#Bohaterki. "Uczymy się seksu z filmów". To dzięki nim Polacy przestają "dymać", a zaczynają kochać
- Pamiętam, jak w jednym ze scenariuszy przeczytałam, że bohaterowie liżą się albo dymają, a postaci kobiece nazwane były dziwkami. A to tak naprawdę osoby pracujące seksualnie o imionach Kasia czy Zosia. Nadanie im jakiejkolwiek persony zmienia postać rzeczy - mówi Kaja Wesołek-Podziemska z Intimacy Duo. O tym, na czym polega praca koordynatorów intymności i dlaczego jest ona potrzebna też widzom, wyjaśnia wraz z Martą A. Zygadło w rozmowie z WP.
Marta Ossowska, Wirtualna Polska: Obie zaczynałyście od aktorstwa, dziś jesteście koordynatorkami scen intymnych. Na tę zmianę wpłynęły w jakimś stopniu wasze doświadczenia aktorskie?
Kaja Wesołek- Podziemska: Aktorstwo było epizodem w moim życiu, nie poznałam procesu tworzenia pełnej, większej roli. W byciu koorydnatorką scen intymnych czerpię wiedzę głównie ze swojej praktyki psychologicznej i tańca współczesnego.
Marta A. Zygadło: Jestem z wykształcenia aktorką i w wieku 30 lat świadomie zrezygnowałam z tego zawodu, choć nadal zdarza mi się grać epizody. Na co dzień pracuję jako druga reżyserka biurowa i moje doświadczenia zza kulis produkcji wpłynęły na to, że zainteresowałam się koordynacją scen intymnych, bo wciąż widzę przypadki, gdy aktor czuje, że musi wykonać to, co każe mu reżyser, mimo że wcześniej się na to nie umawiali.
W czym tkwi problem?
Marta: Reżyserów nikt nie uczy, czym są granice poczucia bezpieczeństwa i jak rozmawiać o seksualności bohaterów w pracy twórczej, tak by aktor i aktorka stali się współtwórcami. A drugą stroną medalu jest aktorskie DNA, by zawsze spełniać oczekiwania reżyserów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Grażyna Wolszczak była ukochaną Wiedźmina. Zaistniała scenami łóżkowymi u boku Żebrowskiego
Znana polska aktorka wspominała ostatnio rozbieraną rolę w swoim pierwszym filmie. Miała 21 lat, gdy reżyser na planie zaproponował jej, żeby zagrała bez ubrania, tak aby było widać cały jej biust. Obiecano jej, że po montażu widoczny będzie tylko dekolt. Zagrała tę scenę po wypiciu butelki alkoholu. Dopiero podczas premiery filmu zorientowała się, że ją oszukano i pokazano jej biust w całości. Usłyszała wtedy od reżysera "jeszcze mi za to podziękujesz" i dziś ze śmiechem przyznaje, że rzeczywiście może mu podziękować, bo dzięki temu jej kariera nabrała rozpędu.
Kaja: Cieszę się, że ona sobie z tym psychicznie poradziła, ale wiele osób nie dałoby rady. Pytanie, czy mogłaby poznać szczegóły wcześniej i zagrać tę scenę świadomie, bez upijania się? Na wypracowaniu takiego modelu polega nasza praca. Z perspektywy widza ta scena być może wyglądałaby tak samo, ale co innego stałoby się z aktorką. Strategia "rzućmy ją na głęboką wodę, a nuż będzie pięknie pływać" to ponoszenie zbyt dużego ryzyka potencjalnej traumy i zniszczenia komuś życia. Dowodem na to jest historia Marii Schneider po "Ostatnim tangu w Paryżu" (aktorka czuła się wykorzystana przez reżysera, zmuszona do brutalnych scen seksu, później trafiła do szpitala psychiatrycznego i do końca życia nie mogła uporać się z tą traumą - przyp.red.).
Koordynacja scen intymnych stała się normą na planach Netfliksa, HBO Max czy innych platform streamingowych, które współpracują głównie z młodymi twórcami. A co ze starszym pokoleniem artystów? Są otwarci na współpracę z wami?
