"Twój Vincent” [RECENZJA]. Prosta droga po Oscara
Ten film to koronkowa robota. Najpierw zgrali w nim aktorzy, potem 125 artystów odmalowało ręcznie każdą z 65 tys. klatek. Gdyby pracowała nad tym jedna osoba, zajęłoby jej to 90 (!) lat. Trud się opłacił. Amerykański The Hollywood Reporter typuje dzieło Doroty Kobieli jako pewniaka do oscarowej nominacji. Do kin trafiła właśnie wizualna petarda.
Nagrody przyznawane przez Amerykańską Akademię Filmową rządzą się swoimi prawami, ale idę o zakład, że film Hugh Welchmana i Doroty Kobieli ma spore szanse powalczyć o cenną statuetkę, a nominację powinien mieć w kieszeni. Doceniony został już w Szanghaju oraz Annecy, a to pewnie dopiero początek poważnych festiwalowych wojaży. "Twój Vincent” to jedno z większych osiągnięć światowej animacji ostatnich lat i niewątpliwy wizualny majstersztyk.
- To dla mnie odkrycie ostatnich miesięcy. Jak oglądam taki film, to sobie myślę: "Jest Bóg" - mówił na uroczystej premierze "Twojego Vincenta" Jerzy Stuhr. Wielkie wrażenie robią już same kulisy trwającej kilka lat produkcji. Zaczęło się od tego, że "Twojego Vincenta” nakręcono niczym klasyczny film aktorski. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie kolejny etap, w ramach którego każdą z ponad 65 tysięcy zarejestrowanych klatek odmalowano ręcznie w technice olejnej. Pracowało nad tym 125 malarzy z całego świata, w efekcie każdy kadr jest wycyzelowany w najmniejszym szczególe, przypominając malarskie arcydzieło. Wizja nagrodzonego już Oscarem za "Piotrusia i Wilka” Welchmana oraz Kobieli imponuje. Odwagą, bezkompromisowością i uporem. Bo z jednej strony związana ona była ze sporym ryzykiem, z drugiej wymagała ogromnych pokładów cierpliwości. Efekt, na szczęście, jest znakomity, w końcu w filmie "ożyło” blisko sto obrazów legendarnego, ale i pełnego tajemnic holenderskiego malarza.
Zobacz ten wizualny majstersztyk - obrazy ożywają w zwiastunie filmu "Twój Vincent":
Tajemnica jest zresztą wytrychem do "Twojego Vincenta”, bo ma on strukturę detektywistycznego śledztwa. Akcja filmu rozgrywa się rok po śmierci van Gogha, wokół której narosło wiele zagadek. Czy aby na pewno było to samobójstwo, a może ktoś malarzowi w tym pomógł? Takie pytanie stawia przed sobą młody bohater Armand Roulin, mający na prośbę swego ojca dostarczyć list malarza do brata van Gogha - Theo. W chwili gdy angażujemy się w próbę rozwiązania zagadki, w czym pomóc mają spotkania z kolejnymi postaciami, rzucającymi światło na osobę van Gogha, przekonujemy się, że jednak nie o to tu idzie.
Intencją Kobieli i Welchmana jest przede wszystkim to, byśmy na własną rękę poznali malarza i sami wyrobili sobie o nim zdanie. Jego postać owiana jest powszechnie aurą kontrowersji. Postrzega się go nie tylko jako wybitnego artystę, który chwycił za pędzel dopiero w wieku 28 lat, ale przede wszystkim jako rozchwianego emocjonalnie dziwaka, znanego z tego, że odciął sobie ucho.
W tym filmie jest zgoła inaczej, bo twórcy traktują van Gogha z dużą dozą sympatii. Sugerują, że raczej był outsiderem, człowiekiem, który nie mógł znaleźć zrozumienia oraz akceptacji. To ujmuje i poniekąd rekompensuje lekkie scenariuszowe zgrzyty, bo trudno oprzeć się wrażeniu, że w warstwie wizualnej twórcy "Twojego Vincenta” poświęcili znacznie więcej czasu niż tej fabularnej. Nie ma jednak wątpliwości, że obraz jest najprawdziwszą ucztą dla zmysłów. Trzeba podkreślić, że film nie tylko wygląda, ale i brzmi - muzyka Clinta Mansella wspaniale do niego pasuje.