Poetycko-makabryczne arcydzieło
Najnowszy film von Triera pod każdym względem jest obrazem niezwykłym. Zawiera wszystkie elementy klasycznego horroru, daleko wykracza jednak poza jego schematyzm, wprowadzając filozoficzne rozważania na temat zła, drzemiącego w naturze i każdym człowieku.
Najbardziej kontrowersyjna jest fabuła, swoją droga jednak nie odbiegająca od akcji wielu horrorów. Dziwię się więc dlaczego wielu krytyków czy widzów oburzało się na to, co zobaczyli, skoro sam reżyser dokładnie powiedział, czym jest jego film; przytaczając jego słowa, nakręcił przecież „pornograficzny horror”. Kto zresztą oglądał wcześniej choćby „Idiotów”, nie powinien być zszokowany.
To, co najbardziej fascynuje w tym filmie, to jego wielowątkowość. Trzeba naprawdę geniuszu, by w krótkim filmie, w prostej formie powiedzieć tak wiele. Nie oczekujmy jednak, iż wszystko podane nam będzie wprost. Lars von Trier w każdym prawie swoim filmie każe nam samym zastanawiać się nie tylko nad sensem filmu, ale nad przedstawianymi przez niego kwestiami.
Przez cały film przejawiają się rozmaite pytania i problemy. Głowni bohaterowie, a z nimi razem widzowie zastanawiają się nad pojęciem zła. Skąd biorą się w człowieku uczucia nienawiści, gniewu, skłonności do makabrycznych czynów? Czy natura człowieka jest zła? Czy drzemie ono w Nas, przebudzając się w ekstremalnych sytuacjach, na skutek głębokich przeżyć, strachu, rozpaczy, bólu?
Film opowiada o małżeństwie, które po starcie dziecka próbuje pogodzić się z bólem. W ramach terapii udają się do samotnego domku w lesie, by tam zmierzyć się z własnym strachem. Jednak na miejscu zaczyna się z nimi dziać coś dziwnego. Główna bohaterka odkrywa w swojej naturze czyste zło. Opanowuje ją ono coraz mocniej, a ona sama zacznie robić rzeczy, o które sama by się nigdy nie posądzała. W stanie jakiegoś potwornego transu zaczyny krzywdzić swojego męża i siebie samą. Dowiadujemy się też, że już wcześniej zdolna była krzywdzić swoje własne dziecko.
W „Antychryście” występuje w zasadzie tylko dwójka bohaterów, przez co relacje między nimi mają szerszy, nie tylko indywidualny charakter – są symbolem każdego mężczyzny i każdej kobiety. Między nimi rodzą się najrozmaitsze uczucia – od miłości, przez poczucie winy i wzajemne oskarżenia aż po nienawiść. Oni sami popadają z jednej skrajności w drugą, co prowadzi ich do koszmaru. Ale film idzie jeszcze dalej – poprzez pracę głównej bohaterki mamy wgląd w kolejny, bardzo ważny nie tylko dla fabuły wątek – motyw procesów czarownic i wielu krzywd, jakich doznały kobiety od mężczyzn na przestrzeni wieków.
Przedstawiona jest nam bardzo niewygodna prawda o relacjach między naszymi płciami – w naszych stosunkach obok m. in. wzajemnego zrozumienia, wspólnego szczęścia, bliskości, intymności i seksu pojawia się też nienawiść, krzywda, sadyzm i zbrodnia. To wszystko dzieje się przecież między głównymi bohaterami. Kobieta mści się na swoim mężu, który nie potrafi jej zrozumieć, mści się również za całe zło, wyrządzone wszystkim kobietom, mści się w końcu także i na sobie, na własnym ciele, obwiniając siebie o śmierć dziecka.
Wszystko to rozgrywa się w baśniowym, mistycznym krajobrazie lasu. Ale gdzieś tam, w jego głębi czai się zło. Intrygujące jest to, że uwidacznia się, wychodzi z ukrycia dopiero, gdy pojawia się w nim człowiek. Nawet przyroda nie jest wolna od tej walki dobra ze złem. A czym jest tytułowy Antychryst? Wcieleniem zła, siłą natury? A może po prostu jakąś częścią każdej żywej istoty zdolnej do prymitywnych choćby uczuć?
Jest to film bardzo ciężki w odbiorze i nieprzyjemny, a jego wymowa chyba bardzo trudna do przyjęcia i zaakceptowania. Lepiej może byłoby nie próbować go zrozumieć. Lars von Trier „dokopuje“ się przecież do samych źródeł zła, doszukując się korzeni wszystkich okropności, jakie jest w stanie uczynić człowiek, w nim samym, w jego psychice.