Kaja: Moim zdaniem to kontinuum. Na każdym etapie produkcji, w każdym z pionów spotykamy osoby nam przychylne, które wręcz już nie wyobrażają sobie pracy bez koordynatorów scen intymnych, jak i wrogo nastawione, uważające naszą pracę za zbędną. Na pewno najwięcej entuzjastów mamy wśród aktorów, bo oni są największymi beneficjentami naszej współpracy. W końcu dbamy o ich granice, edukację czy zdrowie psychiczne.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Bardziej staracie się doraźnie pomóc aktorom przy realizacji danej sceny czy skupiacie się na misji, by budować samoświadomość, otwartą komunikację w poszanowaniu wzajemnych granic wśród wszystkich osób stojących za kamerami?
Marta: Z tyłu głowy wciąż towarzyszy nam myśl, że chcemy mieć wpływ na zmiany w naszej branży. To mocno inspiruje nas w tej pracy, ale nie jesteśmy nachalne. W trakcie projektu skupiamy się na realizacji konkretnych scen, ale podczas rozmów staramy się pokazać szersze spektrum. Z misją mamy przede wszystkim do czynienia podczas naszych warsztatów, w ramach których spotkałyśmy się już m.in. ze scenarzystami, studentami aktorstwa i reżyserii, jak i wykładowcami tych kierunków. Ostatnio przeprowadziłyśmy warsztaty dla widzów Teatru Starego.
Kaja: Spotkałyśmy się z bardzo entuzjastycznym przyjęciem uczestników i uczestniczek tego warsztatu, którzy zauważyli, że przekazywana przez nas wiedza może znaleźć też zastosowanie w codziennym życiu.
Marta: Zamierzamy szerzej promować ideę consent culture, czyli kulturę świadomej zgody, która dotyczy wielu sfer życia. Dla nas jest postawą i sposobem myślenia w budowaniu poczucia bezpieczeństwa jako podstawy twórczości. Ten aspekt szczególnie wybrzmiał podczas warsztatów z wykładowcami, gdy zastanawialiśmy się, w jaki sposób korzystając z naszych narzędzi budować zaufanie, relację, język w procesie twórczym i to nie tylko podczas realizacji scen intymnych.
A jak wy się tego uczyłyście?
Kaja: W moim przypadku zaczęło się od współpracy jako psycholog z małoletnimi aktorami przy realizacji ekstremalnych scen przemocy. Później otrzymałam ofertę od produkcji Akson Studio, gdy zamierzano nakręcić "Sexify". Uznałam, że to będzie ciekawe wyzwanie, bo brakowało mi takiego twórczego zajęcia. Pracując w gabinecie terapeutycznym czy na planie z nieletnimi czułam przede wszystkim dużą odpowiedzialność i wiedziałam, że liczy się skuteczność. Jako koordynatorka dostrzegłam pole do kreatywności.
Kiedy zaczynałam trzy lata temu, uczyłam się wszystkiego sama, czytając i słuchając wywiadów z bardziej doświadczonymi koordynatorami. A nie zapominajmy, że ten zawód formalnie powstał dopiero w 2016 r. na planie serialu HBO "Kroniki Times Square". Na początku działałam intuicyjnie, bazowałam na swoich doświadczeniach w kwestii budowania bezpiecznej przestrzeni, komunikacji i tańcu. Netflix zapoznał mnie ze swoimi standardami na wzór wytycznych brytyjskiej gildii koordynatorów, zawsze mogłam zgłosić się do nich o pomoc na zasadzie superwizji.
Marta: A ja zgłosiłam się do Kai rok temu, by nauczyła mnie koordynacji. Naszym pierwszym wspólnym projektem był trzeci sezon "Belfra" i wtedy przekonałam się, że w takiej roli czuję się jak ryba w wodzie. Przeszłam też szkolenia w Intimacy Directors and Coordinators i u Lizzy Talbot. Moje osobiste doświadczenie aktorskie i rozumienie procesów wewnętrznych oraz potrzeb twórców pomaga nam w bardzo kompleksowym wspieraniu tego procesu. Zaczynając od oswojenia wstydu po realizację odważnych interpretacji i choreografii, które potrafią nas wszystkich zaskoczyć, ale i artystycznie spełnić.
