28 tygodni później (28 Weeks Later)
Horror "28 tygodni później" ma niemal te same atuty, co jego poprzednik sprzed pięciu lat. Brakuje mu jedynie nieco świeżości.
28 tygodni od znanych nam wydarzeń, ludzie zainfekowani śmiercionośnym wirusem zmarli. Do opustoszałego Londynu zaczynają wracać pierwsi mieszkańcy. Na razie, by zachować bezpieczeństwo, osiedlani są w ściśle strzeżonej przez amerykańską armię enklawie. Dwoje dzieci postanawia jednak wbrew zakazom udać się poza zasieki, do domu rodzinnego. Na miejscu Tammy i Andy odnajdują swoją przerażoną matkę. Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że ojciec rodzeństwa twierdził, iż matka została zarażona wirusem, od dawna powinna więc nie żyć...
Obraz "28 dni później" w reżyserii Danny'ego Boyle'a to było odkrycie. Zombie nigdy nie byli tak przerażający, a filmowy Londyn tak obskurny. Gdy do tego dodać w miarę skomplikowany scenariusz - jak na produkcję o żywych trupach - widzowie otrzymali całkiem interesującą propozycję kinową. I to za jedyne 8 milionów dolarów.
Pięć lat później, przepraszam, 28 tygodni później, dostajemy zupełnie nową obsadę, nowego reżysera, ten sam pomysł i znacznie większy budżet. Miliony wydane na dzieło widać przede wszystkim w miejscach, w których filmowano. Większość zdjęć zrealizowano w nowym centrum biznesowym Londynu Canary Wharf, które choćby ze względu na liczbę pracujących tam ludzi niełatwo zamknąć. Kilka innych miejsc brytyjskiej stolicy, jak choćby London Bridge, też zapewne wyłączono z ruchu nie za darmo. Co ciekawe końcowe sceny z nowego stadionu Wembley nakręcono na... Millennium Stadium w Cardiff.
Jedyny zarzut jaki można mieć do obrazu Juana Carlosa Fresnadillo to powielenie, niemal bez własnego wkładu, filmu Danny'ego Boyle'a. Horror "28 tygodni później" z czystym sumieniem można więc polecać tym, którzy nie widzieli poprzednika. Gdy jeszcze widz będzie zaznajomiony z topografią Londynu, o co w Polsce w ostatnich latach nietrudno, powinien wyjść z kina usatysfakcjonowany. Pod warunkiem oczywiście, że lubi dużo krwi.