Nieobecni
Przerost formy nad treścią to w horrorze stosunkowa rzadkość, bo filmom tego gatunku brakuje zazwyczaj zarówno fabuły, jak i odpowiedniej oprawy. W przypadku "Wyspy tajemnic" jest jednak inaczej. Już od pierwszych minut, w scenie wypadku samochodowego, debiutant Gabe Ibanez usiłuje nas przekonać, że w obrębie zajeżdżonej na śmierć konwencji wciąż da się jeszcze przemówić własnym głosem. Przez chwilę można mu nawet uwierzyć. Szyba rozpada się w efektownym zwolnieniu na dziesiątki odłamków, ciała pasażerów wzbijają się w powietrze, jakby niewzruszone grawitacją, a samochodzik-zabawka nieruchomieje na desce rozdzielczej. Tragedia uwieczniona na taśmie.
19.08.2010 10:02
O ile jednak sekwencja otwierająca jest ciekawym zwiastunem półonirycznej otoczki całego filmu, to już pierwszy fabularny zakręt okazuje się prowadzić ku drodze dobrze nam znanej. "Wyspa zaginionych" pozostaje niewolnikiem gatunkowego folkloru, który od początku do końca rozdaje nam karty. Znaczone, trzeba dodać. Znów mamy więc do czynienia z zaginionym dzieckiem, ale fabuła miast podążać ścieżkami wyznaczonymi przez "Bezimiennych" Jaume Balaguero czy "Sierociniec" Juana A. Bayony, kieruje się raczej w stronę fantastycznej wersji hollywoodzkiego "Planu lotu". A zatem: bieganina, histeria i banał na dokładkę.
Ibanez historię matki szukającej zaginionego syna traktuje niczym uporczywy dodatek, którym przyszło mu wspomagać oprawę wizualną. Bo choć stylowa, półgotycka konstrukcja wszelkich nadnaturalnych sekwencji robi wrażenie, to ich zasadność jest dalece wątpliwa. Ot, Maria (w tej roli urodziwa Elena Anaya, przynajmniej jest na czym oko zawiesić) zasypia lub miewa omamy, ale najczęściej zwyczajnie błądzi w poszukiwaniu dziecka, które - żeby było zabawnie - ulotniło się właśnie, gdy ona sama była nieprzytomna. Quasi-psychologiczna układanka jest tu jednak zbyt przejrzysta, by udanie maskować przestoje pomiędzy teledyskowymi refleksami wizualnego sznytu.