Czyli w Polsce nie ma jednej szkoły dla waszego fachu?
Kaja: W Polsce nasz zawód nie jest jeszcze certyfikowany, ale wykonuje go 10 osób (z nami włącznie) z różnym doświadczeniem i wykształceniem. Wszyscy wcześniej mieliśmy styczność z pracą w teatrze czy na planie filmowym i cały czas szkolimy się. Ja na przykład jestem aktualnie w trakcie akredytowaego szkolenia przez SAG-AFTRA (amerykański związek zawodowy aktorów filmowych) u Amandy Blumenthal.
Marta: Wszystkie te szkolenia i certyfikacje wywodzą się z kultury anglosaskiej i są osadzone w języku angielskim. Wymaga to od nas nie tylko tłumaczenia językowego, ale i znajdowania ekwiwalentów tych procedur dla polskiej kultury i dla rozumienia naszej intymności.
Waszym zdaniem na polskim rynku powinno dojść do gruntownych zmian? Na ile realne jest powstanie związków zawodowych w przypadku branży filmowej?
Kaja: Nie da się stworzyć idealnego systemu, każde rozwiązanie ma swoje wady i zalety, ale procedury i protokoły ułatwiają tworzenie pewnych standardów. Czy stworzenie związku dla tych 10 osób w Polsce miałoby sens? Obecnie o nasze sprawy dba Związek Zawodowy Filmowców, którego jesteśmy członkiniami. Wciąż jednak brakuje wielu wytycznych.
Marta: Bliskie jest nam postrzeganie naszej pracy jak pracy koordynatorów scen walki. Określenia zasad bezpieczeństwa podczas scen kaskaderskich i wskazania osób za to odpowiedzialnych nie wymyślił żaden związek zawodowy, a wymusiła to potrzeba bezpieczeństwa na planie i ubezpieczyciel.
Dlatego uważam za słuszne wprowadzenie formalnego wymogu obecności na planie koordynatora scen intymnych, niezależnie od tego, czy dany aktor potrzebuje tego rodzaju współpracy. Jeśli nie potrzebuje, to pełnimy rolę advocacy on set, czyli obserwatora, który upewnia się, czy przy realizacji sceny intymnej jest np. ograniczona liczba członków ekipy filmowej, czy aktorzy mają zapewnione odpowiednie okrycie itp. W ten sposób normalizuje się nasz zawód, tak jak kiedyś zrobiono z koordynatorami scen kaskaderskich. Procedura przygotowania scen walki wymaga analizy scenariusza, prób przygotowawczych, ułożenia choreografii i realizacji na planie. Podobnie jest ze scenami intymnymi.
Sama realizacja sceny to jak szczyt góry lodowej. Wszystkich wcześniejszych etapów nie widać, są pod powierzchnią, bo rozgrywają się na próbach z twórcami. Potrzeba czasu, aby zbudować poczucie bezpieczeństwa i relację opartą na zaufaniu.
W polskich warunkach jest na to czas?
Marta: Dzięki naszej obecności tak, bo jesteśmy osobami z zewnątrz, nie mamy innych obowiązków na planie. Wcześniej taką rolę musiał pełnić reżyser czy asystent reżysera, mający na swojej głowie długą listę zadań. Niekiedy spotykamy się z obawami, że zagrażamy relacji aktor-reżyser, ale to nieprawda, jesteśmy tylko dodatkiem do tej relacji. Przecież nie odpowiadamy za reżyserię scen intymnych, jedynie wspieramy realizację wizji reżysera z zachowaniem komfortu aktorów.
Porozmawiajmy też o perspektywie widza. Uczymy się seksu z filmów i seriali? Oczekujemy realistycznych scen czy bardziej dzikiej fantazji?
