"Nowe oblicze Greya", stare oblicze komercji. Bez walentynkowej premiery ten film by nie istniał
"Nowe oblicze Greya" zbliża się do kin wielkimi krokami, zapowiadając jedną z najgorętszych premier lutego. Pierwsza część rozgrzała widownię do czerwoności, przy drugim filmie nastąpiło ochłodzenie. Jak będzie tym razem?
Dla jednych grafomańska pomyłka, dla innych wciągająca literatura. Jeżeli ktoś nie opowiada się za jedną z tych opcji, zapewne stoi z boku i z niedowierzaniem patrzy na fenomen "Pięćdziesięciu twarzy Greya" i równie popularnych sequeli, które prędzej czy później musiały trafić na wielki ekran. I trafiły – z przewidywalnym skutkiem.
Filmy na motywach powieści E.L. James to synonimy dwóch zjawisk: sukcesu komercyjnego i porażki w oczach krytyków. 9 lutego do kin wchodzi "Nowe oblicze Greya" i chyba nikt nie zakłada, że zwieńczenie trylogii obierze zupełnie inny kierunek niż zmiażdżone przez recenzentów dwa poprzednie obrazy. Wszystkie zwiastuny i zapowiedzi sugerują, że będzie to kolejny film dla miłośniczek prozy E.L. James, którym do szczęścia wystarczy widok gołej klaty głównego bohatera i luksusowe scenerie. Można mieć jednak wątpliwość, czy zainteresowanie filmem przełoży się na kolejny spektakularny sukces w box office.
Kiedy w 2015 r. do kin trafiło "Pięćdziesiąt twarzy Greya", było do przewidzenia, że film będzie kasowym hitem. Niezmiernie popularny materiał źródłowy w połączeniu z idealnie dobraną datą premiery przełożył się na wynik, którego mogą pozazdrościć największe wakacyjne blockbustery. Podczas gdy recenzenci mnożyli niepochlebne opinie (średnia ocen na Rotten Tomatoes wyniosła 25 proc.), kina pękały w szwach, a zyski ze sprzedaży biletów przekroczyły 571 mln dol. Duża w tym zasługa wspomnianej daty premiery, gdyż pierwszy "Grey" trafił do kin kilka dni przed Walentynkami. W Polsce premiera przypadła na piątek 13 lutego, więc sobotni seans był dla wielu idealnym sposobem na spędzenie dnia zakochanych. Efekt – "Pięćdziesiąt twarzy Greya" zaliczyły najlepszy weekend otwarcia w polskich kinach po 1989 r., przyciągając ponad 834 tys. Polaków.
Na powtórkę z rozrywki, czyli "Ciemniejszą stronę Greya", fanki musiały czekać 2 lata. Sam Taylor-Johnson, która wyreżyserowała pierwszą część, ustąpiła miejsca Jamesowi Foleyowi. Reżyserka tłumaczyła, że nie mogła się dogadać z E.L. James i gdyby wiedziała, jak przebiegnie jej przygoda z ekranizacją, nie podjęłaby się tej pracy. Zapewniła również, że nie ma zamiaru oglądać kontynuacji.
Jak widać po wyniku w box office, nie tylko ona straciła zainteresowanie marką. "Ciemniejsza strona Greya", również debiutująca kilka dni przed Walentynkami (w Polsce 10 lutego), zarobiła 381 mln dol. Biorąc pod uwagę wysokość budżetu (55 mln dol.) to w dalszym ciągu fenomenalny wynik, który jednak blednie w zestawieniu z rekordem poprzedniego filmu.
Recenzenci znowu nie pomogli przyciągnąć do kin przypadkowych widzów, którzy nie znali książki lub nie oglądali poprzedniej części. Fanki po raz kolejny zignorowały miażdżącą krytykę "popisów" Dakoty Johnson i Jamie'ego Dornana – średnia ocen "Ciemniejszej strony Greya" wynosi żałosne 10 proc.
- Pamiętając katusze, które musiałem wycierpieć na premierowym, północnym seansie "Greya" dwa lata wcześniej, zaopatrzyłem się w naładowany kofeiną importowany z Brazylii napój o wdzięcznej nazwie "Guaraná Jesus". Ku mojemu zdziwieniu, spora część głównie żeńskiej widowni pokazu przedpremierowego wzięła ze sobą napoje wyskokowe. "Nie zginął duch w narodzie", pomyślałem sobie zrazu. I tylko niekontrolowane salwy śmiechu podczas seansu pozwoliły mi trzymać oko na wodzy do końca, kiedy stymulujące działanie "Jesusa" przestało już działać - pisał w recenzji "Ciemniejszej strony Greya" (ocena 2/10) Jacek Dziduszko, który podobnie jak wielu innych krytyków, nazwał kontynuację "jeszcze większą katastrofą".
Tendencja spadkowa, zarówno pod względem oglądalności jak i ocen, jest zauważalna gołym okiem. Ale czy ma to jakiekolwiek znaczenie w kontekście zbliżającej się premiery "Nowego oblicza Greya"? Można złośliwie stwierdzić, że pod względem scenariusza czy gry aktorskiej gorzej być nie może. Sprzedaż biletów może być jeszcze niższa, choć nikt się nie spodziewa drastycznego spadku, który sprawi, że wytwórnia zacznie liczyć straty. Zwiastuny "Nowego oblicza Greya" z oficjalnego kanału na YouTube zaliczyły kilkadziesiąt mln odsłon, do tego dochodzi świetnie pomyślana kampania reklamowa z udziałem gwiazd muzyki - występująca w filmie Rita Ora nagrała przebojowy kawałek promujący "Nowe oblicze Greya" (26 mln odsłon w niespełna 2 tygodnie). Dodając do tego zbliżające się Walentynki, nie ma wątpliwości, że kolejny "Grey" znowu znajdzie się na liście lutowych przebojów. Choć mało prawdopodobne, by wspiął się na sam szczyt.
Już teraz rezerwując bilety na premierowy weekend trzeba się liczyć z ograniczonym wyborem dogodnych miejsc. Na fali popytu niektóre sieciowe kina organizują nocne maratony z całą trylogią – i tu również nie brakuje chętnych. Fanki Greya po prostu muszą zobaczyć finał historii, którą znają na pamięć. Tak samo było kilka lat temu ze "Zmierzchem", tak samo będzie w przyszłości z innym bestsellerem przełożonym na język filmu, w którym wytwórnie i specjaliści od marketingu dostrzegą kurę znoszącą złote jajka. Niezbyt mądrą, ale ważne, że płodną.