RecenzjeWampir z sąsiedztwa

Wampir z sąsiedztwa

Hollywood dość ślamazarnie zabiera się do zapowiadanej detoksykacji wizerunku wampira. Po sukcesach „Zmierzchu” i „Czystej krwi” kolejni filmowcy publicznie utyskiwali na niedobór prawdziwych krwiopijców w dziecinniejącej popkulturze, ale sami nam ich nie dali. Remake „Postrachu nocy” to bodajże pierwsza (przynajmniej z tych zakrojonych na szeroką skalę) tego typu próba od czasu sygnowanego nazwiskiem Stephena Kinga komiksu „Amerykański wampir”. Czy udana?

Cóż, wampiry wciąż mają zęby – dobrze to wiedzieć. Główny antagonista filmu, bladolicy Jerry (cóż to za imię?! – zastanawiają się bohaterowie), ma wprawdzie pocieszną fizjonomię Colina Farrella, ale już zębiska ostre jak brzytwa. Jeśli ktoś raz wejdzie mu w drogę, popamięta na zawsze.

Rychło przekonuje się o tym Charley, zakręcony nastolatek (Anton Yelchin) mieszkający z mamą na przedmieściach Nevady. Gdy Jerry wprowadza się tuż obok, na spokojne dotąd osiedle pada blady strach. Oryginał z 1985 roku był zabawnym pastiszem – debiutujący za kamerą Tom Holland ochoczo odnosił się do klasyki horroru ze studia Universal, a drugoplanową postacią telewizyjnego hochsztaplera podważał popularny wtedy jeszcze kult Vincenta Price’a. Tymczasem nowy „Postrach…” od retro-estetyki zdecydowanie odchodzi. Decyzja Craiga Gillespiego o rozpięciu akcentów remake’u na innym maszcie nie powinna jednak dziwić. Kino grozy nie wykształciło w ostatnich 26 latach mitologii na tyle silnej, by dziś było do czego nawiązywać. Dlatego naciągacz z telewizji wciąż jeszcze nazywa się tu Vincent, ale już jego profil jest doskonale nijaki – ot, trochę blichtru Las Vegas, trochę obciachu horror rocka.

I tak też wygląda cały film. Od krwawego horroru, po czerstwe romansidło. Od ewidentnej zgrywy, po dumkę na dwa serca. Odrobina konsekwencji by nie zaszkodziła.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)