Pseudoprodukcja za 11 mln zł. Wspominamy film "Stara baśń. Kiedy słońce było bogiem"
19 września 2003 r. do polskich kin trafiła "Stara baśń. Kiedy słońce było bogiem" Jerzego Hoffmana. Twórca monumentalnych widowisk pokroju "Ogniem i mieczem" wziął na warsztat kolejny klasyczny utwór literacki... i poległ. Bo choć ekranizacja "Starej baśni" była najczęściej oglądanym polskim filmem roku, to rekordowa widownia nie świadczy o wartości artystycznej czy rozrywkowej tej produkcji.
Początki "Starej baśni" Hoffmana nie były łatwe, bowiem film zaliczył bardzo słabiutki weekend otwarcia. Do kin wybrało się zaledwie 64 tys. widzów (dla porównania, "Wiedźmina" z 2001 r. obejrzało 180 tys. osób), ale wystarczyło poczekać na szkolne wycieczki, które znacząco podbiły oglądalność.
Do końca roku "Stara baśń" sprzedała 908 tys. biletów, stając się najpopularniejszym polskim filmem 2003. W tym samym okresie triumfy w kinach nad Wisłą święciły "Dwie wieże" Petera Jacksona.
Co nie zagrało w "Starej baśni"? Czy po 14 latach od premiery film Hoffmana przejawia jakąkolwiek wartość i czy powinno się go stawiać w jednym rzędzie (na z góry przegranej pozycji) z historycznymi widowiskami z Hollywood?
Dziś by to nie przeszło
14 lat później zorganizowane wycieczki szkolne mają niewielki wpływ na kształtowanie wyniku box office. To już nie te czasy, gdy wszystkie licea czy podstawówki szturmują sale kinowe, by obejrzeć ekranizację jakiejś lektury.
Można więc założyć, że dzisiaj "Stara baśń" Hoffmana nie miałaby żadnych szans na zwróceniu kosztów produkcji. Szczególnie, że już wtedy śmiano się z poziomu realizacji i niezrozumiałych decyzji scenarzysty.
Pseudoprodukcja
Dwa lata przed premierą "Starej baśni" widzowie naśmiewali się z podobnego stylistycznie "Wiedźmina" z Michałem Żebrowskim w roli głównej. Nie wiedzieli wówczas, że Hoffman pójdzie o krok dalej, dostarczając "wzorcową pseudoprodukcję". Film, w którym "wszystko jest o klasę biedniejsze, mniejsze niż u amerykańskich mistrzów w tej dziedzinie" - pisała nasza recenzentka. I nawet jeśli nie powinno się porównywać polskiego filmu do "Braveheart" czy "Gladiatora", to Hoffman sam jest sobie winien.
- Stoi kilkadziesiąt osób nad brzegiem jeziorka kaszubskiego i udaje tłumy, kamera wchodzi w sam środek walki, widzimy te obcinane głowy, ręce, brzuchy na wierzchu - i nic, całkowity brak wrażenia. Bo to jak Teatr Telewizji wygląda - punktowała recenzentka, kwitując:
- Polski reżyser próbując nam - mówiąc kolokwialnie - wcisnąć taki kit, sam się naraża na te odwołania. No i - co tu kryć – przegrywa.
Warstwa wizualno-estetyczna nie była jednak najgorszym elementem "Starej baśni"...
Co reżyser miał na myśli?
Oglądając film Hoffmana trudno było zrozumieć, o co chodzi? "Jest jakiś zły Popiel z jeszcze gorszą żoną, są jacyć Wikingowie, których pojawienie się w filmie niczego nie wzbogaca, ani nie wyjaśnia, są jakieś waśnie grodowe, jakieś kłotnie pomiędzy kmieciami, jakaś miłość - jedna, druga, wszystko to wymieszane, nieposkładane i właśnie po nic."
- Co ten film ma nam przekazać? Jakie jest jego przesłanie? Przecież to baśń - musi być w niej jakaś magia, jakiś morał. A tu nie ma nic. Że nie należy mordować może, no ale na to nie trzeba było wydać tych wszystkich milionów... - zastanawiała się recenzentka.
Przypomnijmy, że realizacja "Starej baśni" kosztowała wytwórnię 11 mln zł. To jeden z najdroższych polskich filmów nakręconych po roku 1989 (17. miejsce na liście), a zarazem prawdziwy cios dla Hoffmana, który cztery lata wcześniej dysponował budżetem w wysokości 24 mln zł. Wtedy jednak kręcił "Ogniem i mieczem".
Jasne punkty
Oficjalną premierę "Starej baśni" zwieńczyła konferencja prasowa, na której Jerzy Hoffman słyszał pytania w stylu: "dlaczego korzysta wciąż z tych samych twarzy?"
- Bo to moje filmy! I moi ukochani aktorzy. I nie będę ich zmieniać! - oznajmił reżyser, który ponownie współpracował z Michałem Żebrowskim, Małgorzatą Foremniak czy Danielem Olbrychskim. I nie ma co ukrywać, że to właśnie oni byli najjaśniejszymi punktami "Starej baśni".
- Olbrychski w roli Piastuna z tym swoim patosem i powagą pasuje jak ulał, świetnie gra Żebrowski, wszystkie młode panie, Małgorzata Foremniak ma kilka naprawdę zapadających w pamięć scen - choćby dla nich warto ten film obejrzeć – przyznała recenzentka, która ubolewała, że "nie jest to wielkie widowisko, a historia - mimo że nasza własna - zupełnie nie wciąga."