Ana de Armas dla WP: "Blondynka" była dla mnie najtrudniejszym doświadczeniem w całej karierze

- Zdawałam sobie sprawę, że ten film będzie mnie sporo kosztował. Musiałam zapuścić się w bardzo mroczne i nieprzyjemne rejony własnej psychiki - mówi Ana de Armas w rozmowie z Yolą Czarderską-Hayek. A Adrien Brody przyznaje: - Dla mnie sam fakt, że Marilyn nigdy nie udało jej się wyzwolić z tych wszystkich koszmarów, to niemalże zbrodnia w biały dzień.

"Blondynka"
"Blondynka"
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe | 2022 © Netflix
Yola Czaderska-Hayek

Yola Czaderska-Hayek: Ana, za rolę w "Blondynce" zbierasz zewsząd zasłużone pochwały. Chciałabym Cię zapytać, jak opisałabyś tytułową bohaterkę. Czy według Ciebie to bardziej Norma Jeane, czy Marilyn Monroe?

Ana de Armas: Wydaje mi się, że przez większość filmu na ekranie widać Normę Jeane. To przede wszystkim historia o niej. Oczywiście Marilyn Monroe pojawia się kilka razy, ale przecież to ta sama osoba. Nie mogłoby jej tu zabraknąć. Czasem ja sama miałam trudności z rozróżnieniem, gdzie kończy się jedna postać, a zaczyna druga.

Czy przeskoki z jednej postaci w drugą sprawiały Ci trudność?

Ana: Nie wiem, nie podchodziłam do tej roli w taki sposób, nie myślałam o żadnych przeskokach. Dla mnie po prostu Norma Jeane i Marilyn to jedno i to samo...

Adrien Brody: Różne oblicza tej samej postaci.

Ana: No właśnie. Przepraszam, z nerwów sama nie wiem, co powiedzieć. Trudno to jakoś składnie wyjaśnić, ponieważ i z Normą Jeane, i z Marilyn czułam emocjonalną więź. Na planie nie podejmowałam świadomie decyzji: "Teraz będę jedną, a potem drugą". To się odbywało samo. Ale... No cóż. To był trudny proces.

Pytanie do Adriena. Jak wytłumaczyłbyś fenomen popularności Marilyn Monroe, która nie słabnie nawet teraz, sześćdziesiąt lat po jej śmierci?

Adrien: Marilyn Monroe zajmuje w moim sercu wyjątkowe miejsce. Po części ze względu na rozdźwięk pomiędzy uwielbieniem, jakim ją darzyli widzowie, a jej własnym poczuciem wyobcowania, niespełnienia. Marilyn pragnęła tworzyć, realizować się w repertuarze na miarę jej możliwości. To uczucie jest doskonale znane większości aktorów. Gdy spojrzymy na biografię Marilyn, widać wyraźnie to pęknięcie.

Z jednej strony mamy ikonę Hollywoodu, uwielbianą w jednakowym stopniu przez mężczyzn i kobiety, a z drugiej – kobietę samotną, nieszczęśliwą, dręczoną traumatycznymi przeżyciami. Dla mnie sam fakt, że nigdy nie udało jej się wyzwolić z tych wszystkich koszmarów, to niemalże zbrodnia w biały dzień. Dlatego bardzo się cieszę, że znalazł się tak utalentowany reżyser, jak Andrew (Dominik – Y. Cz.-H.) i tak wspaniała aktorka, jak Ana, by można było opowiedzieć historię Marilyn Monroe od innej, być może nieznanej strony. Pokazać jej punkt widzenia. Mój niewielki udział w tym projekcie był dla mnie prawdziwą przyjemnością.

"Blondynka"
"Blondynka"© Materiały prasowe | 2022 © Netflix

O Marilyn wiemy całkiem sporo, ale o Normie Jeane bardzo niewiele. Ana, skąd czerpałaś o niej informacje? Z jakich korzystałaś źródeł?

