Trwa ładowanie...
dbdte9e
07-04-2014 10:33

Amerykańskie kino po polsku

dbdte9e
dbdte9e

„Kochanie, chyba cię zabiłem“ to film ulepiony z wątków i obrazów, jakimi jest przesiąknięte amerykańskie kino gatunkowe. Mamy tu prawego policjanta w kowbojkach, który przypomina szeryfa z westernu i jego ofermowatego kolegę, dzięki któremu tworzy się para jak z buddy-movies. Jest prywatny detektyw wzorowany na bohaterach „Żaru tropików“ (1991) i okrutny pracownik stacji benzynowej, którego spotykamy w każdym amerykańskim horrorze. Choć punktem wyjścia jest kryminalna zbrodnia, mamy tu też elementy komedii i kina drogi. Dlaczego więc jest tak nudno?

Kuba Nieścierow jest profesjonalnym scenarzystą i widać to w strukturze jego filmu. Nieścierow jest też wielkim filmowym erudytą. Bez problemu cytuje rozmaite sceny z kultowych amerykańskich filmów. Nie wykazuje się jednak szczególnym wyczuciem, bo lepi swoją fabułę ze zbyt wielu ewidentnych nawiązań. Po pierwsze nie do końca sprawdzają się one na polskim gruncie; po drugie jego film staje się zbiorem wytartych klisz. Eksperymentuje tu tylko operator. Najwyraźniej znudzony zerowym stylem seriali, przy których pracował (m.in. „M jak miłość“) bada możliwości, jakie daje żabia perspektywa czy ujęcia kręcone z wysokości. Świetnie udaje mu się jednak sportretować tylko miasto – Warszawa w „Kochanie, chyba cię zabiłem“ nie przypomina siebie, a typową dla amerykańskich filmów metropolię zanurzoną w słonecznej, miodowej poświacie.

Tylko w takim miejscu zbrodnie obywają się bez kary, a historie policjantów bywają ciekawsze, niż opowieść protagonisty. Machinę narracji w filmie Nieścierowa rozkręca prawnik, Jan Pokojski (Zbigniew Zamachowski), który przyłapuje żonę na zdradzie i jak w kiepskim dowcipie, przez przypadek ją zabija strzelając z pistoletu kochanka. Tym sposobem dobroduszny mąż staje się zbrodniarzem. Zbieg okoliczności czyni z niego też szantażystę, a sytuacja zmusza do wejścia w rolę porywacza. Wiele rzeczy jest w tym filmie wymuszonych. Do najbardziej zauważalnych należą słowne i sytuacyjne dowcipy. „Kochanie...“ jest jednym z tych filmów, w których nieustannie obecne żarty ani trochę nie śmieszą. Nawet nie dlatego, że nie są zabawne. Powód leży raczej w poczuciu, że już gdzieś je słyszeliśmy.

Z wchodzeniem w role dobrze znanych, bo typowych dla gatunkowego kina postaci, nieźle radzą sobie aktorzy. Znakomity jest Arkadiusz Jakubik w roli przesądnego, neurotycznego funkcjonariusza policji, łysego Grasia. Dobry jest też Zamachowski. Jego Pokojski przechodzi autentyczną ewolucję. Wychodzi z pozycji zdradzanego pantoflarza i z biegiem akcji staje się mężczyzną, który stawia żądania i zaczyna korzystać z życia. Podobną drogę przechodzi porwany przez niego pracownik wypożyczalni kaset wideo, Kacper (Marcin Korcz). O napisanie ciekawej postaci kobiecej Nieścierow się niestety nie postarał, ale za to udaje mu się doprowadzić wszystkie wątki do ironicznego finału. Ten, jako jedyny autentycznie bawi i przy okazji skłania nawet do myślenia.

dbdte9e
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dbdte9e