300 kontra...
„300” w reżyserii Zacka Snydera według komiksu Franka Millera i Lynn Varley to bardzo dobrze zrobiony film, wspaniałe widowisko, świetny kawałek ekranowej batalistyki, której towarzyszy niezła muzyka i robiące duże wrażenie wystylizowane na komiksowe kadry zdjęcia. Bez gwiazd, ale w przypadku tego filmu to zupełnie nie szkodzi.
Nazwisko Millera po sukcesie „Sin City” wywołało od razu żywe zainteresowanie jego komiksami (nie należy zapominać, że to właśnie ten człowiek wymyślił Robocopa), czy też może raczej należałoby powiedzieć - powieściami graficznymi. Na tapecie już druga część filmu, a po finansowym sukcesie „300” w Stanach Zjednoczonych na pewno doczekamy się jeszcze innych adaptacji jego komiksowych arcydzieł.
Ta recenzja nie będzie jednak pochlebna - według mnie „300” ma bowiem jedno potężne „ale”. Jak w każdym filmie, tak i w dziele Snydera została zobrazowana pewna wizja świata, w tym akurat przypadku wyjątkowo czarno-biała. Po jednej stronie walczą bowiem biali mądrzy Spartanie, dzielni i odważni, patrioci gotowi bronić swoich przekonań, nawet w obliczu nadchodzącej klęski, skazani na militarną porażkę, znajdujący się w niekorzystnym układzie sił politycznych.
Trudno polemizować z wartościami, które reprezentują - każdy zwolennik kina batalistycznego, a także po prostu - każdy myślący człowiek w oczywisty sposób utożsami się z ich postawą. Zwłaszcza, gdy po drugiej stronie barykady, wśród wrogich Sparcie narodom, znaleźli się: zarozumiali Murzyni, Chińczycy, Mongołowie, którzy jeżdżą na zwierzętach (jakie to prymitywne!), a ich wódz jest transwestytą - Kserkses przemawiający głosem szatana ma bowiem pełny złoty makijaż wspaniale podkreślający jego ciemne, demoniczne oczy, a także pomalowane usta plus tony biżuterii, w tym imponującą kolekcję kolczyków na twarzy oraz... tipsy!
W scenie orgii, kiedy obiecuje lesbijki lekkich obyczajów Efialtesowi, dokładnie widać, że fizyczne dziwactwa Kserksesa, jego – jak powiemy dzisiaj – image, to nic innego, jak tylko wyraz moralnej, wewnętrznej degrengolady i zepsucia. A upośledzony kaleka, którego rodzice z powodu jego ułomności… wychowali poza murami Sparty, okazuje się ostatecznie zdrajcą! Co potwierdza tylko tezę o słuszności zabijania słabszych dzieci w Sparcie, jeśli nie będą w stanie sprostać wyśrubowanym wymaganiom...
Przypominam na wszelki wypadek, że nie pisze teraz o historii, prawdzie historycznej i prawdziwej bitwie po Termopilami, tylko o filmie, który jest adaptacją komiksu. Zostawmy więc na boku dzielnych, wspaniałych, owłosionych i odtłuszczonych Spartan (w końcu kto ćwiczy od dziecka ten ma, na co zasłużył!).
W zasadzie chodzi mi raczej o to, że jeśli poważnie potraktować przesłanie tego filmu (dzielność, odwaga, męstwo, poświęcenie), to wynika z niego, że wszystkie ludy Azji były: parchate (tacy są Chińczycy po zdjęciu masek)
, zboczone (orgia u Kserksesa) i głupie (bo tysiące nie radzą sobie z garstką). Mówiąc bardziej łopatologicznie - Spartanie są identyczni, czyli bez skazy, a wszyscy inni nie dość, że ich cielesność pozostawia wiele do życzenia, to w dodatku jest ona w rzeczywistości wyrazem czegoś innego - degeneracji moralnej. No bo jak można uwierzyć, że transwestyta jest bogiem, skoro od razu widać, że to pic na wodę?
