Pośrednik© East News | AXELLE/BAUER-GRIFFIN/East News

Pośrednik

Artur Zaborski

Przeżyłem w "Grze o Tron" tak długo, bo nawet własnej rodzinie nie zdradziłem, co będzie dalej – mówi Liam Cunningham. W serialu, którego ostatni sezon rusza 14 kwietnia, gra przemytnika i stratega Davosa Seawortha.

Artur Zaborski: Gratuluję dożycia finału "Gry o tron"!

Liam Cunningham: Dziękuję i jako aktor, i jako człowiek! (śmiech)

Stresowała cię lektura scenariusza? Bałeś się, jak długo Davos Seaworth jeszcze pociągnie?

Ja sobie z tymi emocjami jakoś radziłem, ale moja córka była zdenerwowana przed projekcją każdego nowego odcinka. Nigdy nie zdradzałem mojej rodzinie, co się wydarzyło na planie, bo w moim domu wszyscy jesteśmy fanami serialu. Siadamy razem na kanapie i oglądamy w napięciu kolejne epizody. Córka za każdym razem naprawdę niepokoiła się, czy jej tata dociągnie do napisów końcowych. Było to dla niej wyjątkowo ważne. Zobaczymy, co powie po ósmym sezonie! (śmiech)

Krwawa "Gra o tron" to rodzinny serial?

To przede wszystkim epicka opowieść, która spełnia dziś rolę dawnej literatury. Przepastne, wielotomowe, wielowątkowe historie, w których kiedyś zaczytywaliśmy się, dziś wspólnie oglądamy. Dawniej było tak, że książki czytało się w jakimś wieku - na przykład po legendy arturiańskie sięgali nastolatkowie. I tak co pokolenie. Spektakularne seriale to w kulturze coś nowego, więc obcuje z nimi kilka pokoleń jednocześnie. Jestem ciekawy, czy - dajmy na to - za 30 lat będzie tak, że "Grę o tron" będzie się oglądało pokoleniowo, w jakimś wieku, czy jednak pęd za nowością sprawi, że nie będziemy wracać do kultowych seriali.

Warto będzie wracać?

Do "Gry o tron" tak - choćby dla pięknego języka.

Jedna z recenzentek pisała, że tobie można dać do czytania książkę telefoniczną, a i tak będzie brzmieć w twoich ustach jak wysokiej klasy literatura.

Kiedy zdawałem do szkoły aktorskiej, wygłosiłem monolog Marlona Brando z "Czasu Apokalipsy" Coppoli. Miałem film na taśmie VHS. Spisałem dokładnie mowę Brando, z zaznaczeniem pauz na oddechy. Przed komisją odtworzyłem ją z podobną emfazą i dostałem się. Język był dla mnie zawsze bardzo ważny, a jego jakość w "Grze o tron" jest jednym z czynników, dla których tak mocno zaangażowałem się w ten projekt.

Wspomniałeś o trzymaniu języka za zębami, gdy rodzina pytała cię o to, co wydarzy się w serialu. Dużo ludzi próbowało z ciebie wydobyć informacje na ten temat?

Kilka razy w pubach zdarzyło się, że gdy ktoś mnie rozpoznał, chciał postawić mi piwo, a potem kolejne, byle doprowadzić mnie do stanu, w którym puszczę parę i zdradzę jakiś wyjątkowej wagi spoiler. Dzielnie opierałem się atakom, co też umożliwiło mi dotrwanie do końca produkcji.

Wyleciałbyś z planu, gdybyś puścił parę?

Wierz mi, nikt nie chciałby złamać warunków umowy, którą podpisałem, kiedy dołączałem do serialu w drugim sezonie.

Na bazie umowy można było domyślić się, kiedy twój bohater zostanie uśmiercony?

Nie było szans. Była tak skonstruowana, że musiałem być dostępny, w razie kręcenia kolejnego sezonu. To scenarzyści decydowali, kiedy następuje koniec, Aktorzy wcielający się w uśmiercanych bohaterów przeżywali taki sam szok, jak widzowie.

Na drugi, trzeci i każdy kolejny sezon czekaliśmy zazwyczaj kilka miesięcy. Dlaczego tym razem było inaczej?

Finał musiał być na tyle spektakularny, żebyśmy mieli pewność, że zapisze się w pamięci widzów i w historii telewizji. Wiem, że to nie brzmi skromnie, ale naprawdę dokładaliśmy wszelkich starań, żeby osiągnąć najlepszą jakość. Normalnie pracowaliśmy przez pół roku nad dziesięcioma odcinkami. Tym razem sześć epizodów kręciliśmy przez niemal rok. Wszyscy mieliśmy ogromne wymagania i oczekiwania, ale po takim czasie brakowało nam do naszej pracy dystansu. Nasze wątpliwości, czy daliśmy radę, rozstrzygnął szef HBO, który zobaczył finałowy sezon dwukrotnie. Po seansie powiedział, ze czuł się, jakby oglądał sześć filmów.

Kręciliście tak długo przez wzgląd na użycie efektów specjalnych?

Zaskoczę cię, bo staraliśmy się, żeby nie było ich więcej, niż w poprzednich sezonach. W "Grze o tron" zawsze najważniejsza była opowiadana historia. Wiedzieliśmy, że jeśli nagle zmienimy formułę i zaproponujemy fanom popis komputerowych efektów, poczują się oszukani. Najwięcej czasu zabrało nie rzeźbienie w formie, tylko dopracowywanie najdrobniejszych szczegółów scenariusza. Chcieliśmy, żeby to on zachwycał najbardziej i określał jakość naszej produkcji.

