Ahoj przygodo!
Debiutujących w 1981 roku *"Poszukiwaczy zaginionej arki" otwierała zapierająca dech w piersiach sekwencja "świątynna". Krytycy pisali o niej, że sama w sobie zawiera więcej akcji niż niejeden film. W porównaniu do niej najmłodsze dziecko Stevena Spielberga rozpoczyna się zaskakująco spokojnie. Ale nie dajcie się zwieść - ojciec Indiany Jonesa nie zapomniał, jak kręcić pierwszorzędne kino rozrywkowe.*
Tintin, sympatyczny belgijski dziennikarz, zupełnym przypadkiem wpada na trop legendarnego okrętu - Jednorożca. Plotki głoszą, że w ładowniach zatopionego przez piratów trójmasztowca znajdował się ukryty skarb, a drogę do niego może odkryć tylko potomek kapitana Franciszka, zapijaczony Baryłka. Problem w tym, że aby dotrzeć do złota należy odnaleźć trzy modele Jednorożca i ukryte w nich wskazówki. A te bardzo usilnie próbuje zgromadzić złowrogi Sacharyna.
Jak na dzieło amerykańskiego mistrza, "Przygody Tintina" to film zaskakująco europejski, wierny duchowi komiksowego oryginału. I nie idzie tylko o to, że fabuła ani razu nie zahacza o Stany Zjednoczone, dużo za to w niej miejsca dla Belgii i Maroko. Ważniejsze są drobnostki - gdy trzeba Tintin korzysta z broni palnej (nie odrzuca jej z uporem typowym dla bohaterów amerykańskiego kina familijnego), na drugim planie umiera kilku bohaterów, w dialogach pojawiają się wulgarne dowcipy, a pijaństwo Baryłki nie jest w żaden sposób cenzurowane. Nawet niestrawne zazwyczaj hollywoodzkie moralizatorstwo zostało zredukowane do jednego monologu, który zresztą okazuje się kluczowy dla rozwiązania zagadki.
Dzięki temu perypetie ryżego dziennikarza ogląda się przyjemnie. Zwłaszcza, że scenariusz potrafi miło zaskoczyć, a nad filmem unosi się łobuzerski duch klasyków Kina Nowej Przygody, którego zabrakło chociażby w ostatniej odsłonie przygód Indiany Jonesa. Świetnie wyglądają także sekwencje akcji - wygenerowani komputerowo bohaterowie demolują miasta z wdziękiem godnym prawdziwych poszukiwaczy przygód, przerzucając się dowcipami i dokonując rzeczy absolutnie niemożliwych. Na uwagę zasługuje zwłaszcza piracka opowieść o prawdziwych losach Jednorożca, bez wstydu konkurująca z "Piratami z Karaibów".
Łatwo zapomnieć, że autorem tego obrazu jest twórca 65-letni. Pomimo swego wieku Spielberg wciąż potrafi bawić się kinem, fascynować niesamowitymi historiami i sprzedawać prosty, ale przyjemny morał, że życie to przygoda i nie warto go marnować.
Jeżeli czegoś Tintinowi brakuje, to prawdziwej magii. Winna jest obrana stylistyka. Animowani bohaterowie starają się jak mogą, ale nie udaje im się zwieść widza - to wciąż tylko kukiełki z komputera, ani magiczne stwory, ani prawdziwi aktorzy. Patrząc w ich pozbawione życia oczy trudno się przejąć ich losem. A bez emocjonalnej więzi z bohaterami nie można mówić o prawdziwym kinie przygodowym. Jeżeli jednak nie da się nic poradzić na bezsensowny zalew kina animowanego udającego aktorskie, to niech będą to filmy takie jak "Przygody Tintina" - pozwalające zapomnieć o potworkach w rodzaju "Final Fantasy" czy "Ekspres polarny".