RecenzjeSowi faszyzm w slow motion

Sowi faszyzm w slow motion

"Legendy sowiego królestwa: Strażnicy Ga'Hoole" to adaptacja popularnego w Stanach Zjednoczonych cyklu powieści fantasy autorstwa Kathryn Lasky. Rzecz, jak można się domyślić, opowiada o sowach, nie są to jednak zwykłe sowy, a gadające, wojownicze ptaki budujące własne nadrzewne miasta i karmiące się legendami o wielkich bitwach pomiędzy dobrem (Strażnikami Ga'Hoole) a złem (wzorowanym na faszystowskich Niemczech). Główny bohater, młoda sówka imieniem Soren, zostaje wraz z bratem porwany przez mroczne sowy budujące, w koalicji z nietoperzami, swoistą ptasią III Rzeszę. Ale zgodnie z żelaznymi zasadami fantasy Sorenowi szybko udaje się uciec, sformować drużynę dzielnych, młodych sówek, ostrzec legendarnych Strażników, a ostatecznie uratować cały sowi ród przed dominacją rasistowskich płomykówek pod wodzą Metalbeaka (Żelazny Dziób).

01.03.2011 17:25

"Strażnicy Ga'Hoole" to fantasy jak najbardziej na serio, zrealizowane z iście tolkienowskim rozmachem, zbudowane na pradawnych legendach i wierze, że nawet najmniejsi i najsłabsi mogą mieć wpływ na losy narodów (pamiętacie Froda?). Wizja świata jest tu mroczna, ale prosta. Dobro znajduje się gdzieś daleko, za morzem. By się do niego przebić trzeba lecieć w deszczu i mrozie, a po drodze czekają jeszcze niebezpieczne drapieżniki. Zło, ucieleśnione przez Metalbeaka i jego popleczników, jest bliskie, podstępne i wygodne, oferuje płomykówkom władzę i społeczeństwo skonstruowane na prostym podziale na nadsowy i zniewolone rasy niższe. Soren nie musi w zasadzie nic robić, wystarczy by, jak jego brat Kludd, poddał się podszeptom egoizmu. Próżno tu szukać jakiegokolwiek zniuansowania - o Metalbeaku wiemy tyle, że jest bardzo zły, Nyra, jego żona, w każdej scenie daje wyraz swojemu rasizmowi i nawet Kludd, od początku podstępny i zawistny, zaproszenie do grona "tych złych" przyjmuje z nieskrywanym entuzjazmem,
wyrzekając się brata już w pierwszych sekundach niewoli.

Ta uproszczona wizja świata będzie razić dorosłego widza, ale najprawdopodobniej trafi do dzieci w okolicach 10 roku życia. I widać, że "Strażnicy Ga'Hoole" to film kierowany właśnie do tej grupy. Zack Snyder, reżyser równie napuszonych "300" i "Strażników", nie puszcza oka do przyprowadzających pociechy do kina rodziców. Inaczej niż twórcy "Shreka" czy "Toy Story", tworzy film tylko dla fanów, pozbawiony dwuznacznych żartów i dystansu do konwencji. Pozostaje bardzo serio opowiedziana, płaska historia o walce bardzo dobrych z bardzo złymi, naszkicowana grubymi, prostymi liniami, z jasnymi podziałamo i bez jakiejkolwiek psychologicznej głębi. Do tego zrealizowana z potwornym zadęciem i nadmiernym patosem - w tym celu Snyder z lubością sięga po swoją ulubioną technikę zwalniania czasu (gdyby pozbawić tego film, byłby on najprawdopodobniej o 1/3 krótszy). Dojrzały widz może się tu tylko znudzić. Bo ile można się zachwycać piękną animacją ptaków?

Wydanie DVD wzbogacone zostało o dwa materiały dodatkowe - krótki dokument o sowach (narratorem jest jeden z bohaterów filmu) i jeszcze krótszą animację o Strusiu Pędziwietrze i ścigającym go Kojocie. Nie pytajcie proszę, co ona ma wspólnego z filmem. Dobrym pytaniem jest za to, dlaczego nie znalazł się tu żaden materiał na temat powieściowego pierwowzoru.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)