Czułeś presję wzmożonych oczekiwań? Nie obawiałeś się, czy dasz sobie radę?

Tylko jednej rzeczy się boję jako aktor.

Jakiej?

Nudy. W przypadku "Gry o tron" o tej nie mogło być mowy, więc byłem pewny, że wspólnymi siłami stawimy czoła wszelkim przeciwnościom.

Opowiedz, jak się czułeś, kiedy w twoje ręce wpadł scenariusz finałowego sezonu?

Kiedy pierwszy raz czytałem scenariusz, nie skupiałem się za bardzo na historii, tylko na warstwie emocjonalnej między bohaterami. Czułem się wtedy, jak w czasie projekcji oscarowego filmu "Free Solo" - pociłem się tak, że nie było na moim ciele skrawka ubrania, który nie byłby przemoczony.

Jak mogła nie interesować cię historia?

Interesowała! Byłem bardzo ciekawy, co się stanie. Ale nawet kiedy próbowałem być skupionym na rozwiązaniach fabularnych, to i tak największe emocje wzbudzał we mnie element ludzki tej historii. Byłem urzeczony tym, że twórcy nie skoncentrowali się na tym, żeby widzom szczęka opadła na podłogę z powodu niesamowitości, które się dzieją, tylko położyli ciężar na warstwę emocjonalną. Cieszyłem się, że mimo całej fantastycznej oprawy staramy się coś powiedzieć także o kondycji człowieka.

Co o niej mówicie?

W serialu możemy zobaczyć, jak wyglądają zachowania ludzi, kiedy nie postępują według żadnego protokołu. W tego typu historiach łatwo przekonujesz się, że kiedy grasz według ustalonych zasad, obowiązuje cię biurokratyczne podejście, o wiele łatwiej zrzec się za coś odpowiedzialności. Zawsze znajdzie się kruczek, który pozwoli ci powiedzieć: "To nie leży w gestii moich praw/obowiązków/kompetencji". W naszym świecie walka, która się toczy, zmusza bohaterów do brania odpowiedzialności za to, co dzieje się w ich otoczeniu. Szalenie interesujące było oglądać, jak sobie z nią radzą i do czego ona ich prowadzi.

No ale co to mówi o kondycji człowieka?

Że branie odpowiedzialności i uciekanie od odpowiedzialności to część natury ludzkiej, która nie zmieni się niezależnie od tego, w jakich czasach żyjemy i z jakich rozmiarów problemami się mierzymy. Niedawno zagrałem w serialu National Geographic "Hot Zone" [w Polsce od 27 maja - przyp. AZ], w którym odtwarzamy wydarzenia z końcówki lat 80., kiedy w Waszyngtonie natrafiono na wirusa Eboli przetransportowanego z Afryki. Gdyby nie złamanie protokołu przez bohaterkę, wtedy najprawdopodobniej doszłoby do globalnej epidemii. Tylko dzięki temu, że ona wzięła odpowiedzialność za swoje odkrycie i postawiła się tym, którzy posługują się kodeksami, żeby uciec od odpowiedzialności, nasz świat wygląda dziś tak, jak wygląda. Dzięki "Grze o tron" możemy to lepiej zrozumieć.

"Hot Zone" powtórzy sukces "Gry o tron"?

Nie ma takich ambicji. To skromny serial, który kręciliśmy w Afryce. Ucieszył mnie powrót na ten kontynent, bo jako dwudziestoparolatek się tam przeprowadziłem. Doskonale pamiętam moment, kiedy pierwszy raz w życiu wsiadam do samolotu. Niesamowite przeżycie!

Dlaczego opuściłeś Wielką Brytanię?

Dostałem kontrakt w Zimbabwe, gdzie wyjechałem na trzy i pół roku. Pracowałem tam przy elektryfikacji. Sprawa była strasznie skomplikowana, bo chciałem zabrać moją dziewczynę ze sobą, co okazało się niemożliwe, bo odmówiono jej wizy. Nie było innego wyjścia i musieliśmy się pobrać, bo byłem tak szaleńczo zakochany, że nie wyobrażałem sobie, że mogę wytrzymać bez niej. No i polecieliśmy. Dziś śmiejemy się, że mieliśmy ponad trzyletni miesiąc miodowy! Jesteśmy ze sobą już 35 lat.

To w Afryce poczułeś zew aktorstwa?

Długo po powrocie na Wyspy. Po prostu przyszedł taki moment, że nie wyobrażałem sobie, że mogę dalej pracować jako elektryk. Chciałem czegoś nowego, co pozwoli mi realizować się na innych płaszczyznach. Wymyśliłem sobie aktorstwo, bo tak jak mówiłem, zawsze miałem ciągoty do języka. Kiedy moja żona o tym usłyszała, zareagowała z uśmiechem, choć spodziewałem się raczej krytyki. Wsparła mnie w moich działaniach i proszę - dziś rozmawiamy sobie o moim udziale w "Grze o tron". Ciekawe, co by na to powiedział ten dwudziestoparoletni Liam Cunningham w Afryce! (śmiech)

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (77)