Nie chce mieć dzieci. "Ja na swój sposób je wręcz kocham"
- Nie chcę mieć dzieci, a społeczeństwo nie może mi tego wybaczyć. Można się spełniać jako kobieta, nie będąc matką - mówi reżyserka hiszpańskiego filmu, który ma szansę stać się przebojem festiwalu SXSW.
W Austin w Teksasie rozpoczęła się kolejna edycja wydarzenia znanego jako South By South West albo SXSW. Jednym z jego wielu modułów jest festiwal filmowy, najważniejsze po Sundance amerykańskie wydarzenie w świecie kina niezależnego. W tym roku jednym z europejskich tytułów, który z miejsca wywołał spore zamieszanie jest hiszpański film "Mamifera" Liliany Torres.
Reżyserka podjęła w nim kontrowersyjne tematy - to opowieść o młodej artystce, której kariera właśnie zaczyna nabierać tempa. Wtedy zachodzi w niechcianą ciążę. Decyduje się na aborcję, bo nie chce mieć dziecka. Ani teraz, ani później. Spotyka się z ostrą reakcją ze strony swojego otoczenia - społeczeństwo niemal żąda od niej macierzyństwa, twierdząc, że kobieta może się zrealizować wyłącznie w roli matki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przemysław Gulda: Czemu zdecydowałaś się nakręcić film o kobiecie, która nie chce mieć dziecka?
Liliana Torres: Bo sama go nie mam. I chciałam podzielić się doświadczeniem bycia we współczesnym zachodnim społeczeństwie kobietą bezdzietną z wyboru. Żyję z tym już od wielu lat, więc znam ten temat bardzo dobrze.
W twoim filmie pojawia się sporo różnych powodów, żeby nie mieć dziecka. Który z nich był najważniejszy dla ciebie?
Nie chciałam spędzać kilku lat swojego życia, lat przypadających na dodatek na czas największej aktywności życiowej, artystycznej, towarzyskiej, na zajmowaniu się dzieckiem. Uff, powiedziałam to.
Nie chciałaś mówić?
Przez wiele lat nie chciałam, bałam się, że będę z miejsca bardzo surowo osądzona, że ludzie od razu wyrobią sobie zdanie na mój temat. Nie chciałam być traktowana jak osoba, która nie ma uczuć macierzyńskich, a może w ogóle uczuć, nie ma wrażliwości, nie ma empatii, nie wzrusza się na widok dziecka, tak jak powinna się wzuszać każda kobieta. Nie chciałam być tak postrzegana. Nie chciałam stać się w oczach innych potworem, który nie lubi dzieci.
Nie lubisz?
I tu dochodzimy do czegoś, co dla wielu ludzi jest niemożliwe do zrozumienia, co jest zbyt paradoksalne i sprzeczne wewnętrznie. Otóż - ja, wbrew pozorom, bardzo lubię dzieci, na swój sposób je wręcz kocham. Lubię być w ich towarzystwie, lubię się z nimi bawić, rozmawiać z nimi, słuchać ich niesamowitych historii, próbować wniknąć w ich ciekawą wyobraźnię. I mam przy tym wszystkim jedno ważne zastrzeżenie - niech to nie będą moje dzieci!
Skąd się wzięło takie twoje podejście?
Dużo widziałam sytuacji, dużo słyszałam historii, z których wynikało, że wychowywanie dziecka to coś, co trzeba robić na pełen etat, a wręcz jeszcze bardziej. Trzeba się w to zaangażować całkowicie, bardzo mocno. Trzeba na to poświęcić bardzo dużo czasu. I kiedy myślałam o tym, ile chcę zrobić, ile mam planów, spraw do załatwienia, zarówno na płaszczyźnie artystycznej, jak i wielu innych, nie zdecydowałam się na odłożenie ich na bok, żeby zajmować się dzieckiem. Po prostu.
Mówisz o tym bardzo otwarcie. Zawsze tak było?
Dziś jest mi na pewno łatwiej, niż kiedyś. Trochę dlatego, że mówię o tym już od kilkunastu lat i coraz bardziej upewniam się w przekonaniu, że nie urodzenie dziecka to była dobra decyzja. Inny powód jest taki, że żyję dziś w zupełnie innym otoczeniu towarzyskim, niż kilka, kilkanaście lat temu. To znaczy, to po części ci sami ludzie, ale dziś są w zupełnie innej sytuacji, niż wtedy.
Kiedy wszystkie moje koleżanki, wszyscy znajomi, mieli po dwadzieścia kilka lat, szeroko pojęty temat dzieci był wszechobecny. Jedni już mieli dzieci i nie przestawali opowiadać o różnych sprawach z nimi związanych. Byłam na marginesie z moimi problemami, które nie miały nic wspólnego z dziećmi. Dziś jest już dużo lepiej, dzieci są "odchowane" i choć oczywiście dla swoich rodziców wciąż są bardzo ważne, przestają powoli być głównym, a wręcz wyłącznym tematem rozmów.
A twoi rodzice? Jak zareagowali, kiedy dotarło do nich, że nie chcesz mieć dziecka?
Szczerze mówiąc, z tym nie było w zasadzie żadnego problemu. Dużo trudniejsze były rozmowy z moim ówczesnym chłopakiem. Kimś, z kim byłam bardzo długo. Nie ma co tu kryć - właśnie ten temat stał się przyczyną naszego rozstania, które nastąpiło właśnie w tamtym czasie.
Chciał mieć dziecko?
