Spielberg przyzwyczaił nas już do tego, że jego filmy nie tylko odnoszą komercyjny sukces, ale także posiadają wysokie walory artystyczne. Tym razem jednak intuicja zawiodła reżysera, bowiem jego najnowsze dzieło jest zaledwie dobrze opowiedzianą historią.
"Terminal" to opowieść o Victorze Navorskim (w tej roli Tom Hanks), mieszkańcu Europy Wschodniej, który przylatuje do Ameryki. Jednak na lotnisku w Nowym Jorku okazuje się, że w jego kraju doszło do wojskowego puczu, w związku z czym stracił on ojczyznę, a jego wiza przestała być ważna. Nie może więc ani wrócić do swojego kraju, ani przekroczyć granicy Stanów Zjednoczonych. Z tego powodu musi pozostać na lotnisku aż do czasu, gdy sytuacja polityczna w jego kraju się ustabilizuje.
Najnowszy film Spielberga jest częściowo oparty na faktach, podobna historia wydarzyła się bowiem na lotnisku w Paryżu. Jednak reżyser postanowił przenieść akcję do Ameryki, aby odsłonić prawdziwe oblicze tego kraju. Niestety, patrząc na Toma Hanksa trudno odnaleźć w nim chociażby śladowe podobieństwo do mieszkańca Europy Wschodniej. Natomiast nie można oprzeć się wrażeniu, że oto widzimy Forresta Gumpa, który po raz kolejny próbuje pokonać przeciwności losu. Ta sama mimika, te same wzorce zachowań. Być może właśnie w ten sposób postrzegają nas Amerykanie - jako zaradne życiowo dzieci, które nie potrafią poprawnie wyrazić tego, co chcą, ani też zrozumieć podstawowych poleceń. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że Spielberg chciał w ten sposób zaprezentować wyższość kultury amerykańskiej nad europejską. Wręcz przeciwnie, postać Viktora posłużyła mu, aby w krzywym zwierciadle ukazać Amerykę wraz z jej uprzedzeniami rasowymi, bezwzględnymi urzędnikami oraz niesprawnym systemem, w którym dokument ważniejszy
jest od człowieka. Szkoda tylko, że nie udało mu się zrobić tego w sposób wiarygodny, co z pewnością jest winą słabego, miejscami wręcz najeżonego absurdami scenariusza, w którym zabrakło miejsca na jakąkolwiek głębszą refleksję.
W filmie zdecydowanie najlepiej wypadli aktorzy drugoplanowi, zwłaszcza Catherine-Zeta Jones. Aktorka z wdziękiem gra rolę starzejącej się stewardesy Amelii z rozregulowanym zegarem biologicznym, która wciąż czeka na swojego księcia z bajki. I o ile z łatwością można zrozumieć, dlaczego Victor się w niej zakochuje, o tyle, trudno jest uwierzyć w to, że jego uczucie zostaje w jakimś stopniu odwzajemnione. Na szczęście znalazło się w filmie także sporo zabawnych scen, które ratują nędzę scenariusza, a zdjęcia autorstwa naszego rodaka Janusza Kamińskiego pozwalają rozkoszować się pięknem tego mikroskopijnego świata.
W gruncie rzeczy "Terminal" to bajka dla dorosłych z banalnym przesłaniem: czasami trzeba i warto czekać, nawet całe życie. Jednak w przypadku reżysera tej klasy, co Spielberg, to z pewnością za mało.