Często śpiewam moim dzieciom. Córeczce się podoba, syn jest bardziej krytyczny.
Czy podczas pracy nad filmem wzorowałaś się na jakiejś konkretnej piosenkarce?
Nie, nie było nikogo konkretnego. Obejrzałam za to dużo filmów dokumentalnych o gwiazdach muzyki, by chociaż trochę poznać ich tryb życia. To niesamowite, pod jakim rygorem ci ludzie bez przerwy pracują: każdego wieczoru koncertują, co przecież wymaga sporo siły, a w ciągu dnia zamiast odpoczywać podróżują samolotem w kolejne miejsce.
Ty też jako aktorka masz nieraz bardzo wyczerpującą pracę. Czym to się różni od profesji gwiazdy pop?
Gwiazda pop, występując gdziekolwiek, nieustannie gra, podtrzymuje swój publiczny wizerunek. Nie ma od tego oddechu. Aktorka zaś ma ten luksus, że poza planem może być po prostu sobą. Ludzie nie widzą we mnie, powiedzmy, szalonej baletnicy z "Czarnego łabędzia". Rozumieją, że to tylko rola, a w rzeczywistości jestem zupełnie inną osobą. Ten komfort bardzo pomaga w rozdzieleniu zawodowego i prywatnego życia.
Jesteś aktorką ze sporym doświadczeniem. Czy "Vox Lux" postawił przed tobą jakieś wyzwanie, z którym dotąd jeszcze nie miałaś do czynienia? Podniósł ci w jakiś sposób poprzeczkę?
Ciekawe pytanie. Brady rzeczywiście wprowadził na planie dość nietypowe warunki pracy. Pozwolił nam odgrywać przed kamerą długie sceny w całości, często rejestrując je w jednym ujęciu, kręcąc z ręki. Bardzo często, gdy bohaterowie rozmawiają, kamera chodzi za nimi, przygląda się im z bliska. Utkwiła mi w pamięci scena, gdy moja bohaterka je kolację z córką. Trwa chyba dziesięć minut, w scenariuszu to bite dwanaście stron samych dialogów. Nakręciliśmy to za jednym podejściem. Taka metoda w kinie stanowi rzadkość, miałam raczej wrażenie, że bliżej nam do teatru. Ale dla nas, aktorów, to był olbrzymi plus. Zamiast nagrywać sceny po kawałku, mogliśmy skupić się na ich przebiegu, nad tym, jak kształtuje się ich nastrój. Mieliśmy o wiele więcej swobody. Nie w tym sensie, że można było improwizować – nie było nawet takiej potrzeby, dialogi były świetnie napisane. Chodziło o to, że przy pracy nad daną sceną było nam o wiele łatwiej odegrać wszystkie kwestie.
Który to już raz spotkałaś się na planie z Jude’em Lawem?
Jeśli dobrze liczę, to czwarty. Po raz pierwszy zagraliśmy razem we "Wzgórzu nadziei" – to było prawie dwadzieścia lat temu! Potem w "Bliżej". Był jeszcze film Wong Kar-waia "Jagodowa miłość", ale tam nie mieliśmy wspólnych scen. No i teraz. Uwielbiam Jude’a, to jeden z najlepszych aktorów, jacy obecnie są w branży. No i do tego cudowny człowiek, z którym wspaniale się pracuje. Szłam na plan z poczuciem, że spotkam tam kogoś, kogo nie tylko podziwiam, ale także bardzo lubię. Pierwszego dnia kręciliśmy scenę, w której mojej bohaterce odbija po narkotykach. Musiałam przed kamerą robić z siebie wariatkę, ale na szczęście wiedziałam, że Jude nie będzie się ze mnie śmiał. To aktor, który znakomicie dostraja się do gry partnera. Inspiruje i pozwala się inspirować. Jest niesamowicie kreatywny. Aż trudno uwierzyć, że cały film nakręciliśmy w dwadzieścia dwa dni, z czego ja spędziłam na planie dziesięć. Błyskawiczne, szalone tempo. Kosmiczne doświadczenie.
Chciałabym zapytać cię o film "Pale Blue Dot", w którym grasz astronautkę. Jakie są losy tej produkcji?
Przede wszystkim nie nazywa się już "Pale Blue Dot", ponieważ nie udało się zdobyć praw do tego tytułu. Jeśli ten wywiad pójdzie do druku, to musisz napisać o "Niezatytułowanym projekcie Noaha Hawleya" [od niedawna film ma już nowy tytuł: "Lucy in the Sky" – Y. Cz.-H.]. Dla jasności może powiem, że to nie jest opowieść science fiction. Gram astronautkę, która po długiej misji w kosmosie wraca na Ziemię i coraz bardziej traci kontakt z rzeczywistością. Wydaje mi się, że temat jest absolutnie na czasie, ponieważ nasza planeta jest już tak zniszczona, jeśli chodzi o środowisko naturalne, że jedynym ratunkiem wydaje się poszukiwanie nowych światów. Do tego jeszcze wyprawa w kosmos pozwala spojrzeć z dystansem na to, co dzieje się na świecie. Stąd właśnie pierwotny tytuł filmu, wywodzący się z książki Carla Sagana "Błękitna kropka". Jeśli uzmysłowimy sobie, że cała nasza krzątanina, wszystkie nasze starania, emocje, konflikty, które dla nas są takie ważne, rozgrywają się tak naprawdę na tym malutkim punkciku ledwo widocznym z kosmosu, to można błyskawicznie przejść na egzystencjalizm. Dla mnie w każdym razie możliwość poznania tajników zawodu astronauty była bezcenna.
Chciałabyś kiedyś polecieć w kosmos?
Na pewno. W dzieciństwie o tym marzyłam. Teraz mogę przynajmniej polatać w kosmosie na niby, przed kamerą. To zresztą jeden z ogromnych plusów mojej pracy. Mogę wcielać się w różne osoby, mogę podróżować do miejsc, których inaczej nie miałabym okazji odwiedzić, mogę też poznawać fantastycznych, ciekawych ludzi, którzy zmieniają moje spojrzenie na świat. Astronautką co prawda nie zostałam, ale dzięki aktorstwu też mogę spełniać marzenia.
Natalie Portman. Właściwie Neta-Lee Hershlag (ur. 9 czerwca 1981 w Jerozolimie) – amerykańsko-izraelska aktorka, laureatka Oscara za pierwszoplanową rolę w filmie "Czarny łabędź". Zadebiutowała w filmie Luca Bessona "Leon zawodowiec". Grała m.in. w trzech częściach "Gwiezdnych Wojen", w "Bliżej", "'V' for Vendetta" czy "Jackie". W czerwcu 2003 ukończyła studia na Uniwersytecie Harvarda na fakultecie psychologii.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.