Boskie odniesienia są zresztą w przypadku „300” dość zaskakujące – w końcu wszyscy doskonale wiemy, że Grecja nie była monoteistyczna. Kiedy jednak król Leonidas umiera wśród swoich wojowników, skojarzenie jest oczywiste – jego rozłożone symetrycznie po obu stronach tułowia ramiona, czerwony płaszcz i upozowanie postaci w centrum kadru nie mogą kojarzyć się bardziej jednoznacznie – to Chrystus, który umarł, aby zbawić nas wszystkich za nasze grzechy.
Centralne umieszczenie postaci w kadrze przez wieki znajdowało rozmaite reprezentacje w sztuce sakralnej. Wbite w jego ciało strzały przywołują także skojarzenia ze świętym Sebastianem, którego nagie, umęczone ciało przeszyte strzałami przez wieki było inspiracją dla największych malarzy. Rodzina Leonidasa to zresztą także daleka reminiscencja Świętej Rodziny – mały, bystry chłopiec, poświęcająca się dla wyższego, społecznego celu matka i dzielny, odważny ojciec. Ponieważ - jak już napisałam wcześniej - Kserkses jest obdarzony zniekształconym głosem szatana, znów poruszamy się w świecie jednoznacznych, czarno-białych opozycji. Bóg i Szatana – nie można już bardziej dobitnie oddzielić dobra od zła.
Oczywiście mogę przyczepić się również do tego, że żona Leonidasa, to w zasadzie jedyna postać kobieca, jaka pojawia się w filmie (no, może poza ekstatyczną rudowłosą wyrocznią z obnażonymi piersiami). To wzorowa żona i matka, ale także wzorcowa królowa – kiedy trzeba potrafi poświęcić siebie w imię wyższego dobra. Żona godna… prawdziwego króla – ciężko polemizować wartościami, które broni, i które reprezentuje, bo są one w oczywisty sposób cnotami bez skazy.
Naprawdę bardzo podziwiam odwagę wszystkich mężnych i walecznych mężczyzn narażających swoje życie przez wieki, tylko jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby walczyli z samymi potworami i degeneratami, no naprawdę jakoś to do mnie nie trafia! Nic nie poradzę również na to, ze stosy trupów poukładane w mur z ludzkich ciał jednoznacznie przywołują zdjęcia znane z czasów II wojny światowej.
Psychologia społeczna opisuje podobne zjawisko w przypadku wojny – żołnierze często mają skłonność do poniżania i dehumanizowania swoich ofiar, ponieważ jest to strategia służąca uzasadnieniu własnego udziału w zbrodni. Mówiąc wprost – łatwiej jest zabijać podludzi niż bezbronne ofiary. Odhumanizowanie nasila okrucieństwo i daje agresorowi możliwość uzasadnienia własnych brutalnych działań. Czemu więc służy takie działanie dzisiaj?
Podobno film wywołał protesty w Iranie, który sprzeciwił się takiemu właśnie pokazaniu swoich przodków na ekranie. Naprawdę trudno im się dziwić – wszak każdy by wolał pochodzić w prostej linii od dzielnego Leonidasa, a nie od zdziwaczałego szatana, któremu w dodatku odmawia się męskości. Kiedy w jednej z ostatnich scen filmu Leonidas celuje oszczepem w Kserksesa, to grot zaledwie muska jego policzek plamiąc go krwią.
W ten oto sposób boskość Kserksesa zostaje obnażona, a jednocześnie podkreślona zostaje jego dziwna, nienaturalna kobiecość – zasłużył zaledwie na policzek od prawdziwego mężczyzny, nic więcej. „300” to bowiem także film o prawdziwej męskości – odwadze, patosie, patriotyzmie, czasach, kiedy mężczyźni wyglądali i zachowywali się jak prawdziwi mężczyźni, a kobiety znały swoje miejsce i obowiązki.
To także film dla małych chłopców – klamrę obrazu stanowi zresztą mały Leonidas i w końcówce – jego dzielny mały synek, jako kontynuator tradycji. To opowieść o chłopcach i dla chłopców. Małe dziewczynki nie mają czego szukać w kinie. Niech sobie lepiej poszukają innych zabawek, bo a nuż mogłyby nie zrozumieć tej męskiej wizji świata?