Ana: Sam proces wejścia w rolę, zrozumienia postaci, był bardzo czasochłonny. Nie znałam wcześniej biografii Marilyn, widziałam tylko kilka jej filmów. Musiałam odkryć ją dla siebie. Zaczęłam oczywiście od książki [chodzi o powieść "Blondynka" Joyce Carol Oates – Y. Cz.-H.], a potem przeszłam do scenariusza. Wraz z Andrew wykonaliśmy przez kilka miesięcy ogromną pracę, by poznać Marilyn. Pozostawiła po sobie sporo materiału.

Oczywiście nasz film dotyczy przede wszystkim wydarzeń, których nie nagrała żadna kamera. Nie wiemy, co się tak naprawdę działo w korytarzach wytwórni czy podczas prywatnych rozmów. Możemy się tylko domyślać na podstawie niewielu informacji. O ile więc sceny z filmów Marilyn Monroe staraliśmy się zrekonstruować jak najwierniej, o tyle w przypadku Normy Jean miałam więcej swobody, więcej pola dla kreatywności. Pomyślałam sobie: mniejsza o to, że była gwiazdą filmową. Przede wszystkim była kobietą taką jak ja.

Jesteśmy w podobnym wieku, ja też przecież jestem aktorką. Dzięki temu łatwiej mi było zrozumieć jej emocje i wczuć się w jej cierpienie. Zdawałam sobie sprawę, że ten film będzie mnie sporo kosztował. Musiałam zapuścić się w bardzo mroczne i nieprzyjemne rejony własnej psychiki. Ale właśnie dzięki temu udało mi się odnaleźć więź z tą postacią. Udało mi się zrozumieć, kim była. Bardzo mi w tym pomogły rozmowy z Andrew, nie tylko przed zdjęciami, ale i na planie.

"Blondynka"
"Blondynka"© Materiały prasowe | 2022 © Netflix

A jak właściwie udało Ci się zdobyć tę rolę? Były jakieś zdjęcia próbne?

Ana: Andrew twierdzi, że od początku upatrzył sobie mnie i nie wyobrażał sobie nikogo innego. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, zapytał, ile czasu potrzebuję, żeby przygotować się do zdjęć próbnych. To miała być scena pierwszej randki z Bobbym (Cannavale – Y. Cz.-H.) w restauracji. Powiedziałam, że około tygodnia. Nie pracowałam wtedy nad akcentem, nad głosem. Najbardziej zależało mi na zmianie koloru włosów, bo moje są naturalnie ciemne. Udało mi się znaleźć jakąś koszmarną blond perukę, nawet nie po to, żeby zobaczył mnie w niej Andrew, co raczej z myślą o innych ludziach, którzy razem z nim mieli oglądać to nagranie. Nakręciliśmy tę scenę... no i chyba wyszło dobrze. Potem były kolejne etapy: próby z kostiumami, próbne ujęcia z różnych kamer, z bliska, z daleka... I to wciąż była ta sama scena! Na końcu pojawił się jeszcze instruktor do pracy nad moim głosem i wszystko potoczyło się bardzo szybko.

Co było dla Ciebie najtrudniejszym wyzwaniem podczas realizacji tego filmu?

Ana: Roczna przerwa w zdjęciach. Wiem, że to jest nic przy jedenastu latach, które Andrew poświęcił na to, by doprowadzić do realizacji tego filmu, ale dla mnie to było wyjątkowo trudne. Na samym początku Andrew ostrzegł mnie: "Musisz się przygotować na rozczarowanie. Podczas realizacji filmu może się wydarzyć dosłownie wszystko. Wiem z doświadczenia, że tu się nic nie da przewidzieć". No i rzeczywiście się wydarzyło! (wskutek pandemii koronawirusa realizacja filmu została przerwana na rok – Y. Cz.-H.) Poza tym oczywiście cały czas byłam w stresie, nie wiedząc, czy w ogóle sobie poradzę z takim wyzwaniem, z taką rolą.

