Nie daj się ogolić! "Kleks i wynalazek Filipa Golarza" jeszcze gorszy od pierwszej części [RECENZJA]
Wiadomo już, co wynalazł tytułowy Filip Golarz w kontynuacji hitowej "Akademii Pana Kleksa". Sposób na to, żeby ogolić widzów z 35 złotych za bilet do kina bez zaoferowania im zbyt dużo w zamian.
Po problemie z Wilkusami, Akademię Pana Kleksa czekają kolejne kłopoty, choć póki co niewiadomo, co może być ich źródłem. Tuż przed rozpoczęciem nowego semestru, Ambroży Kleks (Tomasz Kot) i Szpak Mateusz (Sebastian Stankiewicz) szykują się do inauguracji roku szkolnego, a Ada Niezgódka (Antonina Litwiniak) liczy na to, że do Akademii uda się przyjąć jej bionicznego kolegę, Alberta (Konrad Repiński).
W trakcie przeglądu wnętrza androida, profesor odnajduje symbol, którego godne są tylko cztery osoby na całym świecie. Wśród nich jest sam pan Ambroży oraz jego dwaj koledzy z dawnych akademickich lat i doktor Paj-Ch-Wo (Piotr Fronczewski). Dalsze odpowiedzi może znać wyrzucony przed laty z Akademii Filip (Janusz Chabior). W ich poszukiwaniu Kleks będzie musiał wyruszyć na daleką Północ, gdzie Filip wiedzie żywot golarza.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Filmy, których nie można przegapić. To będą petardy
W filmowej "Akademii Pana Kleksa" stabilnie. Po słabej pierwszej części, Maciej Kawulski stworzył słabą drugą część, która i tak zdoła ogolić widzów z funduszy potrzebnych na zostanie jednym z największych – o ile nie największym – polskich hitów kasowych 2025 roku. Nie ma większej wątpliwości, że widzowie na film do kina się wybiorą tłumnie, a wszelkie apele o to, aby nie dali się ogolić i spokojnie poczekali na streaming, pozostaną bez odpowiedzi. Następnie twórcy filmu będą udowadniać, że jego sukces kasowy jest równoznaczny z wysoką jakością filmu i po raz trzeci zaproszą widzów do kina na zapowiedziane w napisach końcowych domknięcie tej trylogii.
No ale nie wybiegajmy w przyszłość do filmu "Dziedzictwo Kleksa". "Kleks i wynalazek Filipa Golarza" cierpi na typową przypadłość drugich części trylogii. Wcześniej został już w całości zarysowany świat przedstawiony, więc można wkroczyć do niego bez mapy ratującej nas od zdezorientowania. Z kolei autorzy mogą przystąpić do wykorzystania tego, co sami zbudowali. Niestety nie mogą za bardzo poszaleć, bo na dalekim horyzoncie majaczy już trzecia część. Postanawiają więc się tym nie przejmować i po prostu zainkasować na mądrej decyzji kręcenia obydwu części (pierwszej i drugiej) jednocześnie i nie przesadzać z kreatywnością. Ma to z pewnością jeden pozytywny skutek (i chyba niewiele więcej). Druga część w porównaniu do poprzednika jest bardziej konkretna i spójna przez co minimalnie lepsza.
Nie ma tu więc poczucia, że dużo materiału zostało na podłodze montażowni, przez co finalne dzieło posiada za dużo dziur (w przypadku "Akademii Pana Kleksa" przeczucie okazało się słuszne, jakiś czas potem na Netfliksie można było zobaczyć jego serialową wersję). Wręcz przeciwnie. Trudno jest mi sobie wyobrazić, że coś można byłoby tu jeszcze dodać. Co nie zmienia faktu, że zapewne i druga część doczeka się rozbudowanej wersji. Zupełnie niepotrzebnie.
"Kleks i wynalazek Filipa Golarza" opowiada zamkniętą i pełną historię, której większy metraż jest zbędny. To dobrze i źle zarazem, bo ta historia została uproszczona do właściwie trzech rozdziałów, z których każdy można opisać jednym zdaniem i od których nie odbijają się żadne wątki poboczne. 1. Prolog i przyjęcie Alberta do Akademii. 2. Przygody Pana Kleksa w realnym świecie. 3. Zdecydowanie za długie zakończenie i epilog z raz demonicznym, a innym razem przerysowanym Filipem Golarzem.
