Polskie kina wracają do życia. Jak się odnajdą w nowej rzeczywistości?
Do kin wróciło życie. Po niemal pięciu miesiącach zastoju. Najpierw całkowitego wynikającego z nakazu zamknięcia obiektów, a potem częściowego, choć niemniej paraliżującego przemysł kinowy. Oczywiście, nie można jeszcze powiedzieć, że kina tętnią życiem, ale niemoc została przełamana.
Podczas minionego weekendu frekwencja w polskich kinach sięgnęła 104 tys. widzów. I to jest już wynik, który zbliża nas do normalności. W poprzednich siedmiu tygodniach, czyli od momentu zniesienia lockdownu sytuacja w kinach była wręcz dramatyczna. Sale świeciły pustkami, z braku widzów seanse były odwoływane jeden po drugim, a frekwencja zamiast sukcesywnie z tygodnia na tydzień rosnąć (choćby w niewielkim stopniu), sinusoidalnie "szurała po dnie". Jej największy pik to niespełna 40 tys. widzów uzyskany w czasie drugiego weekendu lipca. Porównując do tych "osiągnięć" można pomyśleć, że frekwencja w kinach nam wystrzeliła. Jest w tym trochę prawdy, choć to raczej przebudzenie się z letargu niż powrót do szczytowej formy.
W ubiegłym sezonie, w czasie analogicznego, trzydziestego weekendu roku zostało sprzedanych 433 tysiące biletów. Można założyć, że na razie udało się odzyskać około 20 proc. widowni z poprzednich lat. Droga do normalności jeszcze więc daleka. Niemniej przed tygodniem wskaźnik ten nie sięgał nawet 5 proc.
Wpływ na przerwanie impasu miały dwa czynniki
Po pierwsze, w końcu otworzyły się kina sieci Cinema City. Jeden z największych operatorów kin w Europie w naszym kraju posiada 35 obiektów i około 30 proc. rynku. W minionym tygodniu swoją działalność wznowiło także kilkanaście multipleksów Multikina. Tym sposobem infrastruktura kin wielosalowych w Polsce niemal w całości została reaktywowana.
Przypomnijmy, że przed trzema tygodniami filmy zaczął wyświetlać największy operator w naszym kraju Helios (49 lokalizacji), jeszcze wcześniej wystartowały mniejsze sieci, jak Cinema 3D czy GO!KINO. Kina studyjne i jednosalowe w większości zaczęły przyjmować widzów już na początku czerwca. Spośród dużych obiektów wciąż zamknięte pozostaje jedynie kilka multipleksów Multikina (m.in. w Koszalinie, Rzeszowie czy w Sopocie).
Po drugie, w końcu pojawił się w kinach atrakcyjny premierowy tytuł. Tym premierowym filmem jest bowiem animacja "Scooby-Doo!". Co ciekawe, tytuł ten nie był realizowany z myślą o dystrybucji kinowej (co niestety widać, zwłaszcza od strony technicznej). W Stanach Zjednoczonych od razu trafić miał do sklepów oraz internetu (VOD). I tak też się w maju stało. Wytwórnia Warner Bros. spostrzegła jednak, że w azjatyckich oraz europejskich krajach kina wznowią swoją działalność znacznie wcześniej niż w Ameryce i nie będą miały czego wyświetlać.
Atrakcyjną może więc stać się każda nowość. Tym sposobem "Scooby-Doo!" już od ponad dwóch tygodni nieźle radzi sobie np. we Francji i Holandii, a podczas minionego weekendu zanotował także bardzo dobre otwarcie w Polsce. W ciągu trzech pierwszych dni wyświetlania animację obejrzało ponad 60 tys. osób. Śmiem twierdzić, że w czasach sprzed pandemii nie uzyskałaby lepszego wyniku…
Sukces "Scooby-Doo" skłania do twierdzenia, że polscy widzowie są już gotowi (przynajmniej w jakiejś części…ciekawe jakiej?) powrócić na sale kinowe. Animacja była oczywiście przetarciem głównie dla dziecięcej widowni. Na sprawdzian dla dorosłych widzów będziemy musieli jeszcze poczekać. Być może miesiąc, do momentu premiery produkcji science-fiction Christophera Nolana "Tenet", która w Polsce została zaplanowana na 26 sierpnia.