Aktor splajtował przez księgowego. Stracił 50 mln dolarów
- Byłem spłukany. Jednego dnia miałem pięćdziesiąt milionów, a następnego nic. Posiadałem nieruchomości, ale brakowało mi gotówki. W tym biznesie dziesięć milionów gaży za film to żadne dziesięć milionów - opowiada Al Pacino i nie gryzie się w język.
01.12.2024 09:22
Dzięki uprzejmości wydawnictwa Agora publikujemy fragment książki "Sonny Boy", autobiografii giganta kina, Ala Pacino. Tłumaczenie: Dariusz Żukowski. Polska premiera: 27 listopada 2024 r.
Zacząłem dostawać ostrzeżenia, że mój ówczesny księgowy, człowiek obsługujący wiele sławnych osób, nie zasługuje na zaufanie. Pewnego dnia w 2011 roku siedziałem w domu i – co u mnie rzadkie – przeglądałem swoje finanse. Płaciłem absurdalne pieniądze za wynajem tego okazałego domu w Beverly Hills, bo ciągle myślałem, że to sytuacja tymczasowa i w końcu się przeprowadzę. Oczywiście się nie przeprowadziłem i mieszkałem w tym samym miejscu przez dwadzieścia lat. Nie trzeba być księgowym, by rozumieć, że to ogromne marnotrawstwo, ale sam fakt, że facet mi tego nie uświadomił, powinien mnie zaalarmować.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gdy moje podejrzenia zaczęły wzrastać, księgowy przestał przychodzić na spotkania ze mną, tylko wysyłał pomagierów. Nie czuję się dobrze wśród spraw, z którymi nic mnie nie łączy i na których się nie znam. Siedziałem więc przy stole i przeglądałem papiery z pomagierem księgowego u boku. "No proszę – powiedziałem. – Mam kupę forsy".
W ostatnich czasach nie pracowałem zbyt wiele, zabrałem jednak rodzinę na wycieczkę po Europie. Byłem pewny, że wydałem dużo pieniędzy, bo razem z nami pojechały nianie i kilka innych osób. Polecieliśmy wielkim odrzutowcem Gulfstream G550 z Los Angeles do Londynu, a potem do Danii i z powrotem (...). Zostaliśmy nawet na noc w hotelu Legoland, w którym wszystko zrobione jest z lego. Nie żyliście, jeśli nie widzieliście Mony Lisy w wersji lego. Tak, to była przesada. Robiłem to, bo mogłem, a dzieci dobrze się bawiły.
Teraz, w domu w Beverly Hills, siedziałem przy stole i zastanawiałem się, jak to możliwe, że wydałem tyle pieniędzy, a po powrocie miałem ich więcej niż przed wyjazdem? Zaintrygowało mnie to. Odwróciłem się do księgowego. Moje słowa były właściwie komplementem. Czy to tak się robi pieniądze? Nie wiedziałem. Przecież w nic nie inwestowałem. Spojrzałem na faceta i dodałem: "Wow, naprawdę fajnie". Wtedy dostrzegłem wyraz jego twarzy. Nigdy go nie zapomnę. Uniósł prawą brew – tylko odrobinę. Wyglądało to tak, jakby ktoś poprosił go o zrobienie miny, z której słynął.
Pomyślałem wtedy: a więc to tak. Zrozumiałem. Czas się zatrzymał. Jestem w czarnej dupie. Nie wywinę się. Brew pomagiera księgowego opadła, a ja powiedziałem: "Dzięki za pomoc, chłopie". Chłopak był młody i niedoświadczony. Zabrał księgi i wyszedł. Co teraz?
Wiedziałem, że coś jest źle, ale nie miałem pojęcia, jak bardzo źle ani dlaczego. Nazajutrz poszedłem do prawnika w Los Angeles i powiedziałem: "Wydaje mi się, że wpadłem w kłopoty. Po prostu mam takie przeczucie". Wszystko mu opowiedziałem. Wysłuchał mnie, przejrzał parę kont i odparł: "Znam człowieka w Nowym Jorku, który pracuje dla Rockefellerów – myślę, że powinieneś się z nim spotkać". Pojechałem więc do Nowego Jorku. Facet nazywał się Shelby Goldgrab20 – co za nazwisko dla księgowego. Rozmawiał ze mną w taki sposób, że się wyluzowałem. I chyba mnie polubił. Stwierdził, że chce się spotkać z moim księgowym. Po spotkaniu powiedział: - Al, musisz się od niego uwolnić. To nie tylko oszust, ale wręcz arogancki oszust (...).
