Był na samym dnie. Sięgał po flaszkę od bladego świtu, stał się taki jak ojciec, którego nienawidził. I wtedy postanowił się wyspowiadać. Dziś mówi o cudzie.
Aktor charakterystyczny Lech Dyblik opowiedział o swoich wzlotach i upadkach. Dając przy okazji świadectwo wiary.
Byle uciec z domu
Ojciec wracał pijany do domu, w którym nie było miłości. Nic dziwnego, że młodziutki Dyblik marzył o wyprowadzce.
Najpierw był ogólniak w Koszalinie, potem szkoła aktorska w Krakowie. Kiedy jako młody absolwent otrzymał angaż w Teatrze Narodowym, a zaraz potem trafił przed kamery, wszyscy sądzili, że pisana jest mu wielka kariera.
Lech Dyblik przyznawał, że na początku wiodło mu się doskonale, był lubiany, miał mnóstwo znajomych, nie narzekał też na brak pieniędzy. Ale szybko wpadł w pułapkę sławy.
Kadr z filmu "Malowany ptak"
Imprezował do upadłego, pił coraz więcej, błyskawicznie roztrwaniając całą swoją gażę. Musiało minąć wiele czasu, nim zorientował się, że ma poważny problem.
Był w kiepskiej kondycji i mało kto wierzył, że aktorowi uda się pokonać chorobę.
"Picie jest elementem naszej kultury"
Zaczęło się niewinnie, od częstych spotkań ze znajomymi w knajpach.
- To były bardzo wesołe czasy – wspominał w "Na żywo". - Nie dostrzegłem granicy, za którą zaczął się problem. W pewnym momencie zabawa się skończyła i zaczęła degrengolada. Czułem się jak szafka od zlewozmywaka.
Po kolejnych libacjach jego samopoczucie znacznie się pogorszyło, zaczął miewać myśli samobójcze. Wtedy zrozumiał, że ma poważny problem.
- Ta choroba nie bierze się znikąd. Myślę, że być może ma swój początek w domu rodzinnym. Domu mojego ojca. Picie jest elementem naszej kultury – dodał w rozmowie z tygodnikiem.
Dobrze pamięta tamten dzień
Był 11 listopada 1985 r. Dyblik dobrze pamięta tamten dzień.
Wyszedł rano do sklepu po flaszkę, siadł na podłodze mieszkania, które zamienił w melinę, i doszło do niego, że tak dalej się nie da.
Postanowił poddać się leczeniu. Był zdeterminowany, by odzyskać władzę nad swoim życiem.
Obecnie nie pije od ponad 20 lat i ze wstydem wspomina tamte chwile. Ale zdobyte doświadczenie przydało mu się w pracy – np. na planie filmu "Pod Mocnym Aniołem".
- Ponieważ sam nadużywałem alkoholu, historia opowiedziana w "Aniele" jest mi szczególnie bliska – mówił w "Na żywo". - Niektóre ze scen z mojego życia jak ulał pasowałyby do filmu. Pamiętam, jak w Warszawie w latach 80. jechałem po alkoholu z kolegami tramwajem. Głośno się zachowywaliśmy i pewna starsza pani powiedziała ze złością: "Żyjecie jak chwasty!".
Wyszedł na prostą
Dzięki terapii udało mu się wyjść na prostą. Długie rozmowy z terapeutą pomogły mu zmienić sposób myślenia i nastawienie do życia.
Zaczął nad sobą pracować, uczyć się języków – angielskiego, francuskiego i rosyjskiego.
Wtedy też postanowił, że, choć nie miał pojęcia o muzyce, zostanie piosenkarzem.
- Cztery lata uczyłem się gry na gitarze – wspominał w rozmowie z tygodnikiem.
Przyjaciel papieża
Początkowo życie na trzeźwo szło mu całkiem dobrze. Dyblik się ustatkował, został ojcem trzech córek.
Ale, jak opowiada w "Dobrym Tygodniu", jego dom zaczął przypominać ten z dzieciństwa. Wszystko zaczęło się sypać.
Wtedy ponownie zaczął skłaniać się ku wierze, którą odpuścił w dzieciństwie. Poszedł się wyspowiadać.
- Pacnąłem w konfesjonał, powiedziałem, że chętnie bym się wyspowiadał, ale nie pamiętam, jak to się robi – mówi Dyblik.
Ksiądz pomógł. Przekonał go, że zaczyna nowe życie, że wszystko się zmieni.
Duchownym okazał się współpracownik Jana Pawła II, ks. Klemens Śliwiński.
Najlepsza rzecz
- Byłem na dnie i się z tego podniosłem. Jestem żywym przykładem, że kiedy walczy się o siebie, to musi się udać – mówi Dyblik.
Czuje, że ma do spłacenia dług, rozmawia z uzależnionymi, odbywa pogadanki z młodymi ludźmi.
- Nie czuję się mentorem. To wewnętrzny przymus robienia czegoś pożytecznego - tłumaczy.
Jeździ też po kościołach i przemawia podczas rekolekcji, bo jak sam mówi, "dla Stwórcy nie ma ludzi straconych".
- Moja choroba alkoholowa jest najlepszą rzeczą, jaką dostałem od Boga. Dzięki niej mam szansę zrozumieć, kim jestem.