Tak. I w żaden sposób nie chciał zaakceptować mojej decyzji, że nie chcę go mieć. Kiedy powiedziałam wreszcie wyraźnie i wprost - nie będę matką twojego dziecka - klamka zapadła, nie mogliśmy być już razem. Zresztą nie chodziło tylko o to. W pewnym momencie poczułam, że przestałam dla niego być osobą, a stałam się narzędziem do realizacji życiowej misji, którą narzuca społeczeństwo. Czułam się trochę jak aparat do wykonania pewnej fizjologiczno-społecznej operacji. To było dla mnie nie do zniesienia.
Jak bardzo trudny był to dla ciebie czas?
To były straszne momenty. Miałam 40 lat, dobrze sobie radziłam pod względem finansowym, życiowym, miałam dużo projektów filmowych w różnych stadiach zaawansowania. I nagle zaczęłam się czuć podejrzana, zaczęłam się czuć winna. W każdej rozmowie zdawałam się słyszeć to wracające pytanie: "czemu nie chcesz mieć dziecka?", a może bardziej: "co jest z tobą nie tak?". A dla mnie to było bardzo naturalne, organiczne.
Czułaś też presję ze strony społeczeństwa?
Jak najbardziej. Z każdej strony. Wszędzie widziałam reklamy, bannery, zdjęcia szczęśliwych rodzin, matek przytulających uśmiechnięte, słodkie bobasy. Czułam, że społeczeństwo mówi mi na każdym kroku: to jest twój najważniejszy cel życiowy, twoje przeznaczenie. Wszystko, co do tej pory zrobiłaś, prowadzi właśnie do tego. Nie możesz się od tego wymigać, nie będziesz wtedy prawdziwą, spełnioną kobietą.
Czy na poziomie społecznym dziś w Hiszpanii jest wciąż tak samo? Czy ta presja wciąż jest tak przygniatająca?
Trochę tak, trochę nie. Na pewno sporo zmieniło się na lepsze, jeśli chodzi o podejście władzy - mamy dziś w Hiszpanii jeden z najbardziej sfeminizowanych rządów w Europie. I to na szczęście przekłada się na wprowadzenie przepisów, które bardzo ułatwiają życie osobom, które nie chcą mieć dzieci.
W jakimś sensie rząd przyznał oficjalnie, że są różne drogi życiowe i różne metody ekspresji swojej kobiecości. I niekoniecznie musi to być tradycyjny model, czyli posiadanie dziecka. W praktyce często chodzi o jakieś drobne, szczegółowe sprawy, związane z podatkami czy życiem w dużym mieście. Ale nie mogę nie wspomnieć o chyba najważniejszej zmianie w tej kwestii, o tyle istotnej w kontekście tej rozmowy, że to właśnie ona jest dramaturgiczną osią mojego filmu.
O czym mówisz?
O przepisie, który wprowadzał obligatoryjny termin trzech dni pomiędzy zgłoszeniem chęci dokonania aborcji, a samym zabiegiem. To była zasada, która obowiązywała bardzo długo i była mocno krytykowana - kobiety czuły się jak osoby, którym władza pokazuje, że nie wiedzą czego chcą, nie potrafią same podjąć decyzji.
To było tak jakby władza, jak ojciec, poklepywała po ramieniu i dobrodusznie mówiła: "chcesz sobie zrobić aborcję? No możesz, możesz. Ale wróć do domu, usiądź na spokojnie, przemyśl to, zastanów się dobrze, weź pod uwagę wszystkie opcje i wróć za trzy dni, to pogadamy". To była oznaka kompletnego braku zaufania i traktowania kobiet jak dzieci. Na szczęście ten przepis został zlikwidowany.
Po obejrzeniu filmu i kilku minutach rozmowy z tobą nie mam już wątpliwości, że twoje najnowsze dzieło jest bardzo autobiograficzne...
Nie będę się oczywiście specjalnie bronić przed taką opinią, choć oczywiście nie jest to w stu procentach moja historia. Starałam się ją nieco zuniwersalizować, dodać do moich doświadczeń kwestie, które usłyszałam w rozmowach z innymi bezdzietnymi kobietami, czy przeczytałam w różnych źródłach. Chciałam też przedstawić różne racje - dlatego w filmie jest tyle różnych bohaterek, prezentujących zupełnie różne podejście do rodzicielstwa, czy świadomej decyzji o nie podejmowanie się tej misji.
Przy okazji chciałam też wprowadzić do tej rozmowy płaszczyznę ekonomiczną - dlatego niektóre bohaterki i bohaterowie filmu mieszkają w wielkich salonach, a inni - w ciasnych klitkach. To przecież też ma znaczenie w podejmowaniu decyzji o zajściu w ciążę, czy wychowywaniu dziecka. A kiedy słyszę pytania o autobiograficzne kwestie w moim filmie, zawsze odpowiadam, że tak naprawdę głęboko moja jest tylko jedna.
Jaka?
Weganizm głównej bohaterki. Bardzo zależało mi na tym, żeby film stał się - przy okazji zajmowania się innymi tematami - platformą do promowania życia bez okrucieństwa wobec zwierząt. To dla mnie bardzo ważne i mam wrażenie, że nadaje też dodatkowego wymiaru rozmowie o wychowywaniu dzieci. Dlatego niemal obsesyjnie umieszczałam w scenariuszu, a potem już w konretnych scenach podczas zdjęć momenty, w których moja bohaterka domaga się zrozumienia dla jej wyborów dietetycznych. Dlatego tak często o tym mówi, kiedy w filmie siada z kimkolwiek do stołu. A więc, wiadomo: dzieci - ważna sprawa, ale nie możemy zapominać o tym, jak istotne jest dobro zwierząt.
Rozmawiał Przemysław Gulda
W 50. odcinku podcastu "Clickbait" zachwycamy się serialem (!) "Pan i Pani Smith", przeżywamy transformacje aktorskie w "Braciach ze stali" i bierzemy na warsztat… "Netfliksową zdradę". Żeby dowiedzieć się, czym jest, znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: