Skąd Wiesz? Bo ja nie jestem pewna...
Choć popularny przemysł filmowy co miesiąc wypluwa kilkanaście przeciętnych, niemal bliźniaczych komedii romantycznych, pomiędzy nimi zdarzają się prawdziwe perełki, filmy tchnące bezpretensjonalnym optymizmem, urocze, ale nie upokarzające nieco bardziej wymagającego widza. Ich twórcy dawno już udowodnili, że nie jest to gatunek skazany dożywotnio na mdłą ckliwość; Paradoksalnie jego skodyfikowana konstrukcja dała im szansę zarówno na niesztampowe gry z utartą konwencją ("500 dni miłości", "Lewy sercowy") jak i błyskotliwy, niekiedy nieco niegrzeczny humor ("Chłopaki też płaczą") czy romantyczność bez kiczowatego bazarowego błysku ("Notting Hill").
"Skąd wiesz" Jamesa L. Brooksa ("Lepiej być nie może") nie jest niestety filmem ani lekkim, ani magicznym. Przeszkadza jego dziwna konstrukcja, w której zamiast płynnej i bezpretensjonalnej narracji występuje raczej strumień przypadkowo zmontowanych etiud o różnorodnym rodowodzie gatunkowym, aspirujących do miana całości. Należy jednocześnie uczciwie zaznaczyć, że nie jest to całkowita artystyczna porażka, raczej nie do końca udana próba "wyluzowania" komedii romantycznej, uczynienia jej nieco bardziej niekonwencjonalną.
Lisa (Reese Witherspoon), 31-letnia zawodniczka amerykańskiej drużyny baseballowej dla której sport jest wszystkim, musi z dnia na dzień przedefiniować swoje życie, gdy zostaje zwolniona z zespołu. George (Paul Rudd), wmanewrowany w finansowe machlojki ojca (tradycyjnie świetny Jack Nicholson) niespodziewanie traci doskonale płatną pozycję w firmie i towarzyską stabilizację. Przeplatające się losy tej – pozornie nie pasującej do siebie - dwójki są tematem filmu. Na drugim planie pojawia się także konkurent w walce o serce Lisy, zabawny acz głupawy sportowiec Matty (Owen Wilson).
Scenarzyści komedii romantycznych chętnie pozwalają rozwijać się równolegle wielu niciom fabularnych losów, by w odpowiednim momencie starannie je spleść; dodaje to światowi przedstawionemu magii i spontaniczności, składników niezwykle pożądanych w tych gatunkowych ramach. Życie fikcyjnych bohaterów, pełne niespodziewanych spotkań i zbiegów okoliczności, daje widzom cień nadziei na napotkanie podobnych, cudownych przypadków we własnej codzienności. W przypadku Skąd wiesz założenie o cudownej przypadkowości losu jest bazą, na której budowana jest akcja. Niestety jest to niechlujnie położony fundament, raczej "wrzucony" przypadkowo fakcik, niesklejający się wiarygodnie z akcją, niż umotywowana sytuacja.
W Skąd wiesz zadziwia także niespójność konwencji, tak stylistycznej jak i aktorskiej. Postaci zdają się być umieszczone w akcji metodą kopiuj-wklej: nie tworzą między sobą wiarygodnych relacji. Reese Witherspoon, grając dziewczynę z sąsiedztwa o złotym sercu - i z lekkim charakterkiem - konsekwentnie kalkuje swoją bohaterkę z Dziewczyny z Alabamy (albo właściwie wszystkie swoje role poza Spacerem na linie); Paul Rudd miota się pomiędzy udawaniem Marka Darcy, a wyćwiczonym w Stary kocham Cię i 40-letnim prawiczku neurotycznym, śmiesznym romantykiem - dziwakiem. Owen Wilson (nota bene chyba najlepiej napisana w filmie postać) jest konstruktem bezczelnie zabawnym, lecz o tak wątpliwym intelekcie, że nie rozumiemy jak Lisa może jednocześnie interesować się nim i George'm. Jack Nicholson jest po prostu sobą i wychodzi mu to doskonale.
Oprócz niezgranego aktorstwa, odbierającego filmowi niezbędną w tym gatunku "chemię", razi także stylistyczna niespójność. Film chwilami ma być wzruszający (na co szansę traci popadając w patos) by za chwilę przekształcić się w zawadiacką młodzieżową komedię (co wypada niewiarygodnie) a jeszcze za moment - komedię obyczajową, okraszoną hojnie rozmaitymi gagami (niekiedy bardzo zabawnymi). Ta niekonsekwencja w tonie sprawia, że Skąd Wiesz wywołuje w widzu uczucie lekkiego skonfundowania i nie pozwala mu wczuć się w emocjonalne perypetie bohaterów, co w przypadku komedii romantycznej zdaje się być konieczne.
James L. Brooks potrafi mówić o życiu i miłości niesztampowo, błyskotliwie; jego niewątpliwego wyczucia komizmu sytuacyjnego dowodzą dotychczasowe filmowe dokonania. Odnoszę wrażenie, że błędem, popełnionym przy Skąd wiesz, była - całkiem niepotrzebna - chęć odmłodzenia się, która skutkuje utratą autorskiej tożsamości. Zamiast nieudolnie wstrzykiwać sobie filmowy botoks, wystarczyłoby po prostu starzeć się z godnością.