Adrien: Ale byłaś bardzo dzielna. Nie wiem, czy ktokolwiek inny dałby sobie radę tak świetnie. Wiem, że powtarzałem to już kilka razy, ale po pierwszym dniu na planie pojechałem do domu cały w skowronkach, ponieważ miałem przeświadczenie, że pracowałem razem z Marilyn Monroe. Wydawało mi się, że ktoś mnie przeniósł w czasie do tamtej epoki. Anna wcieliła się w nią perfekcyjnie.

"Blondynka"
"Blondynka"© Materiały prasowe | 2022 © Netflix

A że było to wielkie wyzwanie? Owszem, było, ale dla mnie wszystkie role powinny nieść ze sobą element wyzwania. Po to przecież wykonujemy naszą pracę. Wyzwaniem było już samo przeniesienie na ekran wspaniałej powieści Joyce Carol Oates. Wyzwaniem była realizacja wizji reżysera i dopasowanie do niej charakteru mojej postaci. Wyzwaniem też było wierne odwzorowanie człowieka, o którym wiadomo, że istniał naprawdę i łączyła go głęboka, intymna więź z Marilyn Monroe. Wszelkie niuanse tego związku również należało odpowiednio pokazać. Cieszę się, że Andrew stworzył nam przestrzeń do wymiany myśli i do tego, byśmy opierając się na własnej wrażliwości, mogli dać z siebie jak najwięcej. Bardzo jestem mu za to wdzięczny.

Wasz film jest hołdem złożonym pamięci Marilyn Monroe. Choć mam wrażenie, że bardziej pasowałoby określenie "seans spirytystyczny". Jakbyście próbowali wywołać jej ducha...

Ana: Podczas zdjęć wydarzyło się tyle dziwnych rzeczy, tyle zbiegów okoliczności, jakby rzeczywiście Marily pojawiła się na planie razem z nami. Głęboko wierzę, że tak właśnie było. Jej obecność dało się wyczuć. Wszyscy podeszli do realizacji tego filmu z głębokim szacunkiem i odpowiedzialnością. I nie mam tu na myśli wyłącznie aktorów i reżysera, ale całą ekipę.

"Blondynka"
"Blondynka"© Materiały prasowe | 2022 © Netflix

Stworzyliśmy coś więcej niż tylko film o gwieździe Hollywoodu. To rzecz, której nie da się opisać słowami. Podczas pracy myślałam tylko o niej. Śniłam o niej, rozmawiałam o niej. Była tam ze mną i to było piękne. I chyba była szczęśliwa. Czasami tylko strącała rzeczy ze ścian, kiedy coś jej się nie podobało. Naprawdę! Tak to właśnie wyglądało. Kręcenie zdjęć w domu, w którym mieszkała, było nadzwyczajnym przeżyciem. Tej atmosfery nie da się opisać. Jestem przekonana, że podobał jej się nasz film. Być może to wszystko za bardzo trąci mistycyzmem, ale wszyscy to czuliśmy.

Oczywiście nie wchodziłam w rolę przez całą dobę, bez przerwy. Po pracy czy w trakcie przerw między ujęciami byłam po prostu sobą. Ale przez cały czas czułam na barkach ten ciężar, który na sobie dźwigała. Czułam jej ogromny smutek. Nie sposób było się go pozbyć i chyba tego wcale nie chciałam. Pozwoliłam, żeby niosły mnie jej emocje i wykorzystałam to. Nie próbowałam się przed tym chronić. Musiałam sama tego doświadczyć. "Blondynka" była dla mnie najtrudniejszym doświadczeniem w całej dotychczasowej karierze. Zagrałam w tym filmie, by przekonać się, na ile mnie stać. Zrobiłam to przede wszystkim dla siebie, a nie po to, by ktokolwiek zmienił o mnie zdanie. Ten film zmienił moje życie. A co ma być, to będzie.

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" znęcamy się nad "Pierścieniami Władzy""Rodem Smoka", wspominamy seriale z lat 90. oraz śpiewamy hymn ku czci królowej. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Źródło artykułu:WP Film
blondynkanetflixAna de Armas
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (68)