Janusz Chabior do końca nie podjął decyzji, które z tych wcieleń jego bohatera ma być nadrzędne. Od początku więc. Podczas gdy w przypadku pierwszej części tej filmowej serii można było mówić o efekcie nowości, zachłysnąć się ciekawymi jak na polskie możliwości efektami specjalnymi i poczuć rozmach większy niż najczęściej w polskim kinie, w drugiej części można się już tego wszystkiego spodziewać. Autorzy filmu nie robią niestety nic, aby podnieść poprzeczkę i można odnieść wrażenie, że troszeczkę ją nawet opuścili. Od razu wchodzi się w znany świat i po rozglądnięciu się dookoła widać wyraźnie, że nic się tu nie zmieniło. Szkoda, bo cytując (nie)śmiertelnego Randy’ego Meeksa z serii "Krzyk", w drugiej części powinno być wszystkiego dwa razy więcej. Nie ma i to pewnie też wpływa na odbiór filmu w całości.
Najgorsza bez wątpienia jest środkowa część tej opowieści, której ziarna zostają zasiane już wcześniej. Z niewiadomych przyczyn twórcy filmu postanowili opowiedzieć tę część w formie głupawej komedii znów z dowcipami o defekowaniu, ale przede wszystkim z odpychającym Ambrożym Kleksem zachowującym się jak zniewieściały – z braku możliwości użycia innych, bardziej stosownych, epitetów – ekscentryk. Kolejne skecze z udziałem jego i jego nieporadności oraz bolesne zderzenia z rzeczywistością są niczym suchary pozostawione zbyt długo na słońcu. Można w tej sekcji "Wynalazku Filipa Golarza" nie raz, nie dwa poczuć zażenowanie tym, co się ogląda.
A najbiedniejsze w tym wszystkim są dzieci z Akademii. Wyobrażam sobie teraz ich rodziców, którzy chcąc uniknąć problemów kadrowych i przeładowania klas, nie zdecydowali się na państwową placówkę, a wysłali latorośle do prywatnej szkoły w nadziei na świetlaną przyszłość ich pociech. Tutaj dopiero zderzyli się z problemami kadrowymi: gdy jedyny nauczyciel wyjechał, zajęcia zmuszony jest poprowadzić ptak.
Slapstickową momentami komedię z rozdziału drugiego próbuje ratować przeciągnięte do granic możliwości zakończenie i tutaj przez chwilę można poczuć się jak na seansie ciekawego filmu. Duża w tym zasługa świetnej muzyki ilustracyjnej. W tym momencie należy pochwalić całą ścieżkę dźwiękową, która od pierwszej części trzyma wysoki poziom i wynosi przeciętną treść ponad przeciętność. W jej monumentalnych dźwiękach zemsta Filipa Golarza nabiera grozy, bo i pomysł na niszczenie świata bajek jest naprawdę fajnym pomysłem godnym lepszego wykorzystania. Tu najbardziej można było poszaleć wizualnie i trzeba było to zrobić. Zamiast tego twórcy wepchnęli słuszną skądinąd obserwację dotyczącą niszczenia dziecięcej wyobraźni przez ekrany smartfonów. A skoro już, to trzeba było pokazać monumentalność tego przejęcia wszystkich dzieci świata przez sztuczną inteligencję. No ale pokazano czworo dzieci.
Wśród atrakcji "Kleksa i wynalazku Filipa Golarza" miały być też zapowiedziane wcześniej występy (aktorskie!) Moniki Brodki i Katarzyny Nosowskiej. Jeśli chodzi o występ Moniki Brodki, to jej rolę mogłaby z powodzeniem zagrać stojąca lampa. I nie jest to przytyk do utalentowanej wokalistki, ale do roli, w jakiej ją tutaj obsadzono. O niebo lepiej sprawdza się Nosowska, która zgarnęła ekran dla siebie i pokazała, że warto częściej dawać jej szansę przed kamerą. Obie panie przyćmiewa jednak w krótkim, ułamkowo sekundowym epizodzie Marcin Najman czekający na Krzysztofa Stanowskiego. To najlepszy moment całego filmu, co bardzo dużo o tymże filmie mówi. Ocena: 5/10.
"Lady love" sexy czy nie? Rozmawiamy o najodważniejszym polskim serialu. Mówimy także o zmianach w drugim sezonie "Squid Game". Jednak żyjemy już nowościami z roku 2025 i wymieniamy najbardziej ekscytujące tytuły nadchodzących 12 miesięcy. Sprawdźcie, czy już o nich słyszeliście. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: