Powrócił po 40 latach. Seanse wyprzedane. Zabrakło biletów
16 marca 1982 r. w Madrycie miał premierę "Conan Barbarzyńca". Film stał się przepustką do wielkiej kariery dla Arnolda Schwarzeneggera, ale także produkcją, która uważana jest za niedościgniony wzór filmowego świata fantasy (może do czasu "Władcy Pierścieni" Petera Jacksona). Jak się okazuje, po 40 latach Conan wciąż ma wielu fanów.
Niestety "Conan Barbarzyńca" powrócił tylko do amerykańskich kin. W tym tygodniu stał się przebojem podczas specjalnych pokazów zorganizowanych z okazji (trochę spóźnionej – w Stanach obraz zadebiutował 14 maja 1982 r.) 40. rocznicy premiery filmu. W mediach społecznościowych miłośnicy przygód wojownika z Cymerii oraz produkcji z gatunku fantasy zachęcali fanów do skorzystania z okazji i obejrzenia kultowego filmu Johna Miliusa na dużym ekranie. Jak się okazało, skutecznie. Organizator pokazów poinformował, że 12 i 13 grudnia wszystkie seanse "Conana Barbarzyńcy" zostały wyprzedane do ostatniego biletu.
Można tylko żałować, że w Polsce tego typu rocznicowe pokazy głośnych filmów sprzed lat są tak rzadko organizowane. Choć nie tak dawno reżyserska wersja "Łowcy androidów" z 1982 r. cieszyła się u nas dużą popularnością. Owszem, film zawsze można sobie obejrzeć w domu, ale seans na dużym ekranie to jednak zawsze coś wyjątkowego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Conan Barbarzyńca" (1982) - zwiastun filmu.
Przypomnijmy, że Conan zrodził się w wyobraźni pisarza Roberta E. Howarda niemal sto lat temu. Po raz pierwszy barbarzyńca z Cymerii pojawił się w grudniowym wydaniu miesięcznika "Weird Tales" w 1932 r., w opowiadaniu "The Phoenix of the Sword".
Zainteresowanie czytelników Conanem było tak duże, że Howard w ciągu zaledwie czterech lat (pisarz zmarł w 1936 r.) stworzył 17 opowieści z tym bohaterem. Nie były to wybitne działa literatury popularnej, ale miały swój wyjątkowy urok i rozmach. W krótkim czasie Howard zbudował oryginalne tło wydarzeń, świat fantasy sprzed 12 tys. lat.
Po śmierci pisarza Conan wciąż się odradzał w książkach i komiksach innych twórców. Potężną, muskularną postać wojownika z Cymerii utrwalił albo nawet zdefiniował znakomity amerykański rysownik Frank Frazetta. Stąd już było tylko krok od filmowego wcielenia bohatera.
"Conan Barbarzyńca" porządkował i ujmował w jedną całość życiorys Cymerianina. Autorzy scenariusza John Milius oraz Oliver Stone dopisali historię jego młodości, a także przedstawili motywy, jakie kierowały nim w późniejszym, awanturniczym życiu. Większość krytyków oraz widzowie byli zachwyceni wizją Johna Miliusa okraszoną wspaniałą muzyką Basila Poledourisa. Takiej filmowej epopei fantasy jeszcze w kinie nie było.
"Conan Barbarzyńca" podczas premierowego weekendu zarobił w Stanach więcej pieniędzy niż "Indiana Jones i poszukiwacze zaginionej Arki". Przez 40 lat od dnia premiery niewiele się zestarzał. Wręcz przeciwnie. Na tle pozbawionych polotu najnowszych produkcji fantasy czy też nowej wersji z Jasonem Momoą w głównej roli, wydaje się jeszcze bardziej cenny i wyjątkowy.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozkminiamy "1899" z Maciejem Musiałem, analizujemy "Zepsutą krew" na Disney+, a także polecamy (lub nie) "Kulawe konie", "Do ostatniej kości" i "Nie martw się, kochanie". Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.