Nie umiał poradzić sobie z przeszłością. Tadeusz Janczar zmarł 20 lat temu
Wspaniały, owiany już legendą laureat wielu prestiżowych nagród, mąż niezwykle utalentowanej aktorki i ojciec uzdolnionego aktorsko chłopca.
Jego dzieciństwo było niespokojne i burzliwe. Wojenna zawierucha odebrało mu bliskich. Straszne przeżycia położyły się cieniem na całym jego życiu. Nie mogąc poradzić sobie z duchami przeszłości, zmagał się z coraz większymi problemami psychicznymi.
Cierpiący, osamotniony, wspominając karierę, którą musiał porzucić ze względu na zły stan zdrowia, kilka razy próbował nawet targnąć się na własne życie.
Tadeusz Janczar zmarł 31 października 1997 r. Miał 71 lat.
Wojenna zawierucha
Urodził się w Warszawie, 25 kwietnia 1926 r., jako Tadeusz Musiał. Już w dzieciństwie wykazywał zainteresowanie aktorstwem, ale wybuch wojny na jakich czas przekreślił wszystkie młodzieńcze marzenia i plany.
W 1939 r. jego ojca zastrzelili Rosjanie. Nastolatek, wraz z matką i siostrą Janiną, tułał się po kraju. Dziewczynka nie przeżyła jednak trudów podróży i zmarła na gruźlicę.
Młody Musiał imał się najróżniejszych prac, by utrzymać siebie i mamę. Był również członkiem Szarych Szeregów, potem, jako ochotnik, zaciągnął się do wojska i wyruszył na Berlin. Wtedy też zaczął występować w teatrze frontowym.
''Teatr był jego miłością''
W 1945 r. stanął w drzwiach Szkoły Dramatycznej Janusza Strachockiego.
- Pojawił się tam wraz z kolegami z frontu Józkiem Nalberczakiem i Wojtkiem Zagórskim, w wojskowym mundurze z listem polecającym od gen. Mariana Spychalskiego. Miał 19 lat. Marzył o teatrze. Drobny, ciemnowłosy, o bystrych oczach gotowych do natychmiastowego uśmiechu. Miał w sobie nieodparty urok i dobroć wypisaną na twarzy – pisał o nim w "Gazecie Wyborczej" Witold Sadowy.
Po otrzymaniu dyplomu występował, z powodzeniem, na teatralnych scenach. - Teatr był jego miłością. Był tytanem pracy. Głęboko przeżywał każdą graną rolę, spalał się w niej wewnętrznie – dodawał Sadowy.
Ale Musiał – teraz noszący już sceniczny pseudonim Janczar – chciał osiągnąć jeszcze więcej.
Aktor z dorobkiem
Na ekranie zadebiutował w 1951 r. w "Załodze”, a potem wystąpił w szeregu filmów o tematyce wojennej. Jeden z nich, "Kanał” Andrzeja Wajdy, uczynił z niego prawdziwą gwiazdę.
Od drugiej połowy lat 50. Janczar mógł przebierać w scenariuszach. Pojawiał się u najlepszych polskich reżyserów, w towarzystwie najbardziej cenionych aktorów. Wystąpił w "Eroice", "Pożegnaniach", "Chłopach", a także niezwykle popularnym serialu "Dom"; użyczał również głosu w radiowym słuchowisku "Matysiakowie".
''Piękny, miły, pachnący pan''
Nieco gorzej wiodło mu się w życiu prywatnym – poślubił Elżbietę Habich, teatralną inspicjentkę, ale małżeństwo nie przetrwało próby czasu. Z tego związku na świat przyszedł Krzysztof Janczar – który, jako Krzysztof Musiał, zagrał Pawła w serialu "Wojna domowa".
- Zawsze miałem z nim dobry kontakt – wspominał ojca w wywiadzie dla portalu pisarze.pl. - Bardzo dobry, choć niezbyt częsty. Zazwyczaj zabierał mnie w niedzielę, głównie do teatru. Piękny, miły, pachnący pan. Należał jednak do pokolenia najbardziej dotkniętego przez wojnę, która odebrała im ogrom młodzieńczej energii.
Walka o życie
- Tata pojawiał się od czasu do czasu – wspominał Krzysztof Janczar w "Super Expressie". - W mieszkaniu przy ul. Szpitalnej mieszkaliśmy ja, mama i dziadek Mikołaj z babcią Zofią. Mój tata Tadeusz miał w tym momencie inne życie i sprawy.
To "inne życie" Janczar senior prowadził u boku drugiej żony, aktorki Małgorzaty Lorentowicz, którą nazywał "Dudą". To ona trwała przy nim i wspierała go w najtrudniejszych chwilach. A te nadeszły dość szybko. Na początku lat 60. u aktora zdiagnozowano chorobę afektywną-dwubiegunową (poznaj inne gwiazdy, które zmagają się z tą chorobą)
.
- Cierpiał też na bezsenność. Stopniowo ogarniał go lęk, bał się wychodzić na scenę – cytuje słowa Lorentowicz "Tele Tydzień". - Od tego czasu zaczęła się walka o zdrowie, a nawet o życie Tadeusza.
''Smutny chłopiec z półuśmiechem na twarzy''
Musiał zawiesić doskonałą karierę aktorską. Po raz ostatni na ekranie pojawił się w roli doktora Kazanowicza w serialu "Dom". O jego chorobie widzieli tylko bliscy.
- Tryskał energią i temperamentem. Odnosił sukcesy. Był w znakomitej formie. I oto nagle z dnia na dzień stracił energię. Opanował Go lęk. Stracił radość życia i pogodę ducha, stał się zamyślony, smutny i zamknięty w sobie – wspominał przyjaciela w "Gazecie Wyborczej" Sadowy.
- Przed wejściem na scenę oblewały go poty. Duda nie odstępowała go na krok. Mówił o niej pieszczotliwie: "Moja kochana Dudeńka". Wkrótce wyłączył się całkowicie z życia zawodowego.
- Taki był ten wielki aktor: tajemniczy, niedostępny, poetycki, introwertyczny, zdystansowany wobec świata, oszczędny w gestach, pozbawiony patosu, a jednocześnie porywający i zachwycający. Pozostanie na zawsze w mojej pamięci jako smutny chłopiec z półuśmiechem na twarzy – pisał o nim w Kinie ks. Andrzej Luter.