Byłem spłukany. Jednego dnia miałem pięćdziesiąt milionów, a następnego nic. Posiadałem nieruchomości, ale brakowało mi gotówki. W tym biznesie dziesięć milionów gaży za film to żadne dziesięć milionów. Bo po opłaceniu prawników, agentów, pijarowca i podatków zostaje cztery i pół. Ale żyjesz nad stan i w ten sposób kasa wycieka. To bardzo dziwny proces. Im więcej zarabiasz, tym mniej masz. Marty Bregman mnie przed tym ostrzegał.
Moje wydatki były jak jakiś wariacki montaż strat. Miałem szeroko otwarte drzwi dla ludzi, którzy ze mnie żyli. "Chodźcie, chodźcie wszyscy! Al sypie forsą i nic się nie przejmuje!". Nawet gdy padłem ofiarą szwindlu, musiałem jeszcze zapłacić podatki od pieniędzy, które podarowałem innym. Chociaż miałem dwa samochody, jakimś cudem płaciłem za szesnaście, a także za dwadzieścia trzy telefony komórkowe, o których nie miałem pojęcia. Ogrodnik dostawał czterysta tysięcy rocznie za obsługę terenów wokół domu, w którym nawet nie mieszkałem. Niczego nie wyolbrzymiam.
Pieniądze wypływały szerokim strumieniem. Sam nawet nie podpisywałem czeków – robił to za mnie księgowy, a ja nie zwracałem uwagi (...).
Nie rozpaczałem. Powiedziałem sobie: "No dobra, wciąż żyję". Poczułem nawet coś w rodzaju swobody. W głębi ducha wiedziałem, że styl życia wszystkich dookoła opierał się na wyzyskiwaniu mnie, ale angażowałem się w niego tak, jakbym miał dużo więcej pieniędzy, niż miałem. Moja dziewczyna Lucila bardzo mnie wspierała, podobnie jak wielu przyjaciół i bliskich mi ludzi. Przeszedłem w tryb oszczędnościowy, nie sprawiło mi to trudu. Już wcześniej umiałem żyć tak, by sobie poradzić i przetrwać. Co było robić? Poszedłem do pracy.
Byłem już jednak człowiekiem po siedemdziesiątce, a nie młodym byczkiem. Nie mogłem liczyć na takie gaże, jakie dostawałem wcześniej. Lukratywne propozycje, do których nawykłem, już się nie trafiały. Wahadło zmieniło położenie i trudniej było mi znajdować role. To chyba los wszystkich aktorów – z wiekiem dostają coraz mniej ofert. Musiałem brać te, które mi proponowano.
Przyciąłem budżet. Sprzedałem jeden z dwóch domów. Wcześniej nie grywałem w reklamach, ale teraz wystąpiłem w reklamie kawy reżyserowanej przez Barry’ego Levinsona. Pokazywano ją w Australii i sporo zarobiła. Podczas jej kręcenia dowiedziałem się, że mój księgowy został aresztowany i oskarżony o prowadzenie piramidy finansowej według schematu Ponziego.
Skazano go na siedem i pół roku więzienia. News pojawił się w telewizji, ale tylko na moment – były już inne czasy i sprawa nie wzbudziła takiego zainteresowania jak oszustwa Berniego Madoffa kilka lat wcześniej. Mnie także nie zależało na jej nagłaśnianiu. Dwie najgorsze rzeczy, które mogą się przytrafić sławnej osobie, to śmierć i plajta.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" opowiadamy o skandalu z "Konklawe", omawiamy porażających "Łowców skór" na Max i wyliczamy, co poszło nie tak z głośnym "Sprostowaniem". Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: