Powrócił, aby się mścić. Zapłacił wysoką cenę za romans z białą kobietą
"Candyman" Bernarda Rose'a to jeden z najsłynniejszych horrorów lat 90. Nie tylko z powodu bardzo dobrych recenzji i komercyjnego sukcesu. Film poruszał bowiem temat przemocy na tle rasowym, który w kinie rozrywkowym w tamtych czasach był omijany szerokim łukiem. Nic dziwnego, że sequel produkcji również cieszy się zainteresowaniem widzów.
Geneza miejskiej legendy o czarnoskórym potępieńcu sięga XIX wieku i tragicznej historii Daniela Robitaillle'a. Mężczyzna był potomkiem niewolników, ale pochodził z bogatej rodziny, która zapewniła mu wykształcenie i wysoką (na miarę tamtych czasów) pozycję społeczną. Sławę zdobył dzięki wspaniałym portretom, które malował na zlecenie najbardziej wpływowych ludzi w Chicago. Jego ostatnim dziełem był portret pięknej Helen, córki wielce zamożnego właściciela ziemskiego.
Pomiędzy malarzem a jego modelką zrodziło się uczucie, które wkrótce przeobraziło się w intymną relację. Romans pomiędzy czarnoskórym mężczyzną a białą kobietą sprowadził na artystę gniew całego miasta. Kara była okrutna. Zardzewiałym nożem odcięto dłoń, którą malował obrazy i zastąpiono ją hakiem, zaś ciało wysmarowano miodem, aby pszczoły przyniosły mu śmierć w męczarniach.
Co ciekawe, choć Daniel Robitaillle był postacią tragiczną, w masowej wyobraźni przetrwał jako Candyman - potępieniec, demon, potwór, który pięciokrotnie wywołany w brutalny sposób zabija niewinne osoby za pomocą haka sterczącego z ręki. I tu kryje się cała przewrotność filmu. Demaskuje on bowiem paradoks powstawania niektórych legend, które ofiary przerażających historii przekształcają w żądnych ślepej zemsty morderców.
Candyman jest postacią fikcyjną, wymyśloną przez pisarza horrorów i dark fantasy Clive'a Barkera. Jednak to nie autor popularnych książek nadał mu ten tragiczny charakter. W opowiadaniu pt. "Zakazany" nie dowiemy się nic o rasie, pochodzeniu czy historii życia bohatera. Wszystkie te niuanse, dzięki którym film stał się pozycją kultową, wymyślił Tony Todd, aktor, który wcielił się w postać Candymana.
"Candyman" Bernarda Rose'a miał premierą w 1992 roku. Niezależna produkcja wytwórni TriStar znakomicie sprzedała się w kinach i została okrzyknięta jednym z najlepszych horrorów tamtych lat. Zgodnie z hollywoodzką tradycją wkrótce pojawiły się dwie kontynuacje filmu. Oczywiście dużo słabsze od oryginału.
Fabuła najnowszego "Candymana" stanowi bezpośrednią kontynuację pierwszej części. Miejscem akcji jest świat sztuki współczesnej. Główną postacią filmu jest młody artysta, który wprowadza się do luksusowego loftu w Cabrini-Green. Kiedyś była to biedna i niebezpieczna dzielnica. Nie wszystko się jednak zmieniło. Złe duchy pozostały.
Pozostał także Tony Todd. Aktor po raz czwarty wcielił się w postać Candymana. Scenarzystą i współproducentem został Jordan Peele, który za sprawą horroru "Uciekaj!" podbił Hollywood. Twórca został nominowany w 2018 r. do Oscara za najlepszy film, reżyserię oraz scenariusz oryginalny. Zwyciężył w tej ostatniej kategorii. Rok później otrzymał nominację za produkcję filmu "Czarne bractwo. BlacKkKlansman". Można więc stwierdzić, że Peele stał się specjalistą od trudnych tematów związanych z rasizmem w Ameryce. Wielce ciekawym, bo kwestie te porusza w gatunkach filmowych, które z pozoru nie bardzo się do tego nadają - horror, komedia sensacyjna.
Praca Jordana Peele oraz pozostałych twórców filmu została doceniona. Na portalu Rottentomatoes "Candyman" otrzymał 85 proc. pozytywnych ocen, natomiast w kinach podczas premierowego weekendu zarobił w Stanach 22,4 mln dol. To bardzo dobry wynik dla produkcji, której budżet wyniósł 25 mln dol. Dla porównania największy przebój ostatnich tygodni "Free Guy" (budżet 100 – 125 mln dol.) zebrał na starcie niewiele więcej pieniędzy (otwarcie – 28,4 mln dol.).
"Candyman" od 27 sierpnia wyświetlany jest także w polskich kinach.