Marta: Absolutnie tak, niestety uczymy się seksu z filmów. W dokumencie "Części intymne" świetnie pokazano, w jaki sposób buduje się seksualne napięcie poprzez to, na co jest nakierowana kamera. Wpływ na to ma też branża porno. Często mężczyźni próbują naśladować zachowania z filmów porno, a przecież rzeczywistość jest inna.
Kaja: Zwróciłabym też uwagę na czas trwania scen intymnych. Standardowo stosunek seksualny Polaków trwa średnio 11 minut, a w filmie widzimy tylko fragment zbliżenia, który służy czemuś konkretnemu w opowiadaniu historii bohaterów, często ze wskazaniem na wybrane partie ciała czyli bardzo ustaloną choreografię ułożoną pod kadr.
Marta: No właśnie, a przecież gdy się kochamy, to nie wiemy, jak wyglądają nasze ciała, nie skupiamy się na tym. Sceny intymne w filmie powinny pomóc zrozumieć, co dzieje się wewnątrz bohatera. Jednocześnie taki obraz kształtuje nasze pojęcie o seksualności i to ważne, by twórcy zdawali sobie sprawę, że mogą mieć na to wpływ.
Części intymne (Body Parts) - zwiastun| 20. Millennium Docs Against Gravity
Czy zdarzały się sytuacje, kiedy zauważyłyście u siebie w pracy, że dana scena intymna jest skonstruowana w bardzo schematyczny, szkodliwy sposób i musiałyście zaprotestować?
Marta: Gdy jesteśmy zapraszane do współpracy, jesteśmy otwarte na to, w jaki sposób twórczo wpłynąć na powstanie danej sceny i zbudowanie świadomości twórców. Chętnie wyrażamy swoje zdanie, ale ostateczna decyzja należy najczęściej do reżysera.
Kaja: Pamiętam, jak w jednym ze scenariuszy przeczytałam, że bohaterowie liżą się, albo dymają, postaci kobiece były nazwane dziwka jeden, dziwka dwa, dziwka trzy. A to tak naprawdę osoby pracujące seksualnie o imionach Kasia czy Zosia. Nadanie im jakiejkolwiek persony zmienia postać rzeczy. Język kształtuje rzeczywistość, nawet jeśli mówimy o filmowej fikcji.
Coraz więcej kobiet przejmuje kontrolę i chce opowiadać swoje historie własnym głosem. Czy do zmian prowadzi pewnego rodzaju rewolucja seksualna i kino odegra tu znaczącą rolę?
Kaja: Myślę, że wiele współczesnych filmów mówi o tym, że kobieta ma prawo do przyjemności, a mężczyźni stają się obiektami seksualnymi. W tym dojrzałe kobiety odkrywają swoją seksualność, o czym pięknie opowiadają filmy "Powodzenia, Leo Grande" czy polskie "Jezioro słone".
Marta: Oczywiście wcześniej też można było oglądać produkcje o takim wydźwięku, ale wówczas kobiety często były przedstawiane jako postaci demoniczne, tragiczne, dziś pożądać na ekranie może każda kobieta. Jeżeli będziemy mówić o swoich doświadczeniach, to w pewnym momencie historii świat się zmieni. Nie dlatego, że opowiadamy jakieś tam historie, tylko herstorie. A to wymaga odwagi, którą dzisiejsze twórczynie mają.
Czyli działanie krok po kroku, bez wyważania drzwi?
Marta: Próbowaliśmy już rewolucji seksualnej i nie rozwiązała ona wszystkich problemów. Jestem za konsekwencją działań, która jest dużo trudniejsza niż przewrót. Myślę, że kropla drąży skałę. Dlatego wierzymy w nasze warsztaty, nawet jeśli uczestniczy w nich tylko 15 osób, bo jeśli te osoby będą umiały zadbać o siebie i swoje granice, to jest już potężny sukces.
Marta Ossowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
#BOHATERKI to cykl wydawniczy WP Kultury o kobietach - zarówno postaciach filmowych, jak i żywych przedstawicielkach kultury - które na przestrzeni lat przekraczają bariery, łamią stereotypy i zmieniają postrzeganie kobiet.