"To dziwna historia". Viggo Mortensen o pracy w Polsce na wydmach w Łebie i Polakach, których ceni
- Pamiętam, jak ludzie ustawiali głośniki na zewnątrz, a ogromny, ogromny tłum zbierał się pod kościołem, żeby słuchać mszy. To było wyjątkowo interesujące móc oglądać to, jak szybko zmieniała się Polska – opowiada Viggo Mortensen, gwiazda tegorocznej edycji EnergaCamerimage.
Viggo Mortensen to aktor, który nie potrzebuje szczególnego przedstawienia. Świat pokochał go jako Aragorna we "Władcy Pierścieni", a Akademia Filmowa doceniła go ostatnio nominacją do Oscara za jego rolę w filmie "Green Book". Aktor jest gwiazdą tegorocznego festiwalu EnergaCamerimage, który w całości w związku z pandemią odbywa się online.
Polska to dla Viggo nie jest jakiś egzotyczny kraj na mapie świata. Tu w 1992 roku zagrał w filmie Lecha Majewskiego "Ewangelia według Harry’ego". Już wtedy Viggo miał status hollywoodzkiej gwiazdy, choć prawdziwą sławę zdobędzie dopiero kilka lat później.
Tego, co przeżył w Polsce, nie zapomniał. Zapytaliśmy go o to.
- Byłem w Polsce w 1992 roku. Kręciliśmy w Łebie. Mam tak, że gdy wspominam jakieś zdarzenia ze swojego życia czy filmy, nad którymi pracowałem, to pamiętam obrazy. To trochę jak przeglądanie albumu ze zdjęciami. Z tamtego czasu pamiętam, że Dania wygrała wtedy mistrzostwo w piłce nożnej i to jak graliśmy w nogę z jakimiś chłopakami w miejskim parku – wspomina.
Od lat krąży legenda o tym, że Viggo prawie stracił życie w Łebie. Lech Majewski w jednym z wywiadów wspominał, że producenci "Ewangelii…" zorganizowali dla aktora piękną willę w Łebie. Ten jednak uparł się, że nie chce splendoru i że będzie spał w wojskowym namiocie na wydmach.
Majewski opisywał to tak: "Kiedyś jak co rano przypływamy przez jezioro Łebsko na plan, dobijamy do brzegu, a stróż nocny krzyczy coś, macha rękami. Okazało się, że Viggo natrafił na ruchome piaski i zaczął w nich tonąć. Cudem go wyciągnęliśmy, bo tkwił już po szyję w tej pułapce".
Co Viggo znalazł na polskich wydmach
Mortensen ma jednak same dobre wspomnienia związane z Polską.
- Lech Majewski to niezwykle utalentowany, kreatywny artysta. "Ewangelia według Harry’ego" to dziwna historia. Skomplikowane było kręcenie tego filmu. Dobrze pamiętam, jak musieliśmy pokonywać ogromne wydmy. Przepiękny krajobraz – opowiada.
- Pamiętam, jak w wolnym czasie w weekendy spacerowałem tymi wydmami i znajdywałem rzeczy, które ludzie tam zostawili przed laty. Pociski, resztki wyposażenia wojskowego, znalazłem nawet kawałek glinianej fajki. Ćwiczyli tu żołnierze III Rzeszy podczas drugiej wojny światowej, ale można było tam też znaleźć drobiazgi z czasów napoleońskich. Deszcz i silnie wiejący wiatr odkrywały rzeczy z przeszłości. Niesamowite, prawda? – wspomina.
Mortensen przyjechał do Polski w 1992 roku. Polacy oddychali pełną piersią, cieszyli się z wolnego kraju, zapominali powoli o szarym PRL-u.
- Pamiętam, jak ludzie zbierali się tłumnie pod kościołem, bo dla wszystkich nie było miejsca w środku. Ustawiali głośniki na zewnątrz, a ogromny, ogromny tłum wsłuchiwał się w mszę świętą. To było wyjątkowo interesujące móc oglądać to, jak szybko zmieniała się Polska – opisuje Viggo.
A jak wspomina pracę z polskim reżyserem?
- Lech był bardzo pomocny. Wiedział, co dokładnie chce osiągnąć i był mistrzem w egzekwowania tego w trudnych warunkach. Jego podejście do kręcenia filmu było bardzo teatralne. W filmie jest mnóstwo symboli. Scenariusz brzmiał nieco dziwnie, ale to wszystko miało sens, gdy Lech o tym opowiadał. Myślę, że zrobił oryginalną historię. Dla mnie to był wyjątkowy film i wyjątkowy czas. Robiliśmy film, który po części był komentarzem do tego, co działo się w Ameryce, amerykańskim śnie i imperializmie. Robiliśmy to w czasach, gdy Polska dopiero co otworzyła się na świat - opowiada.
