"Tarapaty": Dość myślenia, że polskie dziecko to widz gorszego sortu [RECENZJA]
Czy "Tarapaty” przynoszą antidotum na tarapaty, w jakich od lat znajduje się polskie kino młodzieżowe? Cóż, jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale film Marty Karwowskiej jest z pewnością krokiem w dobrym kierunku. Od 15 września każdy może przekonać się o tym w kinie.
Jakiś czas temu ktoś wyliczył, że nad Wisłą kręci się 0,7 (!) filmu dla dzieci rocznie. W ostatnich trzech latach statystyka rysuje się odrobinę lepiej, choć nadal żenująco: w 2015 roku mieliśmy na ekranach jedynie "Klub Włóczykijów”, w roku ubiegłym - film rysunkowy dla przedszkolaków "Jak uratować mamę” oraz adaptację powieści Marcina Szczygielskiego "Za niebieskimi drzwiami”, teraz zaś wyłącznie "Tarapaty”.
Dziecko generalnie, a przede wszystkim to w wieku wczesnoszkolnym i wyższym, łaknące już nie tylko animacji, ale i kina aktorskiego, wciąż jest traktowane w Polsce jak widz gorszego sortu, skazany na cyfrowe widowiska spod znaku Marvela czy Disneya, skądinąd przeważnie udane, lecz zarazem bite od sztancy i pozostawiające niewiele pola dla wyobraźni.
Zobacz zwiastun filmu "Tarapaty":
Debiut Karwowskiej wychodzi naprzeciw tym przyzwyczajeniom, wpuszcza trochę świeżego powietrza do zatęchłego repertuaru, a jednocześnie odsyła w przeszłość, wpisując się w modny ostatnio nurt nostalgiczny. Tyle tylko, że młoda reżyserka bardziej niż z kinem nowej przygody à la "Goonies” zdaje się nawiązywać metadialog z rodzimą klasyką w typie seriali Stanisława Jędryki czy filmów o Panu Samochodziku. Albo - to nawet bardziej uprawnione skojarzenie - "Janki”, bowiem główną bohaterką i siłą sprawczą "Tarapatów” jest jedenastoletnia Julka (Hanna Hryniewicka), która zgodnie z regułą "kto się czubi, ten się lubi” zawiązuje przyjaźń z zapoznanym w kamienicy oschłej ciotki Olkiem (Jakub Janota-Bzowski), z którym przyjdzie jej wspólnie rozwiązywać zagadki kryminalne i przeżyć niezapomnianą wakacyjną przygodę w obrębie jednej warszawskiej dzielnicy.
_ Kadr z filmu "Tarapaty" (fot. mat. prasowe)_
Nie ma zatem większego sensu, jak to gdzieniegdzie próbuje się już forsować, postrzeganie "Tarapatów” jako polskiej odpowiedzi na "Stranger Things”. Nie ten budżet, nie ten rozmach fabularny, nie te aspiracje twórczyń. Niestety, także nie ten poziom aktorstwa młodziutkich wykonawców, którzy jakkolwiek bardzo sympatyczni (przy czym, co istotne, nieprzesłodzeni), to swoje kwestie nierzadko sztywno dukają, miast wypowiadać je z jakże tu pożądanym młodzieńczym luzem. Z tym że to już nie tyle problem tego konkretnego filmu, ile całego szwankującego systemu, gdzie dziecięcych aktorów widuje się głównie w reklamach i telenowelach, a więc ostatnich miejscach do nauki naturalnego zachowania przed kamerą. Dość rzec, że Hania Hryniewicka i Kuba Janota-Bzowski w swoich pierwszych rolach wcale nie wypadają gorzej niż, dajmy na to, Kaja Paschalska czy bracia Mroczkowie po kilkunastu latach terminowania na planie oper mydlanych. A całościowo poziom gry aktorskiej w "Tarapatach” i tak zadowala, jako że naturszczykom wydatnie idą w sukurs bezbłędnie odnajdujący się w swych rolach doświadczeni aktorzy, jak Roma Gąsiorowska, Piotr Głowacki czy Jadwiga Jankowska-Cieślak.
Szkoda natomiast, że potencjał jedynego na planie aktora czworonożnego nie został należycie wykorzystany - w niektórych scenach aż się prosi, by pies Pulpet bardziej włączył się w akcję, pomógł bohaterom na swój sposób albo choćby przyniósł im w pysku jakiś artefakt istotny dla opowieści. Szkoda też, że przy całej zamierzonej prostocie fabuły Karwowska nie pokusiła się w paru miejscach o bardziej pomysłową inscenizację i autorski sznyt wizualny.
Ale to już detale, mankamenty bez większego wpływu na pozytywny efekt końcowy. Film ma klimat, dobre tempo, ciekawą intrygę, a jego poczciwej analogowości nie sposób się oprzeć.