"Król Lew": film, którego nikt nie potrzebuje, a który obejrzy każdy
Widzieliśmy nowego, uwspółcześnionego "Króla Lwa". To, co w nim najlepsze, pochodzi z oryginalnej wersji. Zatem czy potrzebowaliśmy tego filmu? Wcale. Ale oglądanie go to czysta przyjemność.
12.07.2019 | aktual.: 12.07.2019 14:43
Należę do tego pokolenia, które miłości do kina uczyło się na "Królu lwie". Pokochałam ten film jako dziecko i nigdy nie potrzebowałam nowszego, lepszego wydania – nawet gdy moja kaseta VHS była już tak zjechana, że przez pół filmu oglądałam drżący obraz poprzecinany pasami. Po seansie najnowszej wersji, nadal uważam, że jej nie potrzebuję. Co nie oznacza, że nie podobała mi się ta sentymentalna podróż zaserwowana przez Disneya.
"Król Lew" w wersji live-action to dokładnie ta sama historia, którą po raz pierwszy zobaczyliśmy w 1994 r. Nie tylko fabuła jest odwzorowana 1:1. Powtarzają się również dialogi i… gesty. To w zasadzie wierna kopia oryginału.
Twórcy nowej wersji nie kombinowali też z piosenkami. I bardzo dobrze, bo stanowiły one jedną z najmocniejszych stron oryginału. Na pokazie prasowym pokazano nam polską wersję filmu, która w warstwie muzycznej niewiele różniła się od oryginału. Dodano jedną piosenkę, nieco rozbudowano inną – ale aranżacje pozostały podobne, bez przesadnego uwspółcześniania. Dzięki temu znowu łapią za gardło i nie chcą wyjść z głowy.
W polskiej wersji językowej odświeżono nieco dialogi. Dzięki temu duet Timon (Maciej Stuhr) i Pumba (Michał Piela) znowu jest przezabawny. Troszkę przyzwyczaiłam się do niskiego głosu Pumby, który w nowej wersji jest nieco wyższy. Słychać to szczególnie w piosenkach. Ale poza tym polscy tłumacze i aktorzy jak zwykle stanęli na wysokości zadania.
Co zatem jest innego w nowym "Królu Lwie"? Te słynne efekty CGI. Twórcy filmu dołożyli wszelkich starań, by strona wizualna filmu robiła wrażenie. Nie ma tu błędów – każdy mięsień pod skórą zwierząt, każdy włos i każde źdźbło trawy zostało dopracowane. A całość składa się na przepiękny, realistyczny obraz. Problem pojawia się natomiast, gdy przychodzi do pokazywania emocji na pyskach zwierząt.
O ile w oryginalnej wersji zadziałały wielkie oczy i przerysowana mimika, o tyle tutaj z takich chwytów trzeba było zrezygnować. Trudno byłoby pogodzić z nimi realistyczny wygląd zwierząt. Czy oznacza to, że film nie działa tak dobrze jak jego pierwsza wersja? Tutaj zdania będą podzielone. Niektórzy koledzy po fachu ocierali ukradkiem łzy na bardziej wzruszających scenach. Ja nie miałam takiej potrzeby.
Nowy "Król Lew" wygląda tak, jakby Disney przede wszystkim chciał popisać się umiejętnościami wykorzystania CGI. Film pewnie odniesie sukces kinowy i pewnie zyska rzesze młodych fanów. Oczywiście twórcy grają na sentymentach rodziców, którzy będą chcieli pokazać pociechom swój ulubiony film z dzieciństwa. Tylko czy była potrzeba robienia tego filmu od nowa? Oczywiście, że nie. Ale przecież to wspaniała historia. I tak jak w dzieciństwie wracałam do niej mnóstwo razy, nie mam nic przeciwko temu, by teraz ktoś mi ją opowiedział ponownie, w nieco inny sposób.