Pieniądz nie śpi
W pojedynku Charles Ferguson – Oliver Stone, wynik 2:0. Żadnego z panów nikt na ring nie wzywał, ale rękawic wcale nie muszą zakładać. Poruszając te same tematy, chcąc nie chcąc, konfrontują się. Ich filmy, a raczej język i podejście do podejmowanej problematyki, mówią same za siebie.
09.03.2011 17:22
Runda pierwsza: krytyka bushowskiej administracji i jej polityki zagranicznej. Stone kręci biografię niesławnego prezydenta, zatytułowaną po prostu „W.”,
Ferguson stawia na swą reporterską dociekliwość i realizuje (u nas przegapione, a nominowane m.in. do Oscara) „Bez końca”. Runda druga: przyczyny i skutki kryzysu gospodarczego. Stone odświeża jeden z największych swoich hitów, „Wall Street”, Ferguson korzysta z doświadczeń przy poprzednim, debiutanckim (!) filmie, i raz jeszcze kręci dokument, „Inside Job”. Efekt? Miałki hollywoodyzm kontra rzetelne dziennikarstwo, fikcja zderzona z faktami.
Dziś nie ma już wątpliwości. Ferguson wyrósł właśnie na pierwszego (filmowego) archiwistę i dekonspiratora najnowszej historii Ameryki. Zastąpił w tej roli samego Stone’a, który od kilku lat boleśnie udowadnia nam, że właściwy zakres jego kompetencji to lata 60.-80. Obecnej rzeczywistości, tej po 11 września i wojnie w Iraku, wyraźnie nie ogarnia.
Nic dziwnego. Jakież są jego doświadczenia? Jest weteranem wojny w Wietnamie, spadkobiercą wyniszczającej polityki Nixona, człowiekiem skrzywdzonym i, co parokrotnie udowodnił, pamiętliwym. Jego kino napędzane jest tyleż potrzebą uświadamiania mas, co ich zabawienia. A prywatnie – zemsty. Ferguson ma kwalifikacje zgoła inne. Jest politologiem. Przez wiele lat pracował w Brookings Institution, wspierającej amerykańską demokrację i ekonomię organizacji non-profit. Jest przedsiębiorcą i specjalistą od technologii, w 1996 roku sprzedał swoją wartą 133 miliony dolarów firmę Microsoftowi. Napisał dwie książki, jedną tytułując „Wysokie stawki, żadnych jeńców: Opowieść o chciwości i chwale w świecie Internetu”. Słowem, właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Paradoks sytuacji polega na tym, że w 1987 roku to właśnie Stone… przewidział przyszłość. Kręcąc pierwszą część „Wall Street”, sportretował chciwych i bezdusznych finansistów, którzy dzisiaj okazują się być przyczyną niedawnego kryzysu ekonomicznego. Ale o tym kontynuacja jego hitu, która właśnie ukazała się w Polsce na dvd i blu-ray, nie mówi.
Tymczasem oglądając „Inside Job”, możemy mieć pewność, że mamy do czynienia ze szczerym, rzetelnie przeprowadzonym śledztwem, które podjęty problem prześwietli od A do Z. To rzadkość w dzisiejszym dokumencie. Nie ma tu dowcipkowania i efekciarskich manipulacji w stylu Michaela Moore’a, nie ma subiektywnego i w gruncie rzeczy bezcelowego jątrzenia a’la Stone. Są tylko nagie fakty.
Ferguson ani razu nie pojawia się na ekranie. Nie musi. Jego reputacja go wyprzedza. Wielu z tych, którzy za kryzys ekonomiczny są odpowiedzialni, odmówiło występu przed kamerą. Ci, którzy się zdecydowali, pocą się niemiłosiernie, ciężko oddychają, proszą by na chwilę wyłączyć kamerę. Pytania są konkretne i bezlitosne. Oto cwaniacy finansjery i złodziejscy milionerzy mierzą się już nie z dociekliwym błaznem, a fachowcem, który doskonale zna ich machlojki. Jest się czego bać. A może jednak nie?
Na swego rodzaju kuriozum zakrawa fakt, że „Inside Job” pozostaje dziś jedynym, dobrze udokumentowanym zapisem przestępstw i krętactw, których dopuścił się amerykański system finansowy, doprowadzając tym samym światową gospodarkę do niespodziewanego załamania. Ferguson wymienia winnych, objaśnia ich metody, podaje niepodważalne fakty, powołuje się na fachowe analizy, ale całość wieńczy cierpką konkluzją: nikt inny tymi ogólnodostępnymi dowodami się nie zainteresował, nikt nie wprowadził ich na drogę sądową.
Co więcej, w tak kluczowym momencie, chwili kiedy świat podnosi się z kolan po zapaści, sprawcy całego zamieszania w najlepsze piastują swoje urzędy. Ameryko, otwórz oczy.