"Dom na kółkach" chciałby być wariacją na temat beckettowskiego "Czekając na Godota". Filmem o dwóch różniących się od siebie przyjaciołach, współczesnych (wanna-be)nomadach, którzy marzą o zmianie i nie potrafią jej dokonać. Opowieścią o powtarzalności ludzkich losów, o bezsensie szukania oryginalnej drogi życiowej oraz spekulacjach na temat tego, co być mogło, a co nigdy się nie stało. Historią o różnicach w patrzeniu na świat i przyciąganiu się ludzi, którzy próbują uciec z czułych ramion systemu i zapaść się w niebyt rozciągający się za horyzontem. Można się domyślać, że François Pirot miał wielkie ambicje, ale widać, że znacznie go one przerosły. Bohaterowie jego filmu irytują zamiast szukać odpowiedzi na pytanie, co jest dziś określane mianem socjalnej degradacji człowieka, a historia nudzi miast wciągać w wir dramatycznie splecionych sytuacji.
Reżyser w mało sprawny, choć klasyczny sposób wprowadza publiczność we właściwą akcję. W kilku sekwencjach pokazuje nudę życia na prowincji i dwóch przyjaciół, którzy do niej przez lata przywykli. Obaj dawno temu skończyli szkoły, wciąż mieszkają jednak z rodzicami. Jeden usprawiedliwia się koniecznością opieki nad chorym ojcem, drugi stara nie przyznawać do wygody, jaka wiąże się z matczyną nadopiekuńczością. Ani Simon (Arthur Dupont) ani Julien (Guillame Gouix) nie wydają się mężczyznami, którzy są zdolni do podejmowania klarownych i konkretnych decyzji. To objaw typowego w krajach północnych kryzysu męskości? A może tylko typowy film, od którego nie należy wymagać za wiele, jak od ludzi, którzy zbyt bardzo się boją, by udać się w podróż na wariackich papierach jak robili to głodni przygody buntownicy w czasach kwitnącej kontrkultury?
Do tej ostatniej Pirot też się odwołuje, choć zdaje się patrzeć na okres młodzieńczych buntów ze zdystansowanej perspektywy. Żaden z bohaterów "Domu na kółkach" nie gorączkuje się np. tak, jak robił to McCandless we "Wszystko za życie" (2007), który rzucił szkołę i rodzinę i ruszył przed siebie. Kiedy zepsuł mu się samochód, zostawił go na środku pustyni i powędrował dalej pieszo. Ani Simonowi ani Julienowi nie zależy jednak na realnym odrzuceniu stabilizacji – o czym zapewniają swoich (nudnych) znajomych. Nieciekawi są jednak oni sami – kiedy zachowują się jak pierwszoroczni studenci, tłoczą pod jednym dachem z przygodnymi dziewczynami i imają byle jakich prac, żeby zarobić na utrzymanie i naprawę auta. To bowiem psuje się już na początku drogi i opóźnia wyprawę w nieznane, bo panom nie starsza odwagi, żeby iść przed siebie mimo wszystko, jak poszedł McCandless.
Czy jest szansa, że za sprawą ich niezdecydowania, my sami nigdy nie ruszymy w stronę zachodzącego słońca, a po seansie będziemy tylko szukać straconego czasu? Niestety bardzo duża. Co gorsze, widzom nie pozostanie w pamięci usprawiedliwiająca wszystko wizja spełnienia młodzieńczych marzeń, która przyświecała bohaterom filmu Pirot. W pamięci zapisze się w tylko obraz broniących się resztkami honoru, zdegradowanych intelektualistów, którzy z żadnymi z inspirujących pionierów – ani z kontestującymi system bitnikami ani niezwykłymi postaciami z teatru absurdu – nie mieli w istocie wiele wspólnego.