Netflix pokazuje, jak się umiera. Spokój, który wywołuje przerażenie
To nie jest „Botoks”, w którym służba zdrowia to najgorsze, na co może trafić człowiek. To zupełne przeciwieństwo tego, co zaserwował nam ostatnio Patryk Vega. Nowy film dokumentalny amerykańskiego giganta to prawdziwa perełka.
Śmierć na warsztat brało już tylu filmowców, że trudno dostrzec coś dobrego w zalewie kolejnych produkcji. A jednak – nowy film dokumentalny Netfliksa naprawdę zaskakuje. I potwierdza, że da się robić dobre filmy bez zadęcia, bez milionowego budżetu. "Koniec gry" to minimalistyczny, ale bardzo prawdziwy i poruszający obraz śmierci. Rob Epstein i Jeffrey Friedman pokazują, jak wyglądają ostatnie chwile pacjentów w hospicjach. Nie ma tu kontrowersji, nie leje się krew ani inne ekskrementy. A mimo to „Koniec gry” przeraża. Bo właśnie tak najczęściej wygląda śmierć.
Co czuje się przed śmiercią?
- To wygląda jak operacja pacjenta, który żyje. Otwieramy ciało, wycinamy narządy zaatakowane przez raka. Potem zaszywamy ciało i traktujemy je tak, jakby państwo chcieli w innych okolicznościach – mówi jeden z chirurgów do matki Mitry, 40-latki chorej na raka. Kobieta siedzi przerażona. Właśnie musi zdecydować, co stanie się z jej córką po śmierci. A o tym nawet nie chce myśleć.
- Trudno pogodzić się z autopsją, czy z tym, że Mitra umrze? – pyta lekarz rodzinę.
- Sama bym to zrobiła, ale nie mogę sobie wyobrazić moich dzieci. Myślę, tak: „chcę pomóc innym ludziom, bo nie chcę, żeby inne matki cierpiały jak ja”. Ale nie potrafię sobie wyobrazić, że to stanie się z córką – mówi kobieta.
Mitra w życiu „przed rakiem” była położną. Wiele mówiła o naturalnych porodach i naturalnych zgonach. Nowotwór odbierał jej życie przez kilka lat. Rodzina, która zgodziła się, by w tych ostatnich dniach byli z nimi filmowcy, dalej wierzy, że Mitra jeszcze będzie zdrowa. Szczególnie wierzy w to jej partner. Matka dobrze wie, że dla Mitry nie ma już ratunku, że za bardzo cierpi. Widzi, jak codziennie pokazują się nowe odleżyny, jak z bólu wywraca oczami. Z drugiej strony nie jest sobie w stanie wyobrazić, że córki może niedługo zabraknąć.
Epstein i Friedman nie muszą wiele robić, by pokazać, jak bardzo przerażająca jest ta scena. Nie muszą tworzyć dramatu na siłę. Pokazują sytuacje, które dzieją się w hospicjach na całym świecie. I to przeraża najbardziej. Bo to, co przeżywa mama Mitry, może dotyczyć każdego rodzica.
Kobieta jest przekonana, że „hospicjum oznacza śmierć”. Partner Mitry, że jeszcze mogą podjąć walkę. - To nie tak, nie pozwolimy jej odejść. Nie tak. Czy ona ci przeszkadza? – mówi matce.
Twórcy „Końca gry” towarzyszą kilku osobom z hospicjum Zen. To specjalna placówka, która wyróżnia się opieką nad pacjentami. Nie jest to przechowywalnia trupów. Pokazują, że te ostatnie dni mogą wyglądać po ludzku. W filmie pacjenci opowiadają, dlaczego zdecydowali się spędzić tam ostatnie chwile życia. To proste, ale niezwykle poruszające historie. Jest mężczyzna, który po latach zmagania się z chorobą poprosił lekarzy, o nie ratowanie go. Jest Afroamerykanka z rakiem macicy, która dowiedziała się zaledwie kilka miesięcy przed pojawieniem się w hospicjum kamery filmowców, że nowotwór jest śmiertelny.
- Zdrowi ludzie myślą o tym, jak chcą umrzeć. Chorzy – jak chcą żyć. Łatwo fantazjować o plaży i górach, a gdy zachorujesz mówisz: „ja chcę tylko żyć” – rzuca jeden z lekarzy hospicjum.
Pan od śmierci
„Koniec gry” pokazuje też pracę B.J. Millera – pomysłodawcy hospicjum Zen. Miller miał 19 lat i był studentem prestiżowego Princeton, kiedy zdarzył się potworny wypadek. W 1990 roku razem z przyjaciółmi wygłupiał się na bocznicy kolejowej. – Wszedłem na wagon, stałem bardzo blisko pantografu stykającego się z przewodem elektrycznym. Miałem metalowy zegarek na nadgarstku… Prąd trafił do ramienia, stamtąd do stóp. W kolejnych tygodniach chirurdzy wykonali zabiegi amputacji. Straciłem rękę poniżej ramienia, dwie nogi ucięto mi w kolanach – opowiada w filmie.
Miller jest znany w Stanach wielu osobom. Udziela wywiadów, występował w programach telewizyjnych, zwierzał się Oprah Winfrey i oglądały go tysiące osób. Otwarcie opowiada o tym, przez co przeszedł. O tym, jak cudem wymknął się śmierci, jak wstydził się kikutów, jak nie chciał nosić protez.
- Żyłem z tym, próbowałem się dostosować, radzić sobie z ograniczeniami, gdy wszystko szło źle. To właśnie inspirowało mnie na studiach i doprowadziło ostatecznie do opieki paliatywnej – przyznaje.
Został „panem od śmierci”. Chyba nikt tak jak on nie opowiada o niej. – Byłem przy śmierci wielu ludzi. Wiele razy siedziałem z rodziną przy chorym, rozmawiałem z nimi, gdy nagle ta osoba umierała. Tak po prostu. To w jakiś sposób jest wyjątkowe. Ktoś jest, nagle odchodzi. Jest to piękne – mówił Miller w rozmowie z Winfrey.
W filmie dokumentalnym kilka razy opowiada, co czują pacjenci tuż przed śmiercią. Jedna z bohaterek filmu – Thekla, ma już tylko kilka tygodni życia. Poznajemy ją, gdy przychodzi porozmawiać z Millerem. - Dałeś mi zadanie domowe. Kazałeś mi się zaprzyjaźnić ze śmiercią. Nie odrobiłam go. Kocham życie. Po prostu – mówi.
- Powiem ci, że pracowałem z ludźmi w ich ostatnich chwilach życia. Wszystko, co mogę powiedzieć, to to, że śmierć nie wydaje się taka straszna. Ci, którzy ją widzieli, są zgodni. Kto by powiedział, że ten moment życia może być taki piękny – przyznaje Miller.
Ciężko ogląda się „Koniec gry”. Dlaczego? Bo twórcy tego 40-minutowego filmu dokumentalnego pokazują nam, jak wyglądają najczęściej ostatnie dni życia. Bez efektów specjalnych, bez podkręconych dialogów, bez nadęcia. Trzeba przez te 40 minut patrzeć śmierci w oczy. Netfliksie, robisz to dobrze. Ta najnowsza produkcja zdecydowanie warta jest obejrzenia. Brakowało takiego filmu. Obowiązkowe lekarstwo dla tych, którzy zrazili się do służby zdrowia po obejrzeniu „Botoksu” Patryka Vegi. W Netfliksie umiera się ładniej. Prawdziwiej.
Zobacz także: najlepsze seriale netflix 2018