Inspiracje z Polski
Viggo Mortensen wziął udział w festiwalu, by opowiadać o swoim nowym filmie – "Jeszcze jest czas". To historia Johna Petersona (w tej roli Mortensen), którego różne wydarzenia zmuszają do tego, by zająć się swoim starym ojcem Willisem (Lance Henriksen), którego wyniszcza demencja. Willis to konserwatysta i homofob. Jego syn – homoseksualista, który żyje ze swoim mężem Erickiem (Terry Chen).
Stąd tęczowa flaga, którą widać za aktorem, to nie przypadkowy element scenografii.
Mortensen odpowiada w tym filmie za reżyserię, scenariusz, produkcję, rolę główną. Operatorem, autorem zdjęć w "Jeszcze jest czas" jest Marcel Zyskind. Panowie spotkali się wirtualnie z uczestnikami Camerimage i odpowiadali na pytania dotyczące współpracy, wyzwań i inspiracji w ich pracy.
Opowiedzieliśmy o jednym polskim wątku, który udało się poruszyć. Było ich więcej. Mortensen przyznał, że tworząc ścieżkę dźwiękową inspirował się muzyką Chopina.
- W filmie jest scena, w której chłopcy znajdują swoją nieżyjącą mamę na sofie. W tle leci muzyka Chopina. Moja mama miała to nagranie, pamiętam tę płytę z naszego rodzinnego domu. Moja mama jest trochę jak Gwen z filmu. Łączy je miłość do muzyki klasycznej. Pamiętam niedziele w naszym domu, gdy budziłem się, a pomieszczenia wypełniała muzyka, którą puszczała mama – wspomina.
Zyskind z kolei studiował na łódzkiej filmówce, gdzie poznał filmy Andrzeja Wajdy i Krzysztofa Kieślowskiego, co z pewnością miało na niego wpływ jako filmowca.
Panowie przyznali, że pracując nad "Jeszcze jest czas" rozmawiali o filmowcu polsko-węgierskiego pochodzenia.
- Jednym z wielu filmowców, którego praca nas inspirowała, był Rudolph Mate, który miał polskie pochodzenie. Urodził się w Krakowie. Pracował z wielkimi reżyserami. W 1928 r. robił zdjęcia do filmu "Męczeństwo Joanny D’Arc". Łamał reguły. Niesamowicie pracował kamerą na zbliżeniach. Mate był wyjątkowym filmowcem – opowiedział Viggo.
Viggo-aktor pracował za darmo
"Jeszcze jest czas" to debiut reżyserski Mortensena. Przyznaje, że film częściowo inspirowany jest jego własnymi doświadczeniami, rodzinnymi relacjami. Film zadedykował więc braciom, którzy bez problemu mają dostrzec w filmie szczegóły z ich wspólnej przeszłości.
O tym, jak udało mu się pogodzić 5 zadań jednocześnie, opowiada tak:
- Na szczęście Viggo-aktor bardzo dobrze się zachowywał. Viggo-reżyser nie był nieprzyjemny i nie był ostry dla Viggo-aktora. Udało im się dogadać. Prawda jest taka, że nie miałem w planach tego, by grać główną rolę w tym filmie. Zdałem sobie jednak sprawę, że inaczej nie zbiorę pieniędzy na ten film. Z drugiej strony pracując z Lancem Henriksenem, wytworzyła się między nami dobra, głęboka relacja. Szkoda było tego nie wykorzystać.
I przyznaje: - Viggo-producent cieszył się niezmiernie, że Viggo-aktor pracuje za darmo. Nie było tak, że jako producent, scenarzysta, reżyser i aktor bałem się, że stracę kontrolę nad ekipą. Wszyscy wiedzieliśmy dokładnie, co chcemy zrobić.
Mortensen zdradził na koniec, że w najbliższym czasie będzie pracował nad dwoma filmami. Tym razem dla kogoś innego. Żeby zarobić. Tym, którzy chcieliby go widzieć jako reżysera zdradził, że pracuje nad nowym scenariuszem, który urodził się podczas lockdownu.
Wirtualna Polska jest partonem medialnym tegorocznego EnergaCamerimage.